wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

6°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 03:10

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Perfekcyjny show Behemotha [ZDJĘCIA]

Słynny w metalowej branży, podziwiany i wzbudzający kontrowersje Behemoth wystąpił wczoraj (5 października) w Eterze. Koncert odbył się bez przeszkód, choć środowiska katolickie protestowały przed imprezą, a w jej trakcie kilkanaście najbardziej zdeterminowanych osób demonstrowało z transparentem i modliło się przed klubem za lidera kapeli, Nergala.

Reklama

Obie grupy (fani zespołu i demonstrujący) na szczęście nie starły się ze sobą, nie doszło nawet do żadnych pyskówek. A prawdziwemu testowi na tolerancję zwolennicy Behemotha zostali poddani już wewnątrz klubu.Pierwszy z supportów, Mord'A'Stigmata wpisywał się w „czarci” klimat wieczoru, a jego półgodzinny występ mógł się podobać coraz liczniejszym zwolennikom hipnotycznego, awangardowego black metalu.

Psychodelia na jazzowo

Za to drugi „rozgrzewacz – warszawski Merkabah – był z zupełnie innej bajki, z innej półki, i w ogóle – z kompletnie innej księgarni. Saksofon w roli wiodącego instrumentu, brak wokalu, brutalny jazz i totalna psychodelia. I do tego jeszcze te piekielne wizualizacje na ekranach (m.in. fragmenty filmu z Jamesem Woodsem; czyżby „Wideodrom” Cronenberga?). Była to najbardziej radykalna propozycja muzyczna tamtego wieczoru, zdecydowanie rozbieżna z gustem i oczekiwaniami przeciętnego miłośnika gitarowego łomotu, a jednak zgromadzona w Eterze publiczność wykazała się zadziwiającą otwartością i przyjęła Merkabah życzliwie. Niektórym zapewne naprawdę się podobało, inni wstydzili się własnej ignorancji (metalowi ortodoksi nie mają dziś lekko, oj nie), tak czy owak – nikt nie gwizdał i nikt nie domagał się, by warszawiacy w trybie pilnym opuścili scenę Eteru. Trzeci z kolei support, fiński Tribulation, najbardziej w tym zestawieniu metalowy i najbardziej popularny, wzbudził już niewymuszony entuzjazm. Panowie grali najdłużej, najkonkretniej i w największym stopniu – mimo swych ewidentnych ambicji – tradycyjnie. Na tle poprzedników wypadli trochę jak szlachetni oldskuowcy. Kwestia kontekstu, ale koncert sam w sobie – świetny.

Sceniczna pefekcja

A potem przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Behemoth zagrał 13 swoich utworów i jeden cover. W setliście znalazły się 4 kompozycje z promowanej przez muzyków płyty „The Satanist” („Blow Your Trumpets, Gabriel”, „Ora Pro Nobis Lucifer”, „O Father O Satan O Sun!” i tytułowy), zestaw (już) klasyków – jak m.in. „Conquer All”, „Slaves Shall Serve”, „Christians To The Lions”, „Ov Fire And The Void” i „Chant For Eschaton 2000”, a także wspomniany „cudzes”, czyli „Ludzie wschodu” z repertuaru Siekiery. Zespół brzmiał doskonale, muzycy byli w formie i emanowali pewnością siebie gwiazd światowego formatu, a cały show zapięty był na ostatni guzik. I mimo podziwu i respektu dla komercyjnych osiągnięć naszych metalowych ambasadorów, właśnie to mogło się w ich występie najmniej podobać – ta sceniczna perfekcja grupy, ta jej bezduszna, wystudiowana doskonałość. W niespełna półtoragodzinnym koncercie Behemotha było bowiem wszystko – strzelające pod sufit klubu ognie, dymy, płonące odwrócone krzyże, pochodnie, rogate maski i czarne confetti – ale zabrakło zwykłej, rockandrollowej spontaniczności. Robiący posępne miny i przybierający groźne pozy muzycy owszem, podkręcają świadomą teatralność i umowność swojego występu, bawią się charakterystycznym dla metalu kiczem (jeśli to, jak chce ksiądz Boniecki, jasełkowa diabelskość, to są to jasełka z wyjątkowo wysokim budżetem), ale stają się również odlegli i jakoś odrealnieni. Przestają być muzykami – stają się aktorami; niestety aktorami z dość miernym warsztatem, w związku z czym zbyt często budzą rozbawienie, a nawet usprawiedliwioną irytację. Gdy Nergal pada na kolana na scenie, grając solówkę w kawałku „The Satanist”, ma się poczucie, że nie robi tego, bo tak przeżywa swój wykon, bo tak nim „miotnął” chwilowy napad artystycznej emfazy, ale dlatego, że tak miał zapisane w uprzednio wykoncypowanym scenariuszu. Chciałoby się więc zobaczyć kiedyś Behemotha nagiego, bez tej całej produkcji i bez niepotrzebnych efektów. Czy zespół „na tym etapie kariery” naprawdę nie może sobie na to pozwolić?

Przemek Jurek

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl