Żartuje, że stypendystą prezesa ZUS-u został w tym roku. Malarstwa na emeryturze nie rzuca, bo dla niego to potrzeba ducha. Jednak miłośnicy jego twórczości, których można znaleźć na całym świecie, muszą się od teraz uzbroić w cierpliwość. Bardzo rzadko będzie można zobaczyć najnowsze jego prace na wystawach.
Dlaczego? Odpowiedź ma na koszulce „Ja już nic nie muszę” i przyznaje, że to jego emerytalne motto. Zresztą nigdy nie lubił, gdy słyszał „musisz to, musisz tamto”. Sam też stara się nie używać tych słów wobec innych, bo ceni poczucie wolności i niezależności.
Stanisław Przewłocki, źródło: archiwum domowe artysty
– Napięty kalendarz, nieprzekraczalne terminy i presja czasu, by nie zapomnieć zadzwonić, że trzeba gdzie pojechać, z kimś rozmawiać. Tak było przez lata i już więcej tego nie chcę. Nie będę się silił na pokazywanie prac, wystawy czy rozjazdy plenerowe. Zawsze mówiłem, ja nie maluję, ja „robię” obrazy. Teraz chciałbym trochę pomalować – zaznacza.
Zapowiada, że rezygnuje ze współpracy z galeriami.
– Część galerii jest nieuczciwa. Obrazy znikają, a ja nie otrzymuję za nie wynagrodzenia. Nie chce mi się już z nimi „boksować”. Czynny autor, często ze względów finansowych, jest zmuszony to przemilczeć, mnie już na takich galeriach nie zależy – mówi i dodaje, że wyjątek robi dla kilku wrocławskich galerii: na Jatkach, u pani Luby czy u pani Uli na Krupniczej oraz w Kaliszu i Częstochowie.
Myśli o surrealizmie
Teraz chce wrócić do tego, czego już dawno nie robił. Myśli o surrealizmie, o malowaniu powoli, nie spiesząc się.
– Dawno temu, pracując na etacie w zakładach graficznych, byłem plastykiem i rysownikiem. W tym czasie, mając nadwyżkę czasu, do jednego obrazu mogłem podchodzić nawet sto razy, przez miesiąc lub dwa. Wtedy to były surrealistyczne, moje własne sny i te obraz miały niezły odbiór – dodaje.
Artysta podkreśla, że na emeryturze zwalnia tempo. – Więcej będę malował do szuflady – śmieje się.
Stanisław Przewłocki, malarz
Czytaj, jak powstają kilkumilimetrowe obrazy: Stanisław Przewłocki: za ziarnku piasku
Malarstwo dla siebie, polowanie na pejzaże i ryby
Zamierza więcej czasu poświecić dwóm pasjom: wędkowaniu i fotografii. Uwielbia wspólne wypady z żoną Jolantą w plenery nad wodę, do Lasu Mokrzańskiego i w okolice Wrocławia. Przyznaje, że ma ulubione miejsca do fotografowania i malowania, ale nie zdradza gdzie. Choć jeździ tam setki razy, to zawsze dostrzega coś nowego, inna jest pora dnia, roku, inaczej pada światło. Lubi, gdy kończy się lato, przychodzi ochłodzenie i poranne mgły.
– Teraz, jak się wcześnie wstanie, to można upolować piękny pejzaż. Jeżeli nie leje i nie wieje, to lubię każdą porę roku – dodaje.
Z takich wyjazdów oprócz zdjęć przywożą kilkadziesiąt kilogramów śmieci, które zbierają, spacerując wokół stawów i jezior. – Coraz trudniej zrobić zdjęcie, na którym nie widać błyszczącej w słońcu pustej flaszki czy śmieci – dodaje.
Od lewej: Stanisław Przewłocki i Paweł Gładkow, malarz, źródło: archiwum domowe S. Przewłockiego
Jak smakuje wolność na emeryturze?
– Na razie żuję ją i jeszcze dobrze nie połknąłem. Myślę, że będzie smaczne, bo w ustach jest dość przyjemne – żartuje. Czy dzieci i wnuki odczują, że mają dziadka na emeryturze? – Raczej nie, nigdy nie lubiłem sobą absorbować innych, choć może częściej u nich się pojawię – zaznacza.
Wciąż zapomina, że ma legitymację emeryta. Najczęściej w sytuacjach, gdy płacąc za coś, mógłby skorzystać z ulgi. – Potrzebuję na to czasu, bo kupując ulgowy bilet MPK, czuję się tak, jakbym okradał miejską komunikację – śmieje się.
Często jest aktywny na Facebooku, gdzie ma duże grono znajomych. Mało kto wie, że niektóre z fraszek i aforyzmów, które tam zamieszcza, są jego autorstwa. Kiedyś miał propozycję od jednej z gazet, by zająć się pisaniem aforyzmów, ale z oferty nie skorzystał.
Od lewej: Olha Lysenko, Elżbieta Pierchała, prof. Stanisław Gnacek, Stanisław Przewłocki, źródło: archiwum S. Przewłockiego
Wierny Wrocławiowi
Stanisław Przewłocki urodził się w 1953 r. na Kresach, na Białorusi. Z rodzicami, do Polski przyjechał w 1957 r. z ostatnią falą repatriacji. Jego talent docenił minister kultury, przyznając mu status artysty malarza. We Wrocławiu, na Maślicach, mieszka i pracuje od 1973 r.
Jest mistrzem akwareli, ale lubi także olej i akryl. Uwielbia pejzaże. Słynne są jego „superminiatury”. Kilkumilimetrowe obrazy, mniejsze od pocztowego znaczka, wykonane z zegarmistrzowską precyzją. Najmniejszą pracę namalował na ziarnku morskiego piasku, które w najszerszym miejscu miało 0,7 mm. Kolekcjoner z Berlina ofiarował mu za nią... nowiutkiego volkswagena.
Ma na koncie wystawy w USA, Australii, Japonii, Francji, we Włoszech i w Niemczech. Jego prace kupowane są na renomowanych aukcjach na całym świecie. Mają je w swoich kolekcjach m.in. Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy, były prezydent Francji Jacques Chirac i były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder.
Czytaj także: Wrocławski mistrz akwareli w Dreźnie.