Jak nagrywano "Night in Calisia"
Nagrodę w kategorii „Album dużego zespołu jazzowego” odebrał w styczniu w Los Angeles. Krążek „Night in Calisia” (niedługo okryje się podwójną platyną) miał dość długą historię. Najpierw Włodek Pawlik napisał muzykę na koncert uświetniający rocznicę 1850 lat miasta Kalisza, który odbył się w czerwcu 2010 roku. – Dyrygent Adam Klocek zasugerował, abym napisał utwór w konwencji symfoniczno- jazzowej, nawiązującej do mojej poprzedniej płyty „Nostalgic Journey: Tykocin Jazz Suite”, którą nagrałem z Podlaską Filharmonią – opowiada Włodek Pawlik. – Świetnie nam to wyszło, koncert był udany, ale nie mieliśmy nagrania – wspomina pianista. Do studia udało się wejść jazzmanowi, trębaczowi Randy’emu Breckerowi i filharmonikom kaliskim w 2011 roku, zaś płyta ukazała się rok później w Polsce i dwa lata później w Stanach Zjednoczonych.
Randy Brecker, bratnia dusza muzyczna
Włodek Pawlik po raz kolejny pracował Randym Breckerem, dla którego odszukał nawet jego korzenie rodzinne na Podlasiu, w miejscowości Tykocin niedaleko Białegostoku. Przyjaźń z trębaczem trwa już blisko dwadzieścia lat. – Wynika ze wzajemnego szacunku i nie chodzi tylko o muzykę, ale wspólne cechy charakteru – podkreśla pianista. Kolaboracja dała nadspodziewany efekt, czyli statuetkę Grammy. Co czuł Pawlik, kiedy trzymał ją w dłoniach? – To euforia niesamowitego szczęścia i strumień radości, który rzadko się w życiu zdarza. Cóż mogę powiedzieć? Stało się – nie kryje radości artysta. Jednocześnie przypomina, jak wkrótce po odebraniu nagrody dostał maila od byłego studenta, który żałował, że nie postawił na „Night in Calisia”. – Zostałby milionerem – śmieje się Włodek Pawlik.
Pożar na Wratislavii Cantans
Do Wrocławia kompozytor i pianista przyjechał z całą rodziną – żoną, córką i synem (ich Agencja Koncertowa została ochrzczona nieco przewrotnie Pawlik Relations) zagrał wieczorem koncert w Synagodze pod Białym Bocianem z programem zaczerpniętym w dużej mierze z przepięknej, epickiej płyty „Grand Piano”. Ale Wrocław to też miejsce, gdzie Włodek Pawlik jeden jedyny raz w życiu przeżył podczas koncertu prawdziwy dramat. W 2013 roku w ramach festiwalu Wratislavia Cantans uczestniczył w wykonaniu swojego misterium Stabat Mater, kiedy pod jego fortepianem rozlała się stearyna z ustawionych na scenie małych świeczek. Płomień robił się coraz większy. – Nie wiedziałem czy uciekać, czy dograć utwór do końca – wspomina pianista. Występu jednak nie przerwał. – Choć miałem coraz gorętsze nogi – śmieje się Włodek Pawlik. Na ratunek rzucili się organizatorzy, gasząc ogień najpierw wodą, a kiedy to nie pomogło, kocami. – Nie zapomnę towarzyszącego mi do końca koncertu skwierczącego dźwięku – dodaje, jednocześnie zwracając uwagę, że ten koncert był wyjątkowy, jedyny z swoim rodzaju. – Symboliczne, ale ogień pojawił się przy części o ukrzyżowaniu, zaś koncert graliśmy w rocznicę wydarzeń w World Trade Center – podkreśla.
Magdalena Talik