wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

21°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 16:40

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Książki na jesień. Polecamy najciekawsze tomy

Powieści, biografie, książki reportażowe, rozprawy o polskiej historii. Niekoniecznie lekkie, łatwe i przyjemne, ale z pewnością trudno o nich będzie zapomnieć. Zobaczcie propozycje.

Reklama

Poeta odkrywany jako prozaik

„Proszę pisać obiema rękami” – zachęcał Tadeusza Różewicza zaintrygowany jego poetyckim talentem Julian Przyboś. Kiedy Różewicz pojawił się na salonach literackich Krakowa znany był przede wszystkim jako prozaik (debiutował tomem „Echa leśne”), dziś z kolei czytelnicy kojarzą go, niemal wyłącznie, z twórczością poetycką i dramaturgiczną. Tym cenniejsza jest publikacja „Wyboru prozy” (nakładem Wydawnictwa Ossolineum, ze wstępem i w opracowaniu profesora Wojciecha Browarnego), aby w 100-lecie urodzin autora przekonać się, jakie są jego felietony i reportaże (od lat 40.) przez niedokończone, zaplanowane tylko powieści aż po listy i wspomnienia. Bogaty materiał literacki (książka liczy ponad 600 stron) pokazuje Różewicza z zupełnie nowej strony. Dowiemy się także, co czytał w gazetach i oglądał w muzeach, jakie miał zdanie na temat skażenia środowiska naturalnego i jakie refleksje towarzyszyły podróży do Chin.

Okładka zbioru Tadeusza Różewicza

Wieści ze Stawiska

Wznowienie znakomitego tomu „Pra. Iwaszkiewiczowie. Opowieść o rodzinie” Ludwiki Włodek przez Wydawnictwo Marginesy ucieszy tych, którzy bezskutecznie próbowali nabyć pierwsze wydanie sprzed dekady. A to lektura obowiązkowa nie tylko dla wielbicieli prozy i poezji Jarosława Iwaszkiewicza, którego Ludwika Włodek jest prawnuczką („Zadziwiające” – tym słowem odnotował jej narodziny pradziadek), także dla pasjonatów historii polskich rodów i wreszcie biografii napisanych odważnie, uczciwie, bez niepotrzebnych przemilczeń, zarazem z poszanowaniem faktów i uczuć opisywanych. Ludwika Włodek odmalowuje losy obydwu rodzin – Iwaszkiewiczów i Lilpopów, dzieje jednego z najbardziej niezwykłych romansów międzywojnia (jej prababki Anny z Lilpopów i pradziadka Jarosława Iwaszkiewicza, dla którego Anna zerwała zaręczyny z Krzysztofem Radziwiłłem), ale i homoseksualności Jarosława, o której jego małżonka wiedziała. No i o Stawisku, rodzinnym gnieździe, bez którego nie byłoby nie tylko pięknej familii, ale wielu pięknych rozdziałów polskiej literatury. Koniecznie! 

Okładka książki Ludwiki Włodek

(forte)pianistka

Pianiści potrafią naprawdę nieźle pisać, czego dowodem choćby świetne książki Francuzki Hélène Grimaud, czy szkice Piotra Anderszewskiego. Ewa Pobłocka przez lata pisała do sztambucha, po raz pierwszy zaczęła publikować dziesięć lat temu. Niemniej laureatka wielu konkursów, pedagożka, a ostatnio jurorka XVIII Konkursu Chopinowskiego z dotychczasowych tekstów (i nowych) złożyła interesującą książkę „forte-piano” (słowo/obraz terytoria) o życiu i miłości do muzyki. „Nie umiałam opowiadać swoim dzieciom. Co innego usiąść przy biurku i zapisywać wrażenia” – zaznacza na wstępie autorka, która nigdy nie udzielała namiętnie wywiadów, ale wrażenia skrupulatnie notowała. Choć dla wielu pozostanie laureatką V nagrody podczas X Konkursu Chopinowskiego („nie jestem ulubienicą publiczności ani krytyków”, pisze w jednym ze szkiców Pobłocka) trzeba ją znać także jako znakomitą interpretatorkę muzyki Bacha i twórczości współczesnych kompozytorów (Lutosławskiego, Panufnika). Gdańszczanka opowiada o ukochanych pianistach, olśnieniach, pracy z wielkimi kompozytorami, interesującymi dyrygentami, fantastycznymi artystami, komentuje utwory, wydarzenia, zwyczaje koncertowe. Z różnych tekstów zebranych w tym tomie wyłania się spójny portret pianistki i niezwykle wrażliwego człowieka pełnego emocji, choć Ewę Pobłocką kojarzymy raczej z niezmąconym spokojem i powściągliwością na scenie. 

Okładka książki Ewy Pobłockiej

Poddaństwo nasze powszednie

To szczególny czas, bo zarówno końcówka ubiegłego roku (kiedy ukazała się „Ludowa historia Polski. Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania” Adama Leszczyńskiego w Wydawnictwie W.A.B.), jak i obecny rok, w którym czytaliśmy „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego (Wydawnictwo Czarne), a od niedawna bliźniaczy tematycznie tom „Zniewolona Rosja. Historia poddaństwa” Borysa Kierżencewa (nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w przekładzie Aleksandry Okuniewskiej-Stronki) były czasem gorących dyskusji nie tylko wokół tematu pańszczyzny, ale również tego, jak dziś pisać na nowo historię Polski uwzględniając w niej (w rolach pierwszoplanowych) nie wyłącznie klasy panujące, ale i nieobecnych. Próbą odpowiedzi są pierwsze dwie z wymienionych książek, których autorzy – profesor Uniwersytetu SWPS (Leszczyński) oraz antropolog społeczny i historyczny (Pobłocki) analizują zarówno pańszczyznę jako zjawisko, ale równie mocno akcentują jej wpływ na historię i naszą dzisiejszą mentalność, jako że z wieloma skutkami pańszczyźnianego trudnego dziedzictwa mierzymy się do dziś. Jakkolwiek książki mają tyle samo panegirystów, co krytyków ważne, że otworzyły niezwykle istotny temat (nie tylko dla historyków), którego przepracowanie jest dziś absolutną koniecznością. Ostatnia z polecanych książek, w której Kierżencew przybliża warunki życia chłopów w carskiej Rosji to appendix do wcześniej wymienionych książek. Wstrząsający portret zbiorowy wielu milionów obywateli zmuszonych do życia w nieludzkich często warunkach i zależnych od zachcianek swoich panów i właścicieli.   

Okładki książek o poddaństwie chłopów

Polska nowoczesna – diagnoza

Bez wątpienia „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością” (Wydawnictwo Karakter) to jedna z najważniejszych książek tego roku, bo politolog i publicysta Rafał Matyja podjął się koniecznego, acz niewdzięcznego zadania pokazania nam, że porozbiorową historię Polski można – i najwyższa pora – pisać na nowo uwzględniając w niej niekoniecznie etos bohaterski i męczeński, ale doceniając solidną pracę u podstaw wielu pokoleń Polaków, którzy stworzyli miasta, w jakich dziś żyjemy. Matyja zachęca, by przestać myśleć schematami, ale spojrzeć na rzeczywistość (modernizację miast, nowe społeczeństwa) jako wynik pomysłowości, konsekwencji w działaniu, odwagi w dążeniu do wyznaczonego celu. Na nowo pokazuje nam peerel, betonię, walkę z zadyszką o dogonienie Zachodu, dzisiejsze miasta i polską prowincję po transformacji ustrojowej. Czyta się tę rozprawę fantastycznie, bo autor pisze nie tylko ciekawie, ale tezy formułuje śmiało i ma na poparcie fakty, z którymi nie można dyskutować. Książka już zainspirowała dyskusje, a warto by weszła na listę lektur obowiązkowych o tym, jak rodziło się nowoczesne polskie państwo.    

Okładka książki „Miejski grunt”

Obywatelki uwikłane w historię

Wyczekiwany nowy tom autorki znakomitego „Nie zdążę” (nagrodzonego jako Książka Reporterska Roku Grand Press 2020). Poprzez biografie trzech kobiet noszących to samo nazwisko w „Krahelska, Krahelskie” (Wydawnictwo Dowody na Istnienie) Olga Gitkiewicz opowiada skomplikowane losy działaczek społecznych i politycznych, literatek. Wprawdzie w peerelowskiej encyklopedii figuruje jedynie Halina Krahelska, działaczka Polskiej Partii Socjalistycznej, a w dwudziestoleciu międzywojennym działaczka na rzecz praw kobiet, pisarka, która zmarła z wycieńczenia w Ravensbrück dwa tygodnie przed wyzwoleniem obozu. Tuż obok nie znalazło się miejsce dla Wandy Krahelskiej, która wstąpiwszy w szeregi Polskiej Partii Socjalistycznej była wykonawczynią nieudanego zamachu na carskiego namiestnika w Warszawie, generała Skałona w 1906 roku. Jej późniejsza ucieczka i kolejne losy (m.in. pomoc Żydom w czasie II wojny światowej, powojenna aktywność w Warszawie) to pasjonujący film. A jej bratanica, Krystyna Krahelska zapozowała do postaci warszawskiej Syrenki. Olga Gitkiewicz dostrzega wiele paralel między trzema biografiami mylonych niejednokrotnie kobiet, opowiadając też o tym, jak wiarą we własne poglądy i konsekwentną pracą u podstaw zmieniały polską rzeczywistość. Pasjonująca lektura! 

Okładka książki Olgi Gitkiewicz

Forsowanie powieści-rzeki 

Karteczka doczepiona przez znajomą do ważnego dokumentu przypadkowo przyczepiła się do wydania „Ulissesa” Jamesa Joyce'a w nowym przekładzie Macieja Świerkockiego (nakładem Wydawnictwa Officyna) i stała się, nieoczekiwanie, idealnym komentarzem zarówno pracy czytelnika, który tom Irlandczyka forsuje, jak i tłumacza, który zmaga się nie tylko z arcytrudnym tekstem, ale i narosłą wokół niego legendą. Pamiętam, kiedy Maciej Świerkocki w świetnej książce „Wte i wewte. Z tłumaczami o przekładach” wspominał Adamowi Pluszce, że pracuje od pewnego czasu nad przekładem „Ulissesa”. To był 2016 rok, a tom Jamesa Joyce'a dostajemy nareszcie do rąk (łącznie przetłumaczenie ponad 750-stronicowego dzieła zajęło 7 lat!). „Chciałbym „Ulissesa” trochę rozluźnić, rozpiąć i ożywić- mówił w wywiadzie Świerkocki opowiadając o niezwykle trudnej pracy translatorskiej, ale i mierzeniu się z poprzednim przekładem Macieja Słomczyńskiego (a jako pierwszy spolszczał fragmenty Joyce'a Józef Czechowicz). Chyba się udało, bo powieść, którą wielu uważa za najbardziej wymagającą translatorsko czytamy może nie łatwiej (wciąż pokonanie gabarytów jest wyzwaniem), ale przynajmniej z większą przyjemnością, a prawdziwą frajdą są fragmenty, gdzie język został pięknie umuzyczniony i lżejszy). Maciejowi Świerkockiemu udało się też uchwycić szczególny rodzaj humoru, którym w wielu miejscach „Ulisses” się dosłownie skrzy.

A teraz kolejna sensacja! „Ulissesowi” towarzyszy tom-komentarz translatorski, czyli „Łódź Ulissesa” (Wydawnictwo Officyna), pasjonujący bryk dla tych którzy nie mają siły przedzierać się przez oryginał Joyce'a, a chcą zabłysnąć w towarzystwie, pełen komentarz do powieści dla spragnionych profesjonalnych objaśnień, ale i opis pracy translatorskiej. „Oto skromniutki, krótki przewodnik” – jak napisał autor, choć tom liczy 400 stron. Chwała nie tylko tłumaczowi (choć jemu przede wszystkim), ale i łódzkiej Officynie, bo są jeszcze w Polsce wydawcy, którzy potrafią cierpliwie czekać, mądrze inspirować i konsekwentnie ryzykują nowe przekłady (w Officynie ukazuje się też Proustowski cykl „W poszukiwaniu utraconego czasu”, a w zeszłym roku podziwialiśmy kongenialny przekład Katherine Mansfield w wykonaniu Magdy Heydel). 

Okładka „Ulissesa” w tłum. Macieja Świerkockiego

Ślad węglowy

„Bez węgla, bez duszy, w biedzie po uszy” – taki napis widzi na bramie zamkniętej kopalni nieopodal Glasgow tytułowy bohater bestsellerowej i Bookerowej powieści „Shuggie Bain” Douglasa Stuarta (Wydawnictwo Poznańskie). Shuggie (a właściwie Hugh Bain) nie musi nawet rozumieć przesłania, w domu czeka na niego wiecznie znieczulona alkoholem matka Agnes, zmęczone i zniechęcone rodzeństwo, czyli żywy przykład tego, co stało się w wielu podobnych domach w Szkocji, kiedy w latach osiemdziesiątych Maggie (urzędująca premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher) postanowiła zlikwidować kopalnie i zamknąć huty oraz zakłady przenosząc produkcję tam, gdzie była tańsza, nawet do Afryki. Skutki tej katastrofy Brytyjczycy odczuwają do dziś, a wielopokoleniowe bezrobocie, klęska alkoholizmu i innych uzależnień sprawiła, że niewiele dzieci rodziców, którzy stracili pracę dostało w życiu szansę na lepsze jutro. Opowiadając o jednej z rodzin i tragicznej relacji matka-syn Stuart opowiada też de facto o części kraju, którą Maggie dosłownie zatopiła.

Pięknym uzupełnieniem dla powieści może być książka reportażowa „Ballada o śpiącym lwie” Agaty Listoś-Kostrzewy (Wydawnictwo Dowody na Istnienie), może dlatego, że w roli głównej też mamy węglowe tematy i losy ludzi, którzy na Śląsku żyli, budowali fortuny, pracowali pokoleniowo, tworzyli własną mitologię. Ponieważ Śląsk jest teraz, jak nigdy przedtem chyba, na literackim i reporterskim topie (Zbigniew Rokita dopiero otrzymał Nagrodę Nike za „Kajś”, Szczepan Twardoch swoją śląskością niejednego prowokuje i fascynuje) warto sięgnąć po tę znakomicie napisaną książkę, która jest o Bytomiu, ale też o Carlu Godulli, który ten przemysłowy Bytom przeobraził, o jego wychowanicy, która z Kopciuszka stała się księżniczką i o górniczej doli. Pasjonującą podróż funduje nam reportażystka Agata Listoś-Kostrzewa genialnie opowiadając o fenomenie miasta i ludziach, którzy w nim żyli.    

Okładki książek, m.in. „Shuggie Bain”

Jak przystopować (i żyć lepiej)

Książka „Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat” Jasona Hickela (przekład Jerzego Pawła Listwana), Wydawnictwo Karakter już spędza sen z powiek wielu szefom korporacji, politykom, działaczom, choć autor zaczyna od wątku, który jest dla nas właściwie oczywisty – od wymierania gatunków spowodowanego nadmierną eksploatacją przez człowieka. Kinomani pamiętają, jak w filmie o pszczołach „Więcej niż mód” z przerażeniem odkryli, że przez działania towarzysza Mao (kazał wybić wróble zaburzając ekosystem) ludzie zapylają dziś kwiaty samodzielnie, specjalnymi pędzelkami. Jason Hickel, antropolog i wykładowca London School of Economics sięga jednak dalej, bo jego książka to krytyka tego, co w kapitalizmie najbardziej podniecające dla jego obrońców – ciągłego wzrostu. Nowy Zielony Ład to pewne rozwiązanie, aby ograniczyć żarłoczność wielu firm i Hickel udowadnia, że więcej znaczy zdecydowanie gorzej, przywołując sceny z historii (m.in. niewolnictwo w Ameryce), aby opowiedzieć, że niepohamowana żądza posiadania spowodowała eksploatację, a łańcuch wyzysku biednych przez bogatych od wieków się właściwie nie zmienił. Nierówności panują też w narracji dotyczącej kryzysu klimatycznego, odpowiedzialnych państw, sposobów radzenia sobie z problemami. Autor dowodzi, że można doskonale, a przynajmniej dostatnio funkcjonować bez przymusu nieustannego wzrostu gospodarczego. Książka pod rozwagę. I brawo za wysmakowaną okładkę dla Wojtka Kwietnia-Janikowskiego. Ta z wersji angielskiej ryczy na zielono, polska jest i wysmakowana i niepokojąca zarazem. 

Okładka książki „Mniej znaczy lepiej”

W Ameryce – w pyle, w siodle

Jeśli ktoś przypadkowo trafił kiedyś w telewizji na piękną filmową trylogię na podstawie powieści Patricii MacLachlan z Glenn Close i Christopherem Walkenem w rolach głównych doskonale pamięta susze i burze pyłowe z drugiego odcinka, które nękały bohaterów, mieszkańców Kansas. Reporter „The New York Timesa” (i laureat Nagrody Pulitzera) Timothy Egan w swojej pasjonującej książce „Brudne lata trzydzieste” (w tłumaczeniu Mariusza Gądka) poświęca czas zapomnianemu, a dla wielu w ogóle nieznanemu rozdziałowi z historii Wielkiego Kryzysu, czyli burzom pyłowym, jakie w latach 1931-1938 pustoszyły Wielkie Równiny (terytorium m.in. Kansas, Nebraski, Północnej i Południowej Dakoty). Do dziś potomkowie tych, którzy doświadczyli suszy i niejednokrotnie cierpieli na pylicę nie mówią o tym jako „drought”, a niektórzy wręcz świadomie wymazują tamte wydarzenia, aby nigdy się nie powtórzyły. Znakomita książka!

W „Pottsville” Jima Thompsona (tłumaczenie Krzysztof Majer), Wydawnictwo Czarne główny bohater Nick Corey, szeryf hrabstwa Potts „zamartwia się, normalnie, na śmierć”. Powodów ma kilka – wredna żona, która nie chce pomóc w wypełnianiu obowiązków małżeńskich, problemy na miejscu, ale i alfonsi, którzy rozgadują źle o szeryfie. Radę, jak powstrzymać prędkie języki ma Ken Lacey, szeryf mieściny kilka hrabstw od Pottsville. Efekty jego rady będą dość nieoczekiwane i zmienią jednak przewidywalne życie Corey'a w ciąg niesamowitych zdarzeń. Jeśli nikomu nie mówi nic nazwisko autora „Pottsville” to powinien nadrobić zaległości, bo Jim Thompson to dla kinomanów autor książki „Ucieczka gangstera” (potem powstał z niej film ze Stevem McQuennem) ale też jeden z płodniejszych autorów powieści kryminalnych, chętnie ekranizowanych. W zachwyt wprawić nas tym razem powinien klimat opowieści i jej język (genialnie oddany w przekładzie Krzysztofa Majera), losy nie do końca chyba rozgarniętego szeryfa, który musi uporać się z przerastającymi jego percepcję sprawami. I poczucie humoru, bo tak dowcipnej książki z najbardziej niesamowitymi zwrotami akcji, jak z hollywoodzkich westernów, dawno nie czytaliście.

Okładki książek amerykańskich, m.in. „Pottsville”

Pociąg do Hollywood

Quentina Tarantino znamy jako świetnego reżysera, ale Amerykańska Akademia Filmowa doceniła go jako  wyśmienitego scenarzystę. Za swoje skrypty już dwukrotnie odbierał Oscara („Pulp Fiction” i „Django”), pisać potrafi fenomenalnie (w Polsce w latach 90. ukazał się scenariusz do „Pulp Fiction” w kongenialnym przekładzie Ewy Gałązki-Salamon). Po raz pierwszy jednak Tarantino zdecydował się na napisanie książki. Tom będzie dla fanów filmu „Pewnego razu w Hollywood” rodzajem uzupełnienia, rozwinie wiele interesujących wątków, pogłębi psychologicznie postaci. Jakim pisarzem jest Tarantino? Tak samo, jak Tarantino-reżyser rozkochanym w kinie i jego smaczkach, aktorach, zapomnianych filmach, które z lubością przywraca światu ku uciesze kinomanów. „Pewnego razu w Hollywood” w tłumaczeniu Macieja Potulnego (Wydawnictwo Marginesy) czyta się z niemałą przyjemnością. Może jedynie momentami brakuje klimatu, jaki udaje się Tarantino osiągnąć na ekranie. Pamiętam scenę, kiedy Cliff Booth, kaskader filmowy grany przez Barada Pitta przyjeżdża na rancho Charlesa Mansona i obserwują go członkowie tzw. rodziny. W kinie odczuwaliśmy grozę, bo z tego miejsca emanowało autentyczne zło, jakbyśmy przeczuwali już przyszłą tragedię w willi Romana Polańskiego. W książce scena jest sprawnie napisana, ale dopiero w filmie zyskuje właściwy ciężar gatunkowy. Niemniej, Tarantino to wciąż cudowne dziecko Hollywood i jego niestrudzony archiwista.

Pamiętnikarką Hollywoodzką jest też, choć już zupełnie innego rodzaju i piszącą z własnego doświadczenia, Eve Babitz, której książka „Eve w Hollywood” w tłumaczeniu Andrzeja Wojtasika wyszła nakładem Wydawnictwa W.A.B. Babitz, przedstawiająca siebie jako córka Żyda i kobiety wywodzącej się z luizjańskich Cajunów, to zbiór krótkich najczęściej impresji i opowieści wziętych z jej bogatego życia, w którym miała szansę być córką chrzestną Igora Strawińskiego (wsuwał jej za dekolt płatki róż), poznać ze sobą Salvadora Dali i Franka Zappę, robić za muzę Marcela Duchampa i całować słynnego gangstera Johnny'ego Stompanato. Wychowana w Hollywood i Hollywood przesiąknięta, ale wyjątkowo Hollywoodoodporna Babitz donosi zarówno o poznanych przez siebie wielkich, którzy jednak nie są głównymi bohaterami książki. Bohaterką jest Eve i Los Angeles, miasto w którym nie ma zim, są za to trzęsięnia ziemi, imprezy i pewni ludzie. Intrygujący, mozaikowy obraz miejsca, w którym każdy chce być kimś więcej niż jest.   

Okładka książki Quentina Tarantino

Prawdziwy Meksyk

Donald Trump przekonywał wszystkich, że to Meksykanie szturmujący granice Stanów Zjednoczonych (ale i ci, którzy już w kraju przebywali), są największym zagrożeniem, a ich obecność odbierał jako wysoce niepożądaną. Tymczasem w świetnej książce reportażowej „Na równinie węży. Podróż po Meksyku” Paula Theroux (w przekładzie Michała Szubiałki, Wydawnictwo Czarne) autor, wyśmienity podróżnik, którego peregrynacje i związane z nimi refleksje są od lat niezwykle istotnym składnikiem kultury reportażu w Ameryce, udowadnia, że potrzeba nielegalnego przejścia na stronę zasobniejszego sąsiada to zaledwie promil problemów, z jakimi zmaga się Meksyk, zwłaszcza meksykańska prowincja, w której kurs (podobnie jak w wielu włoskich prowincjach) wyznaczają przestępcy i zyski z narkotykowego biznesu. Theroux jednak nie tylko notuje własne przemyślenia, odtwarza krajobraz wyjątkowych meksykańskich dróg i rozdroży, ale przede wszystkim skrupulatnie zapisuje spotkania z ludźmi, których uważnie słucha. Spotkanie tak wrażliwego i wyczulonego na niuanse, ale też mądrego człowieka pozwala rozmawiać na najbardziej palące tematy. Za sprawą Paula Theroux poznajemy Meksyk, którego nie dotkniemy z wycieczkowego autokaru, ani prywatnego samochodu.   

W ubiegłym roku Wydawnictwo Kobiece opublikowało niezwykłą „Ziemiożerczynię” o jurodiwej z Ameryki Południowej, która smakując ziemię jest w stanie orzec, co stało się z zaginionymi ludźmi. W tym roku dostajemy do rąk „Czas huraganów” Fernandy Melchor (w tłumaczenieu Katarzyny Sosnowskiej), którego akcja rozgrywa się w Meksyku, a ofiarą mordu jest tu (w wiosce La Matosa) miejscowa Wiedźma, która leczy ziołami, rzuca uroki, ale dla kogoś staje się niewygodna. Historia znachorki to jednak tylko pretekst, aby opowiedzieć o Meksyku, który jest wciąż terra incognita, gdzie ludowe wierzenia i magiczny świat przenika się z bezwzględną codziennością, przemocą, w której kręgu przychodzi dorastać bohaterom opowieści.    

Okładki książek o Meksyku

Thriller sądowy

Wciągająca powieść „Niewinny” Grahama Moore'a (tłum. Dorota Konowrocka-Sawa, Wydawnictwo W.A.B.) ma wszystko to, czego oczekujemy od dobrego amerykańskiego dramatu sądowego, a nawet coś więcej, bo głównymi bohaterami nie są oskarżony, sędzia, prokurator, czy obrońca, ale przysięgli orzekający o winie. Okazuje się, że podjęta przez nich kiedyś decyzja o uniewinnieniu Bobby'ego Nocka (oskarżano go o zabójstwo nastoletniej Jessiki Silver, córki potentata nieruchomości w Los Angeles) miała druzgocący wpływ na każdego z ławników. Kiedy po latach Netflix realizuje serial o tamtym procesie i postanawia zebrać na powrót wszystkich przysięgłych, by zrobić z nimi wywiady, napięcie wraca. Moore pisze dynamicznie, wciąga czytelnika Oscarowo (jest wszak laureatem za scenariusz do „Gry tajemnic” o kryptografii), sądową retorykę poznał od podszewki i sprawnie się nią posługuje. Czytelnik nie zgłosi sprzeciwu.  

Okładka książki „Niewinny”

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl