– Po fieście mamy klęskę urodzaju, wszyscy chcą się do nas zapisać – śmieje się Piotr Radomski z Klubu Sportów Balonowych we Wrocławiu.
– To dobrze, bo potrzebujemy świeżej krwi – dodaje Robert Helak, prezes klubu i jeden z jego założycieli.
Nasz klub jest otwarty i zawsze się znajdzie miejsce dla kogoś nowego. Zapraszamy wszystkich, którzy chcieliby pobujać w obłokach, bo to niesamowite, nieporównywalne z niczym przeżycie. Zainteresowanych sportem balonowym zapraszamy do kontaktu za pośrednictwem naszej strony internetowej. Można też zadzwonić pod numer 848 37 37. Niedługo będziemy organizowali wspólnie z Areoklubem Wrocławskim szkolenia, więc to dobra okazja, żeby do nas dołączyć.Robert Helak, prezes Klubu Sportów Balonowych we Wrocławiu
Co warto wiedzieć, zanim tam zadzwonimy albo napiszemy do klubu?
8 balonów, ocean frajdy
Klub Sportów Balonowych we Wrocławiu działa już prawie cztery dekady, od 1987 roku. Urzęduje przy ul. Lotniczej 22, w niewielkiej budce zawiadowcy nieistniejącego już pasażerskiego portu lotniczego Gądów Mały, który tętnił życiem jeszcze w latach 70. XX wieku.
Tak spektakularne wydarzenia jak listopadowy wieczorny pokaz na Stadionie Olimpijskim oraz fiesta, w której wzięło udział 30 załóg z całej Polski, nie zdarzają się często, bo ze względu na ruch lotniczy latanie balonem nad miastem nie jest proste. Ale klub działa i to prężnie.
Mamy 8 balonów na ogrzane powietrze. Najmniejszy o pojemności 1850 m szesc., a największy 3400, wszystkie z gondolami metr na metr. Latamy turystycznie, uczestniczymy w pokazach i bierzemy udział w zawodach, aeropiknikach i fiestach, które odbywają się co 2, 3 tygodnie w różnych rejonach Polski.Piotr Radomski z Klubu Sportów Balonowych we Wrocławiu
Bywa i tak, że zawodnicy z Wrocławia startują także w innych częściach świata. Dzięki swojej pasji Piotr Radomski był nawet w Australii.
– Polacy należą do grona najlepszych pilotów balonowych na świecie – podkreśla pan Piotr. – Mamy wicemistrza świata, mistrzynię świata mistrza świata juniorów, wicemistrza świata juniorów.
Statki na niebie, a w statkach piloci
Balony są niewiarygodnie efektowne i wyglądają, zwłaszcza w nocy, jak magiczne istoty z bajki, jednak trzeba pamiętać o tym, że to pełnoprawne statki powietrzne i – podobnie jak samoloty czy szybowce – podlegają przepisom prawa lotniczego. Mają znaki rejestracyjne, muszą być ubezpieczone i przechodzą coroczne badania.
Nie można wybrać się nimi w podniebną podróż ot tak. Trzeba przedstawić plan lotu, czyli podać miejsce startu i – oczywiście orientacyjnie, bo tego nie zawsze da się do końca przewidzieć – miejsce lądowania. Nie jest to konieczne, gdy lata się w tzw. wolnej strefie, a więc poza miastem.
Żeby sterować balonem samodzielnie, trzeba mieć licencję BPL (ang. Balloon Pilot License) – oficjalny dokument, który uzyskuje się po kilkutygodniowym szkoleniu i zdaniu egzaminu państwowego. Ale spokojnie: poza pilotem do gondoli wsiada jego załoga – dwie, trzy osoby, które nie muszą mieć uprawnień. Np. pan Robert Helak lata z kolegami ze szkolnej ławy, których zna – bagatela! – od ponad pół wieku.
Z wiatrem, poza tym w górę i w dół
Balony na ogrzane powietrze są w stanie wznieść się nawet na wysokość 11 i pół km (tyle wynosi rekord Polski), ale ze względu na samoloty na ogół latają niżej, przeważnie 200, 300 m nad ziemią. Albo i niżej.
Najbardziej lubię być 2 metry nad dachami albo czubkami drzew czy polem kukurydzy, tak, że niemal ich dotykam gondolą. Wtedy wszystko widać, jak na dłoni. Gdy przelatuję nad fermami strusi czy koni, używam tzw. cichego płomienia, żeby ich nie płoszyć, a wtedy ta zwierzyna przystaje i zadziera głowy, żeby zobaczyć, co się pojawiło na niebie.Piotr Radomski z Klubu Sportów Balonowych we Wrocławiu
Balon nie ma napędu. Leci z wiatrem i da się nim sterować tylko góra-dół. Robi się to, podgrzewając wypełniające powłokę powietrze lub pozwalając mu się ochłodzić. Jakim cudem podczas zawodów piloci dolatują w takim razie do celu, czyli rozłożonej na ziemi płachty o wymiarach 5 na 5 m, na którą rzuca się marker – wypełniony piaskiem woreczek ze wstążką i numerem startowym?
– Kierunek wiatru może się zmieniać na różnych wysokościach, prędkość też, i jeśli się potrafi, można z tego zrobić użytek. Efekt ocenia komisja sędziowska z metrówką – wyjaśnia wrocławianin.
Teraz pilotom pomagają nowe technologie: radary pogodowe, GPS, laptop albo tablet z programem do nawigacji.
– Kiedyś latało się ze zwykłą mapą i skalówką do wyznaczania koordynatów. No i „po meblach”, czyli patrząc, gdzie jest wieża kościoła, gdzie boisko, gdzie droga – wspomina Robert Helak.
Tak czy inaczej potrzebne jest doświadczenie.
– Musisz np. wiedzieć, że opadając, możesz przy dużej bezwładności balonu nie wyhamować w porę przed liniami wysokiego napięcia dlatego przekraczasz je na wznoszeniu i z dużej odległości. To zasada numer jeden – tłumaczą piloci.
Z balonem nawet w Japonii
Baloniarstwo, jak niemal każda pasja, rozwija i sprawia, że robi się rzeczy, których bez niej by się pewnie nie robiło. Na przykład Piotr Radomski zwiedził dzięki balonom kawał świata. Latał m.in. nad bezkresnymi pustkowiami Australii i nad fawelami w Brazylii, ale najlepiej wspomina Sagę w Japonii.
– To jedno z największych centrów baloniarstwa na świecie. Parady, zawody, nocne pokazy, ponad setka balonów o najróżniejszych kształtach i rozmiarach, a do tego kilkaset tysięcy rozentuzjazmowanych widzów, krzyczących „yatta, yatta” przy każdym lądowaniu – wspomina. – Są i większe zawody, np. w Albuquerque w USA, gdzie startuje i tysiąc balonów, ale lubię to, że w Sadze ludzie cieszą się jak dzieci i całe miasto tym żyje. Wspaniałe jest także to, że nie mieszkaliśmy w hotelach, ale u Japończyków. Oni nie mówili po angielsku, a my po japońsku, ale i tak wieczór w wieczór potrafiliśmy na migi rozmawiać kilka godzin. Pilot z pilotem zawsze się dogada, a podróże i poznawanie ludzi są dla mnie najpiękniejszą stroną tego sportu.
Latanie jest jak reset
Dla prezesa Helaka najwspanialsze jest to, że choć każdy lot jest inny, każdy wymaga koncentracji i odpowiedniego przygotowania.
– Wznosisz się nad ziemię i sprawdzasz, czy klują się jakieś komórki burzowe albo dzieje się coś, czego nie dało się wcześniej przewidzieć. Zasada jest taka, że nie ryzykujemy i nie latamy w złą pogodę, ale zawsze może się zerwać jakiś nagły wiatr. W takiej sytuacji trzeba zachować zimną krew, to zresztą podstawowy wymóg w lotnictwie. To wszystko sprawia, że skupiamy się na tym, co się dzieje tu i teraz. Paradoksalnie to odpręża, bo zapominamy o stresach i problemach codziennego życia. To jak reset. Ale też fantastyczna forma spędzania czasu: przestrzeń, bezpośredni kontakt z naturą. Zaraziłem lataniem córkę, która jest teraz wicemistrzynią Polski, z kolei ona zachęciła do latania męża.
Kim są piloci balonów? To cały przekrój społeczny, ludzie w każdym wielu, wszelkich zawodów: związani z lotnictwem i nie, lekarze, biznesmeni. Np. Robert Helak jest z wykształcenia… politologiem.
Jak można zostać pilotem balonowym?
Dla Roberta Helaka latanie balonem to spełnienie marzeń z dzieciństwa, które ożyło w szkole średniej, w Lotniczych Zakladach Naukowych. Z kolei Piotra Radomskiego wciągnął w tę pasję ojciec, jeden z założycieli klubu.
– Pierwszy raz wsiadłem do gondoli jako 14-latek, 3 lata później miałem już licencję – wspomina.
Można też po prostu przyjechać do klubu tramwajem i już w nim zostać.
– Przede wszystkim trzeba chcieć, przyjść do nas, zaangażować się, polatać w charakterze załoganta i przekonać się, czy to jest właśnie to, o co nam w życiu chodzi – mówi prezes. – Dobrze też być w miarę zdrowym i sprawnym, bo baloniarstwo może dać w kość: trzeba zrywać się wcześnie rano, jechać gdzieś, pomagać w przygotowywaniu sprzętu do lotu, potem go zwijać. Sama powłoka balonu waży ponad 100 kg, kosz drugie tyle, ale zawsze powtarzam, że lepiej popracować z nami, niż wydawać pieniądze na siłowni. Jeśli widzimy, że kandydat jest szczerze zainteresowany i ma predyspozycje, kwalifikujemy do szkolenia teoretycznego (budowa balonu, przepisy lotnicze, nawigacja, komunikacja radiowa), a potem praktycznego, już w powietrzu, obejmującego starty i lądowania w trudnych warunkach i sytuacjach awaryjnych.
A co potem? Potem są egzaminy. Najpierw teoretyczny (losuje się kilkadziesiąt spośród 4 tys. pytań), a po nim praktyczny przed instruktorem z listy Urzędu Lotnictwa.