Wrocławianie byli zimni w otwierających minutach – nie trafili żadnej z 8 prób z dystansu. Przeciwnicy także nie błyszczeli w ataku. Niewysoko punktowana pierwsza kwarta zakończyła się minimalnym prowadzeniem gości. W czarnych barwach grały dwie znajome we Wrocławiu twarze: Szymon Wójcik i Szymon Tomczak. Na ławce trener Mantas Cesnauskis, były zawodnik WKS-u.
Niemoc w ofensywie trwała w najlepsze. Przez prawie 5 minut Śląsk zdobył zaledwie dwa punkty. Doskonałą szansę miał Nizioł w kontrze, ale goniący go Wójcik popisał się efektownym blokiem. Składnych akcji jak na lekarstwo, na obwodzie wciąż susza (1/13). A po połowie niczymo po jednej kwarcie – 27:29 dla Słupska.
Ożywili się kibice i nieco zawodnicy. Śląsk wyszedł do przodu po udanych akcjach Zębskiego i Voinalovycha do spółki z Niziołem. Obie drużyny przyspieszyły i mecz nabrał rumieńców. Cały czas był wyrównany, o czym świadczyły częste zmiany prowadzenia.
W decydującej części słupszczanie zaliczyli serię 15 oczek bez odpowiedzi, dzięki czemu odskoczyli na 10 punktów. Trener Winnicki poprosił o przerwę na 3 minuty przed końcem.
Zadziałało. Gospodarze wrócili na parkiet i tym razem to oni włączyli serial punktowy – 10:0. Po trójce Gravetta był remis, a na zegarze zostało kilkanaście sekund. Obrona na całym boisku wymusiła stratę, piłkę dostał Gravett, zdecydował się zaatakować prawą stronę kosza i prawie równo z końcową syreną przechylił szale na stronę Trójkolorowych.
Śląsk (5/29 za trzy) wygrał z Czarnymi (5/15 z linii osobistych) 67:65. Czwarte z rzędu zwycięstwo i bilans 13-10 plasuje wrocławian w pierwszej ósemce tabeli.