Najważniejsze informacje (kliknij, aby przejść)
Tylko do 30 grudnia obejrzymy wyjątkową wystawę „Od nowa” Jana Giejsona, niezwykłego rzeźbiarza z Barda. W grudniu można było spotkać się z artystą w Muzeum Etnograficznym, a on sam, choć słynie z tego, że nie przepada za publicznymi wystąpieniami, chętnie i z wielkim zaangażowaniem opowiadał o swojej pracy.
Spotkanie moderował Tomasz Karamon, pochodzący z Barda autor świetnej książki „Co widziała Matka B. Opowieści z Barda”, twórca drewnianych form piernikarskich, członek Dolnośląskiej Rady Kultury.
Wydarzenie było finałowym etapem projektu „Między niebem a ziemią – 60 lat sztuki ludowej w twórczości Jana Giejsona z Barda” (realizowanego w ramach stypendium przyznanego twórcy przez Województwo Dolnośląskie ze środków budżetu Samorządu Województwa Dolnośląskiego).
Oto relacja z prezentacji rzeźb i pytania, jakie publiczność zadała Janowi Giejsonowi.
Jan Giejson – wiedziałem, co chcę robić w życiu
Czy zasiadając do kawałka drewna wie Pan, co z niego powstanie?
Kiedyś kierowałem się intuicją, dzisiaj jest to konkretny zamysł. Zależy co rzeźbię, bo gdy znam temat, na nowo coś od siebie dodaję, czytam literaturę wokół tego tematu.
I na przykład w przypadku Chrystusa ukrzyżowanego, w jednej z moich prac pod krzyżem żołnierze grają w kości.
Na samym początku wiedziałem o żołnierzach, którzy grali o szaty Pana Jezusa, ale ich nie zauważałem. Ale kiedy rzeźbiłem coraz to nowe pasyjki, przyszedł wreszcie czas i na to żołnierzy.
Czy pamięta Pan swoją pierwszą rzeźbę?
To była niewielka główka Azteka, bo czytałem wtedy książki podróżnicze i były w nich, oczywiście, rysunki. Miałem 14, może 15 lat, trudno powiedzieć. Ale w wieku 15 lat robiłem już duże rzeźby.
Wokół mojego domu rosło sporo drzew, m.in. czereśnie przeznaczone do wycięcia, a jedną z pierwszych rzeźb – z wizerunkiem kobiecym – wykonałem, pamiętam, z wierzby.
Ze starych prac nie zachowało się nic. Część spaliłem, bo mi nie odpowiadały.
Dlaczego chwycił Pan za dłuto? To była silna potrzeba rzeźbienia w drewnie?
Tak podejrzewam, ale tego nie pamiętam. Po prostu wiedziałem, co chcę robić w życiu.
Rzeźbiłem zresztą nie tylko w drewnie, także w metalu i te prace powstawały w latach 70., kiedy pracowałem w fabryce i miałem dostęp do spawarki, gilotyny, która ścięła blachy do tak zwanej kompozycji. Potopiłem, rozlewałem, wtapiałem tam pewne elementy, ale to była abstrakcja.
Do dziś z tamtego okresu mam jeden relief piety.
Czy ma Pan swoją ulubioną rzeźbę? Taką, z którą by się Pan nie rozstał?
Mam, jest w domu. To Matka Boża Fatimska, wyrzeźbiona na stulecie objawienia. Jest nie do sprzedania. Dużo jest takich ulubionych prac, z którymi nie zamierzam się rozstawać. Ale kto wie, może będę musiał.
Większość rzeźb na wystawie została wykonana z drewna lipowego. Czy zdarza się Panu rzeźbić także w innym?
W tej chwili nie, ale przez dwa lata miałem taki okres, kiedy pracowałem w drewnie wierzbowym.
Ciekawe, bo na wystawie widzę jednego Chrystusa Frasobliwego, który jest wykonany w brzozie, ale troszeczkę się do niego nie przyznaję, nie pamiętam go. Tak jakby nie wyszedł spod mojej ręki, choć Muzeum Etnograficzne podpisało go moim nazwiskiem.
Najmniej lubi mnie kolor zielony
Kolory Pana rzeźb są niezwykłe. Czym Pan maluje prace?
Kiedyś malowało się rzeźby tylko farbami plakatowymi, a one, jak wiadomo, są do niczego.
Potem weszły na rynek akryle i wtedy malowanie było już takie, jak trzeba. U mnie kolor oddaje pewien nastrój danej sytuacji. Głównie w płaskorzeźbach, w których różne kolory rozstawione zostały w różnych płaszczyznach i każdy oddaje określoną atmosferę.
Jestem zdania, że rzeźba niepomalowana, surowa, chwyta kurz i szybko się brudzi. I dla mnie ona jest brzydka. Kolor mi bardzo odpowiada, różnicuje, działa na człowieka.
Używa Pan wielu kolorów. Który najbardziej Pan lubi, a który najmniej?
Najmniej lubi mnie kolor zielony. Nie wiem, dlaczego, ale do moich rzeźb nie pasują zielone kolory, choć się pojawiają, bo w niektórych momentach muszą.
Często używam bieli, która jest symbolem niewinności, czystości i biel dominuje w wielu moich pracach. Ale jest też dużo czerwieni symbolizującej męczeństwo.
Czy to prawda, że większość twarzy i oczu maluje Pana żona?
Tak, ja mam ciężką rękę. Gdybym chciał malować brew bądź powiekę, to by była plama. I tego nie robię. A z żoną Danutą to wspólna praca.
Ile czasu zajmuje Panu teraz wykonanie rzeźby?
Odkąd jestem na emeryturze, nie patrzę na czas, bo szybko się starzeję. Nie patrzę na dni, na nic.
Skąd pozyskuje Pan teraz drewno?
W ubiegłym roku kupiłem dużo drzewa, kiedy robiono wycinkę pod gazociąg. Ale to drewno musi trochę wyschnąć.
Miałem też takie kawałki drewna, że z niektórych puszczały jeszcze liście. W przypadku topoli to się często zdarza. Przed laty, na wystawie w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu, był ukrzyżowany Chrystus z liśćmi. Pędy puściły już w sali muzealnej!
Powódź mnie zmobilizowała – nie załamałem się
A dłuta, z których Pan korzysta? Kupuje je Pan w sklepie, czy sam przerabia?
Kiedy zaczynałem, sam robiłem sobie dłuta. Pierwsze, które miałem, było typowo stolarskie, płaskie. Niewiele można było nim zrobić. Dopiero później, kiedy miałem dostęp do kuźni, to sobie robiłem sam. Prymitywne, ale byłem zadowolony.
Jedno było tak ostre, że do dzisiaj mam po nim taką piękną, długą bliznę.
Większość z tych starych dłut już nie istnieje. Pierwsza powódź zabrała narzędzia, potem była druga i niektóre też zabrała. Ale część była w woreczku, utonęła, ale nie było silnego nurtu, więc odnalazła się potem w błocie.
To zdjęcie na wystawie jest z powodzi. Jak przeżył Pan ten trudny okres?
Moje prace były zalane, poniszczone. Na jednym ze zdjęć widać, jak leżą kapliczki. Ostała się jedynie ta z fotografii, woda nie wyrwała jej z ziemi. Wszystkie pozostałe znalazły się na dachu, a część prac popłynęła. Niektóre znalezione przynieśli ludzie.
Ale mimo to powódź wpłynęła na mnie mobilizująco. Już pierwszego dnia po powodzi, jak zobaczyłem zniszczenia, powiedziałem: „Ja tutaj będę rzeźbił!”. I rzeczywiście, całą zimę, w tym brudzie, smrodzie, spadającej na głowie wodzie, błocie, pracowałem.
Nie załamałem się tak, jak podczas pierwszej powodzi, ale za to podupadłem na zdrowiu. Schudłem tak bardzo, że były same kości, nie było na czym siedzieć.
Nie mówiło się o tym, ale to wszystko toczyło człowieka.
Po powodzi odbudował Pan warsztat i galerię?
To zasługa syna Mateusza, bo on się tego podjął, ja nie dałbym rady.
Tu dopowiada syn Mateusz Giejson: „Tym razem się dźwignęliśmy, ale nie byłoby to też możliwe bez wsparcia wielu ludzi, niezwiązanych z żadnymi organizacjami, którzy naprawdę wykazali się wielkim sercem.
Tomasz Karamon założył zrzutkę, promował ją i choć to ja byłem odpowiedzialny za całą odbudowę, bez pomocy ludzi, Tomka Karamona, na pewno nie udało by się tego dokonać.
Wspólnymi siłami odbudowaliśmy galerię i też dom. Miejmy nadzieję, że nie będzie powodzi, bo to jest duże cierpienie wielu osób. Historia pokazuje, że powódź cyklicznie się zdarza, ale tata powołał się na pomoc Pana Boga, także wierzymy, że już tak dużego kataklizmu nie będzie”.
Matka Boża Bardzka – w moim życiu bardzo dużo znaczy!
Jakie są Pana rodzinne korzenie, bo przybył Pan do Barda?
Moja mama pochodzi ze wschodniej Polski, z Trembowli, natomiast ja urodziłem się w Lubinie na Dolnym Śląsku.
Potem mieszkałem w Mikoszowie, wiosce koło Strzelina, a teraz, już od 50 lat w Bardzie. Po sprzedaży gospodarstwa w Mikoszowie moja mama kupiła budynek, w którym cała rodzina mieszka do dzisiaj.
Tu spotkał się Pan z kultem Matki Bożej Bardzkiej?
Miałem wtedy chyba 21 lat i Matka Boża, w ogóle wizerunek Matki Bożej, bo ja to nazywam wizerunkiem, a nie Matką Bożą, to u mnie wiodący temat prac. Stawiam go na pierwszym miejscu!
Inspiruje mnie postać Matki Bożej Bardzkiej, która w moim życiu bardzo dużo znaczy.
Ciekawe jest to, że wielu ludzi, nawet na Wschodzie, rzeźbiło Matkę Bożą Bardzką. Znali ją ze słyszenia i z powodu cudów.
Rzeźba na sprzedaż – czasem się z dziełami rozstaję
Czy Pana rzeźby można kupić?
Czasem się z nimi rozstaję, jak ktoś będzie uparty. Ale każda praca to jest część mojego życia. Przede mną już nie zostało dużo życia, bo jestem troszeczkę wiekowy. Nie wiadomo, ile prac jeszcze powstanie, a dzieciom trzeba trochę zostawić.
Lubi Pan wykonywać rzeźby na zamówienie?
Kiedy jestem zmuszony, wykonam, ale powiedziałbym, że bardzo nie lubię.
Czy odczuwa Pan skutki popularności w związku z wystawą w Muzeum Etnograficznym?
Teraz zrobiło się troszeczkę burzy, ale mam nadzieję, że się szybciutko zakończy i będę miał spokój i czas na twórczość.
Wystawa „Jan Giejson. Od nowa” – do kiedy czynna?
- 28 grudnia (niedziela), g. 10.00–18.00
- 30 grudnia (wtorek), g. 10.00–16.00