Zaczniecie Szpiegiem z Krainy Głuchych. Kim jest szpieg z Krainy Głuchych?
Dobre pytanie. Myślę, że... Jest osobą, która próbuje się czegoś dowiedzieć o naszej rzeczywistości. I jest z innej rzeczywistości. Oczywiście nawiązanie przez twórców do Szpiega z Krainy Deszczowców jest tu na pewno celowe. Myślę, że osoba głucha w naszym świecie słyszących rzeczywiście czuje się trochę jak taki szpieg. Który chciałby zrozumieć jakie tutaj są reguły, a nikt mu tego nie tłumaczy.
I ten spektakl jest tworzony w większości przez osoby głuche, ale też przez słyszące. Łączy te światy. Jest koncertem, jest protestsongiem, jest o wykluczeniu i kulturze osób głuchych. Jest o takich rzeczach, o których – nomen omen – nie słyszeliście.
Mogę zdradzić, że na scenie usłyszymy rap. Ale i zobaczymy, bo jest migany. Ale żeby było jeszcze ciekawiej, jest też przedstawiony za pomocą poezji wizualnej Edyty Kozub. A to naprawdę świetna artystka.
Poezja wizualna… Na czym to polega?
Poezja wizualna nie jest językiem migowym. Jest takimi konstruktami z gestów, wizualizacjami wykonywanymi za pomocą ciała aktora. Buduje skojarzenia i tym sposobem jest zrozumiała i dla osób głuchych i dla osób słyszących.
Można w ten sposób opowiadać wiersze, które ktoś napisał, albo po prostu pisać wiersze rękami.
Próbkę tej techniki można zresztą obejrzeć na kanale YouTube Edyty Kozub.
Tego samego dnia festiwalu premierę będzie miał spektakl Cudownych Rodziców. Dowiedziałem się z programu, że to jest coś związanego z psychoterapią. Ale tam jest tyle pojęć specjalistycznych, że nadal nie wiem, o czym to jest.
To niedobrze, zły opis. Tak naprawdę to jest o facetach po czterdziestce, którzy poddają się terapii, co, jak na facetów po czterdziestce, jest już bohaterskim wyczynem. Jest to przykład bardzo lekkiego podejścia do tematu. Zabawnego, a mimo wszystko poważnego. Gwarantuję, że w wielu momentach będziecie się tarzać ze śmiechu. Po prostu faceci po czterdziestce są zabawni. Choć mają niezabawne problemy.
Siła tego spektaklu tkwi w tym, że my od kuchni poznajemy taką terapię. Bez trzymanki, bez ściemy, bo mówią to nam pacjenci. A ich nie obowiązuje tajemnica zawodowa, ani etyka zawodowa. Bo oni mówią o swoim doświadczeniu.
I czy to doświadczenie jest dobre, czy złe, czy oni są sfrustrowani. Czy oni w ogóle rozumieją, o co chodzi, czy mają tu milczeć czy mówić. To jest dylemat, z którym się ci faceci spotykają w trakcie całego tego spektaklu. Jednocześnie jest też tutaj perspektywa właśnie psychoterapeutów, którzy muszą z tymi facetami jakoś sobie radzić.
Po pięciu minutach tego spektaklu oczy się otwierają jak talerze i zastanawiasz się co będzie dalej, jak to się skończy. No i przychodzi koniec. I oczywiście jest coś dalej.
Kolejna premiera: Miłość w czasach zamętu, zabiera nas w świat migrantów z Ameryki Południowej, którzy żyją m.in. tu, we Wrocławiu. To jest w ogóle opowieść na kanwie jakiejś koszmarnej historii. I prawdziwej…
A nawet wielu historii. Bo można by powiedzieć, że to jest taki spektakl w jakiś sposób interwencyjny. Bo od lat do Polski są sprowadzani pracownicy z Ameryki Łacińskiej. Ale oni są oszukiwani.
Im się obiecuje jakieś kokosy, tysiące euro, świetlaną przyszłość w Europie. Tymczasem lądują w Polsce, odbierane są im paszporty, są skoszarowani w jakichś barakach. Ze skromnych wypłat muszą spłacać jakieś długi od pośredników i tak dalej.
Nie znają języka, nie mogą się wydostać, nie mają w ogóle legalnych papierów.
Natomiast ciekawe też jest to, że w tych dramatycznych chwilach są takie momenty jakiejś absurdalnej jasności. Bo to, że to jest miłość w czasach zamętu, co jest oczywiście parafrazą książki Marqueza, to jest nieprzypadkowy tytuł. Ponieważ dwoje z bohaterów tego spektaklu, pochodzących z dwóch różnych krajów Ameryki Łacińskiej, spotyka się tutaj i zakochuje się w sobie.
Życie tworzy historie niemożliwe. To jest właśnie coś takiego.
A po spektaklu będzie dyskusja, wezmą w niej udział prawdziwi bohaterowie tych historii.
Ostatnią festiwalową premierą będzie Meltdown. Czyli topnienie, krach, załamanie. Tyle podpowiada mi translator. Jaka opowieść kryje się pod tym tytułem?
Meltdown to historia rodzinna. Jej głównymi bohaterkami są dorosła autystyczna córka i jej matka. Ich relacja jest trudna. Bo rzeczywistość nie jest tak słodka jak w pewnym serialu na Netfliksie.
Wystarczy powiedzieć, że ta matka blokuje numer telefonu swojej córki. To brzmi szokująco, ale nie ma innej opcji. Ona może zadzwonić do swojej córki, ale córka do niej nie może, bo inaczej robiłaby to 140 razy dziennie.
Opiekując się długie lata swoją autystyczną córką, próbuje przy tym wszystkim gdzieś po drodze odnaleźć siebie. W różnych aspektach. Kobiecości, seksualności, czegokolwiek. A ta córka, która wymaga bardzo dużo opieki, nie ułatwia tego zadania, lekko mówiąc. Jednocześnie one się przecież autentycznie kochają.
Temat jest trudny, a w Polsce wyjątkowo nieprzepracowany. Po prostu jesteśmy bardzo w tyle z zajmowaniem się osobami neuroatypowymi. To są często dramaty, to są też takie codzienne wyzwania, ogromne trudności. Bywa tak, że takie osoby są agresywne, że są po prostu niebezpieczne dla swoich opiekunów. Będziemy zresztą dyskutować o tych problemach bezpośrednio po spektaklu.
Premiery to nie wszystko, bo w niedzielę czekają nas na przykład czytania performatywne. Czytelnikom przypomnijmy, że jest to rodzaj protospektaklu, podczas którego aktorzy posiadają kartki z tekstem. Zbliża się finał konkursu na czytania, a najlepsze z nich wystawione zostanie w przyszłym roku w Instytucie Grotowskiego jako pełnoprawny spektakl. Jakich historii możemy się spodziewać w tym przypadku?
Atypowych, jak cały festiwal.
Będzie na przykład historia Nowych Tych, czyli „My na warsztacie”. To opowieść o stworzeniu 100-tysięcznego miasta, o tym, że architekci byli demiurgami, twórcami całych miast. Mamy tu marzenia ludzi z PRL-u, o tym, żeby stworzyć świat-utopię. Potem mamy upadek tego marzenia i krytykowanie, że wszystko było źle. I nagle? XXI wiek. - Jakie to miasto jest wspaniałe! To zderzenie, całkiem zresztą zabawne, historia tych Tych, ona w ogóle bardzo dużo mówi o Polsce jako o kraju.
Będzie też historia 7 pudeł. Młody człowiek, który wraca ze studiów do rodzinnego miasta, zastaje taką oto sytuację. Jego pokój został zlikwidowany, przemalowany, wykorzystany na coś innego. Rodzice dają mu 7 pudeł z jego rzeczami. Nie ma pracy ani mieszkania. Sytuacja typowego młodego prekariusza. No i co teraz? Co zrobić z tymi rzeczami, których jest siedem pudeł? To jednak i mało i dużo. Zobaczymy co z tego wyjdzie. To jest eksperyment. Będzie to taka historia z artefaktami, bo te rzeczy naprawdę są rzeczami autora, podobnie jak opowiedziana historia. Myślę, że tymi przedmiotami bardzo dużo da się opowiedzieć.
To oczywiście tylko dwa przykłady z brzegu. Będzie wiele innych, ciekawych historii. Każdy z finałowych scenariuszy prezentuje naprawdę wysoki poziom. Warto zajrzeć i zobaczyć. Zapraszam!