Uglytoys to po angielsku „brzydkie zabawki”. Oczywiście wcale nie są brzydkie, choć z pewnością nie mają nic wspólnego z przytulankami, które najczęściej widujemy w sklepach: słodkimi jak ulepek i często bardzo do siebie podobnymi. Są zabawne, wyraziste i każda jest inna. Pewnie właśnie dlatego robią taką furorę.
Zaczęło się od kota
Szyje je Dorota Dziak, mama trójki dzieci, z wykształcenia architektka.
Solenizant był zachwycony, rodzice także. „O rany, gdzie go kupiłaś?”, „Gdzie można znaleźć takie zabawki?” – pytali. To był maj, a już we wrześniu Dorota pokazała na targach swoje pierwsze przytulanki. Było ich dziewięć i ku jej zaskoczeniu sprzedały się wszystkie
I tak to się zaczęło. W ciągu tych 11 lat Dorota urodziła jeszcze dwoje dzieci, zaczęło być krucho z czasem, a zamówień wciąż przybywało. Trzeba się było na coś zdecydować: albo praca w biurze architektonicznym, albo szycie. Postawiła na to drugie. I choć tęskni za zawodem, zwyczajnie nie byłaby w stanie robić wszystkiego naraz. Właśnie wprowadziła się do nowej pracowni przy ul. Sienkiewicza 95 i nie musi już szyć przy balkonie w mieszkaniu.
Uglytoys ruszają w świat
Lisy, kury, dziki, żaby, a ostatnio także lwy, zebry i żyrafy (i mnóstwo innych zwierząt) schodzą na pniu.
Interesują się nimi także instytucje. Wrocławskie Hydropolis zamówiło ośmiornice i rekiny, warszawski Teatr Małego Widza koty, a Muzeum Sztuki Współczesnej wilki. Dorota współpracuje też ze sklepem „Pan tu nie stał”.
Drugie życie ubrań
Wszystkie zabawki – od najmniejszej, kilkunastocentymetrowej zawieszki z głową lwa, po mysz, która ma aż 150 cm wzrostu – są uszyte z wypranych i dokładnie wywietrzonych ubrań z lumpeksu.
– Dlaczego akurat z nich? Bo mają różne faktury, wzory i kolory, jakich nie znajdę nigdzie indziej, a przez to są niezwykle inspirujące. To także kwestia szacunku dla środowiska. Daję ubraniom nowe życie.
Skaner w oczach, pies znajomych w szkicowniku
Poszukiwanie odpowiednich materiałów wygląda tak:
Bywa i tak, że pomysł na nową zabawkę powstaje w szkicowniku, a dopiero potem Dorota dobiera materiały. Tak, czy inaczej, pomysłów jej nie brakuje.
– Inspiracją może być wszystko: pies znajomych, ptak na balkonie, cokolwiek. Rysuję, potem kroję, zszywam zwyczajnym, prostym ściegiem, wypycham watoliną, którą jako ścinki kupuję w zakładzie szyjącym kurtki i już: zabawka jest prawie gotowa.
Z pomocą bliskich
„Prawie”, bo zanim Dorota wyśle kurę czy lisa w świat, zwierzak trafia w ręce jej mamy, która doszywa mu oczy i nos.
– Jest w tym świetna. Gdy czasem doszywam je sama, widzi to natychmiast i od razu mówi „Ja tego nie robiłam!” .
Inni bliscy także są zaangażowani w tworzenie Uglytoys: tata Doroty wyremontował jej pracownię, gdzie m.in. zbudował antresolę ze stołem do krojenia materiału i magazyn na watolinę, mąż przejął w dużej mierze opiekę nad dziećmi, przyjaciółka jeździ na targi a koleżanka będzie pomagała w sprawach organizacyjnych, bo jest tego coraz więcej.
– Na przykład wczoraj wysłałam w świat 40 zabawek – mówi Dorota. – A jeszcze media społecznościowe, strona internetowa, wysyłki…
Czy Dorota Dziak wróci kiedyś do architektury? Być może, nie wyklucza tego, bo kocha ten zawód. Póki co jej czasem zawładnęły myszy-giganty i pozostałe zwierzaki.