Śląsk zagrał kilka akcji na Ajdina Penavę, który pomylił się z dystansu, spod kosza i raz z linii rzutów osobistych. Po trzech minutach zmienił go Reggie Lynch, który też zaczął od pudła, i od straty. Dąbrowa natomiast w swoim stylu – krótkie, szybkie ataki. Goście wyszli na 11-punktowe prowadzenie. Męczarnie gospodarzy vs. wesoły basket przyjezdych 16:25.
Dąbrowa cały czas na skuteczności ponad 50 procent z gry. Śląsk, wspierany bardzo przez głośnych kibiców, odrobił kilka punktów. Bezbłędny z gry (2/2) i z linii (5/5) był, wracający po chorobie, Isaiah Whitehead (10 oczek, 2 zbiórki, 2 straty). Po drugiej stronie najbardziej efektywny był rozgrywający Souley Boum – 14 punktów, 5 asyst, 2 zbiórki i 2 przechwyty. Do przerwy 37:49 dla MKS-u.
W połowie trzeciej części Boum i Cowels mieli razem 31 oczek – ponad połowę zdobytych przez całą drużynę. Spośród wrocławian wyróżniał się Daniel Gołębiowski (12 punktów, 5/7 z gry, 3 asysty do przerwy), który najwyraźniej wraca do pełnej dyspozycji, co widać było także w poprzednim meczu (13 oczek, 7 zbiórek, 5 asyst). W ostatnich sekundach wsadem po mocnym wejściu popisał się Marce Ponikta, a w kolejnej akcji z końcową syreną trójkę trafił Ali. Śląsk przegrywał 12 punktami.
Goście tempa nie zwalniali, powiększali przewagę i pewnie zmierzali do zwycięstwa. Wygrali 93:78, przedłużając serię porażek WKS-u do 4. Po końcowej syrenie kibice gwizdali.