wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

5°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 01:25

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Nieznany Wrocław – Tor Wyścigów Konnych Partynice

Partynice. Pierwsze skojarzenie? Oczywiście wyścigi koni, w tym najbardziej znane gonitwy Wielka Wrocławska i Wielka Partynicka. Piękny sport, a przede wszystkim piękne zwięrzęta –"araby" czystej krwi, których jest prawie 60, i setka koni pełnej krwi angielskiej.

Niezależnie od pory roku, każdego dnia poddawane profesjonalnemu treningowi. Dosiadane przez zawodowych jeźdźców pod okiem wytrawnych trenerów, prawie jak ludzie – mają swoje gorsze i lepsze dni. Bywa, że przez długi czas wspaniale współpracują, by niespodziewanie „pokazać rogi”. – Do koni trzeba mieć odpowiednie podejście. One są wrażliwe na wszelkie bodźce i na sposób, w jaki się je traktuje – mówi Robert Świątek, zasłużony trener i wiceszef Wrocławskiego Toru Wyścigów Konnych. – Moi jeźdźcy podczas treningów nie używają batów. Jestem zwolennikiem współpracy z końmi, a nie zmuszania ich pracy. Natomiast jest to ogromnie żmudne zajęcie. No i trzeba zawsze pamiętać, że koń bywa niebezpieczny – podkreśla.

Szkolone do wyczynu

Konie na Partynicach budzą się wcześnie. Pierwsze karmienie mają o czwartej, piątej rano. O szóstej zaczyna się trening. Tego dnia, gdy zwiedzaliśmy partynicki teren i stajnie, do których „zwykłych śmiertelników” wpuszcza się niezwykle rzadko, było bardzo zimno. Konie trenowały w ujeżdżalniach, „ubrane” w derki. Nie ulega wątpliwości, że dosiadający je o tej porze roku jeźdźcy też muszą mieć „końskie zdrowie”. Trener Świątek zwraca uwagę na jedną z galopujących na pięknym „arabie” młodych kobiet i prosi, żeby zwolniła.  – Ma dość fizycznie. „Zabiera” ją zima – wyjaśnia.

Trening – z 15-20-minutowa przerwą – trwa do południa. Wtedy konie mają drugi posiłek. Trzeci dostaną około godz. 18. – Chyba że koń ma jakieś problemy z jedzeniem. Wówczas dodatkowo jest karmiony o dziesiątej rano – słyszymy od trenera. A co jest w końskim menu? Porcja od 2 kg owsa do 8 kg owsa z paszą specjalną, wysokoenergetyczną. Poza tym rozmaite witaminowe preparaty oraz woda – często z dodatkiem elektrolitów i środków wspomagających metabolizm.

Czy przed wyścigami podaje się „zawodnikom” jakieś dodatkowe wspomagacze? – pytamy Roberta Świątka. – Tu mają zastosowanie bardzo restrykcyjne przepisy antydopingowe, które zezwalają na użycie ściśle określonych preparatów. Ich lista jest każdego roku publikowana i aktualizowana – wyjaśnia. – Pracuję od 20 lat i wiem, że jeśli ktoś zaczyna podawać koniowi doping, to oznacza, że nie potrafi go wytrenować – podkreśla.

Wierzchowce z charakterem

Patrzymy, z jaką łatwością jeźdźcy „dogadują się” z końmi. Ale dowiadujemy się, że nie są oni „oddelegowani” na stałe do danej klaczy czy ogiera i zmieniają, jak to określają fachowcy, „dosiady”. – Koń wyścigowy nie może być przypisany do jednego jeźdźca – wyjaśnia trener. – Dlatego bardzo często kto inny na koniu trenuje, a kto inny się ściga na torze. Zwierzę musi być przygotowane również na to, że jest dosiadane przez obcą osobę – dodaje.

Ale okazuje się, że koń wcale nie musi pałać sympatią do każdego, z kim pracuje. Zwłaszcza gdy jeździec jest… mężczyzną. – Najzwyczajniej w świecie konie wolą panie – śmieje się Robert Świątek (co nas natomiast wcale nie dziwi!). – Większość naszych jeźdźców to właśnie kobiety. One po prostu mają więcej cierpliwości, zwłaszcza do ogierów, które chcą dominować – mówi trener (i co do tego nie mamy żadnych wątpliwości!).

Na Partynice przychodzą także amatorzy, żeby opiekować się końmi w zamian za naukę jazdy na wierzchowcach. Tak zaczyna się ich przygoda na torze, która często wiedzie do zawodowstwa. – Chcemy taki program upowszechniać – mówi Robert Światek. A zapytany o wynagrodzenie, jakie pobiera za swoją pracę zatrudniony na torze jeździec, odpowiada, że zazwyczaj nie są to wygórowane pensje. Przyznaje jednak, że bardzo dobry zawodowiec bardzo dobrze również zarabia.

Stajnie pod ścisłym nadzorem

Wchodzimy do największej na terenie Partynic stajni, gdzie przebywa 36 koni. Konie arabskie, pochodzące z takich stadnin, jak Janów podlaski czy Michałów, oraz w większości konie pełnej krwi angielskiej.

– Tutaj nikt, ot tak, nie może wchodzić – mówi Jerzy Sawka, dyrektor WTWK Partynice. – To są strzeżone miejsca, tak by konie nie były na przykład narażone na to, że ktoś poda im przed wyścigiem niedozwolony środek, wykryty potem podczas kontroli jako doping. Stajnie muszą być zamykane i nie oprowadzamy po nich wycieczek. Konie są młode i narażone na duże psychiczne obciążenia. Trafiają przecież do nas nieomal prosto z łąk, po których biegały. Często są przerażone i panicznie reagują na ludzi, którzy na dodatek chcą na nich jeździć – wyjaśnia dyrektor Sawka. – Dlatego musimy zrobić wszystko, żeby im tego stresu oszczędzić, a przynajmniej jak najbardziej zminimalizować – dodaje.

I po kolei opowiada nam historie życia każdego ogiera i każdej klaczy, które mieszkają w przedzielonych kratami, czyli otwartych, boksach. Tak by konie nawzajem się widziały. – To stadne zwierzęta i muszą mieć ze sobą kontakt – twierdzi Jerzy Sawka, który końską psychikę i zwyczaje zna na wylot, uchodzi bowiem za jednego z najlepszych „zaklinaczy” tych zwierząt.

Wśród lokatorów stajni jest na przykład niesamowicie urodziwa klacz Głębina (rocznik 2010). – Przyjechała do nas z Warszawy – opowiada dyrektor. – Jeszcze do niedawna nie wpuszczała nikogo do boksu – taka była niedobra. Ale dzięki naturalnym metodom, jakimi się posługuję, stała się już inna, kontaktowa. Taki koń wymaga tego, żeby nawet godzinę pobyć z nim w boksie i mówić do niego. Ale Głębinka ciągle nie ufa ludziom. Na jednym treningu jest znakomita, na drugim potrafi stanąć dęba i rzucić się do ucieczki – opowiada Jerzy Sawka.

Poznajemy też historię Chichen Itza (nazywa się tak, jak prekolumbijskie miasto), która od dwóch lat nie stanęła na starcie, ponieważ po prostu się zbuntowała… Przez rok przebywała na Węgrzech i nie pozwoliła się dosiąść na wyścigach. Podobnie konsekwentna była przez następny rok w Czechach. W końcu hodowca, tracąc już nadzieję na ujrzenie swojej klaczy na torze, szukając pomocy, przywiózł ją na Partynice. – Nie mogłem jej jednak przygotować, ponieważ upadła i trochę się poraniła. Jednak jestem pewien, że będzie biegała. Ma sześć lat, świetne pochodzenie i ładnie skacze. Jednego tylko nie mogę zagwarantować – że będzie wygrywała – deklaruje dyrektor Sawka.

 

Sang Jang, czyli ujarzmianie „diabła”

Jeden z boksów zajmuje Sang Jang (z Głębiną mieli wspólnego ojca), ogier, czterolatek o pociągłej „fizjonomii”, którego dzieje życia mogłyby się stać kanwą nawet hollywoodzkiej produkcji.

Jego matka padła, gdy miał trzy miesiące. W stadninie, w Iwinie, przestali dawać mu wówczas mleko (a co najmniej do 7. miesiąca życia powinien je przyjmować), serując owies. Hasał sobie taki niepozorny „dziki i swobodny” po łące, pieszczotliwie zwany „Śledziem”. Dorastał, a wraz z nim jego krnąbrność. Gdy trafił na Partynice, po jakimś czasie stracono nadzieję, że ktokolwiek zdoła go dosiąść. Chciał wszystkich wokół po prostu pozabijać. Nawet na dotyk kolorowych baloników reagował alergicznie.

„Zaklinacz” Jerzy Sawka przez trzy miesiące starał się go udobruchać. – Nie można iść z końmi pełniej krwi angielskiej na bitwę, one tego psychicznie nie wytrzymują i właściwie nie można tego potem odbudować – mówi.

Metodyczna praca przyniosła rezultaty. Dziś Sang Jang ma już na koncie cztery biegi, w tym trzy zwycięstwa. – To genialna rzecz – cieszy się dyrektor WTWK. A to, jak pracował nad niekiełznanym „Śledziem”, można przeczytać tutaj.

Wrocławianie, i nie tylko, troszczą się o konie

W pilnie strzeżonej stajni poznajemy również konie, które mają swoich prywatnych właścicieli. Dobrze znanych w świecie artystycznym i biznesowym. Zdecydowali się oni na kupno partynickich wierzchowców i oddanie ich do treningu na wrocławskim torze.

Piękny dwulatek Brego, który wybierał się właśnie, żeby pobiegać, to własność Bogusława Lindy. Marek Siudym, znany wśród aktorów „koniarz”, łoży na utrzymanie dwuletniej Tasmanii, która bacznie obserwowała nasz każdy krok w jej stajni... Normana – ta urodziwa trzyletnia klacz jest reprezentantką Anny Jurksztowicz – piosenkarki i jej męża, kompozytora Krzesimira Dębskiego.

Nawet narwany Sang Jang został „przysposobiony” – przez Krystynę Łukasiewicz. Środowisko biznesowe reprezentuje także Tomasz Misiak, który zainwestował w pochodzenie i zdolności trzyletniego Mankinda.

Przy okazji dowiadujemy się, że niedługo na Partynice zawita osiem kuców, które teraz przebywają na kwarantannie pod Wrocławiem. Plan jest taki, żeby wykorzystać je przy organizowaniu na torze lekcji wuefu. To jeden z pomysłów WTWK. Wśród innych projektów jest też m.in. hipoterapia oraz rozbudowany program rekreacyjny. Partynice chcą, żeby wrocławianie przychodzili na tor całymi rodzinami – po edukację i zabawę. W tym celu muszą jednak postarać się o więcej „rekreacyjnych” koni. Niejakim problemem jest jednak zbyt mała liczba boksów, w których mogłyby zamieszkać.

– Myślę, że już teraz pójdziemy w dobrym kierunku i wykorzystamy to, że mamy we Wrocławiu taki obiekt – deklaruje Robert Świątek.

Co szykują Partynice na nowy sezon, dowiesz się tutaj.

Małgorzata Wieliczko, Arkadiusz Cichosz (wideo), Tomasz Walków (fot.)

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl