Repertuar i goście
Jasne, koncert we Wrocławiu – podobnie jak poprzednie i następne zapewne również – nie obfitował w atrakcje w rodzaju telebimów, komputerowych wizualizacji, dymów, baterii świateł, ogni czy fajerwerków. Akurat postawił na repertuar. I zaprosił do wspólnego występu gości, oczywiście takich, którzy znają zespół i lubią, i którzy mogli liczyć na życzliwe przyjęcie ze strony miłośników autorów „Pomarańczy”. We Wrocławiu wystąpili więc Jacek Stęszewski z Końca Świata, Paprodziad z grupy Łąki Łan i Rafał Karwot z Tabu. Najniecierpliwiej chyba wyczekiwany Kuba Kawalec z Happysad niestety nie dojechał, bo – jak gęsto tłumaczył człowiek z ekipy Akurat – jest „nieogarem” i pomyliły mu się dni. Cóż, zdarza się, dla fanów starta była chyba dość duża, ale nikt nie domagał się zwrotu pieniędzy za bilet (była taka możliwość!). A koncert i bez Kawalca udał się znakomicie.
Euforie i „Fantasmagorie”
„Akuraci” grali bardzo długo i wykonali chyba wszystkie piosenki, które powinni wykonać. Wymienianie ich wszystkich nie ma najmniejszego sensu, warto jednak powiedzieć, które numery wypadły najlepiej i które miały najżywsze przyjęcie. Na pewno były to przede wszystkim utwory wykonane przez Akurat wespół z gośćmi – „Czas dogania nas” i „Wiej-Ska” zaśpiewane przez Karwota, „O dziewiątce” i „Fantasmagorie” w interpretacji Jacka Stęszewskiego oraz „Droga długa jest” i „Jak zioło” w wykonaniu Paprodziada. Euforia wybuchała jeszcze kilka razy – przy „Espanii”, „Piekarniku”, czy w momencie, gdy Piotr Wróbel, nie przestając śpiewać Tuwimowego „Do prostego człowieka”, zeskoczył ze sceny i ruszył w tan pośród tłumu zachwyconych fanów.
Dyskomfort malkontenta
Kapela brzmiała doskonale, publiczność dopisała (w Starym Klasztorze tym razem nie było już oczywiście stolików i krzeseł, ten nieduży w sumie klub okazuje się dobrym miejscem także i na rockowe koncerty), a wszyscy przybyli bawili się znakomicie. Pewien dyskomfort mogła co prawda budzić świadomość, że w Sali Gotyckiej, dokładnie nad Starym Klasztorem, też trwa koncert (grała tam Bokka) i że w razie np. wybuchu pożaru i ci z dołu, i ci z góry – łącznie dobre kilkaset osób – spotkają się na wąskiej klatce schodowej, biegnąc w panice do jedynego wyjścia z budynku, ale przejmowali się tym zapewne wyłącznie malkontenci o najbujniejszej wyobraźni. Podczas trwania dwóch symultanicznych imprez takie jednostki klubu przy Purkyniego stanowczo odwiedzać nie powinny.