Dawid Podsiadło występował w Eterze w październiku. Na jego koncert przyszły wtedy tłumy. Teraz zaśpiewał w ostatni czwartek, 13 marca – raptem niecałe pięć miesięcy później – i znowu nie mógł narzekać na frekwencję. Dawid Podsiadło w ogóle nie ma powodów, by na cokolwiek narzekać. Jego kariera rozwija się z dużą klasą i w imponującym tempie. Wygląda na to, że sympatia wrocławskich fanów będzie mu w niej towarzyszyć jeszcze bardzo długo.
Podsiadło swój występ zaczął od piosenki „Jump”, bonusowego numeru pochodzącego z reedycji płyty „Comfort And Happiness”. Jak można się było spodziewać, resztę setlisty zdominowały piosenki z podstawowej wersji albumu, póki co jedynego przecież w karierze Podsiadły. Zabrakło bodaj tylko „No, Pt. 2”. Były oczywiście hity – zarówno „Trójkąty i kwadraty”, jak i równie popularny „Nieznajomy”. Pojawiła się też mała, ale urocza niespodzianka – cover utworu „Train With No Name” znanego z repertuaru zespołu The Veils. Zaskakujące były również bisy – trzy piosenki, w tym „Trójkąty i kwadraty”, w psychodelicznie odjechanych elektronicznych aranżacjach. Przed bisami, w „regulaminowej” części koncertu, większe wrażenie niż dwa wielkie przeboje Podsiadły, mógł natomiast zrobić kawałek napisany przez niego specjalnie na potrzeby promocji filmu „Kamienie na szaniec”. W wersji studyjnej numer „4:30” wypada bardzo dobrze, na żywo – momentami wręcz przejmująco.
Koncert, jako całość pozbawiony był specjalnych wizualnych atrakcji. Dekorację sceny stanowiła wielka płachta za plecami muzyków – i nic poza nią. Nie było żadnych filmów, żadnych niesamowitych świateł, ani jednego lasera. Tylko doskonali instrumentaliści i Dawid Podsiadło, człowiek, który – wydawałoby się – kompletnie nie nadaje się na frontmana, a jednak co i rusz wzbudza euforię u publiczności. Jego specyficzna konferansjerka, ten naturalny przecież „zawieszony” styl, a jednak tak niecodzienny u dwudziestolatka i tak bardzo kojarzący się z najlepszymi monologami Andrzeja Poniedzielskiego – no, trudno wprost uwierzyć, ale to fantastycznie działa na dziewczyny. Bo w Eterze zdecydowanie przeważała płeć nadobna, i to w proporcji, lekko licząc, dziewięć do jednego. Na scenie niezbyt przystojny, rozczochrany młodzieniec, nieumiejący tańczyć, mruczący pod nosem coś, czego nikt do końca nie rozumie, a pod sceną – dziki tłum młodych kobiet wpatrzonych w niego jak w obrazek. I jak to możliwe? Tego się można nauczyć czy jednak trzeba się z tym urodzić? To właśnie jest talent? To słynne „coś”, ten „x-factor”?
A tak serio – pod koniec swojego występu Podsiadło wymruczał mniej więcej taki przekaz: „Chciałbym, żebyście powiedzieli w domu, jeśli ktoś was zapyta, jak było na koncercie, że było spoko. Takie mam życzenie...”
Cóż, inaczej zakończyć nie wypada: było spoko, Dawid. A nawet trochę lepiej.
Przemek Jurek
Dawid Podsiadło wystąpił w Eterze w czwartek 13 marca.
fot. Tomasz Walków