Czy długa podróż po egzotycznych krajach jest jak długie wakacje? W końcu piękne widoki, słoneczna pogoda, plaża z białym piaskiem i palmami to synonim wakacyjnego odpoczynku, czyż nie? Otóż nie zawsze jest tak kolorowo, jak może się wydawać. Co innego doświadczyć egzotyki na dwa czy trzy tygodnie podczas urlopu, a co innego, gdy owa egzotyka staje się rzeczywistością, w której trzeba żyć.
Myli się ten, kto uważa, że całymi dniami obijamy się i odpoczywamy, śpiąc do południa, czasem pisząc jakiś tekst na blogu. Prawie każdego dnia musimy zmagać się z rzeczami, które w domu nie stanowiły żadnego wyzwania. Mija rok, odkąd opuściliśmy Wrocław, czujemy się więc upoważnieni do uchylenia rąbka tajemnicy i opowiedzenia, jak to jest z tym długoterminowym podróżowaniem na niskim budżecie.
Nory i meliny, czyli nocleg
Na pierwszy ogień weźmy nocleg. Będąc w domu nawet się nie zastanawialiśmy, jaki to luksus mieć gdzie wrócić na noc, mieć miejsce z czystym i wygodnym łóżkiem, do którego w każdej chwili można się położyć. W podróży wygląda to trochę inaczej. Przyjazd do każdego nowego miejsca wymaga uporania się z tematem znalezienia noclegu. Wielokrotnie przyjeżdżaliśmy do celu np. o 5 rano czy w środku nocy, bez mapy, po całej, nieprzespanej nocy w podróży, albo i dwóch nocach. Jedyne, o czym marzyliśmy, to prysznic i łóżko. Najpierw jednak trzeba się nachodzić i naszukać, bo tanich miejsc najczęściej nie można zarezerwować przez internet, bo ich najzwyczajniej w internecie nie ma. Albo są, ale rezerwowanie przez internet wychodzi znacznie drożej. Nie dość więc, że dwa dni nie spaliśmy, to jeszcze trzeba zarzucić na plecy kilkanaście kilogramów i maszerować po mieście w upale, który sięga grubo powyżej 30 stopni. Albo w deszczu. Do tego dołóżmy gorączkę, biegunkę albo ból brzucha. Czasami wszystko naraz, a bywa, że znalezienie noclegu zajmuje nawet kilka godzin. Na koniec trafiamy do obskurnego i brudnego pokoju, na 7. piętrze w budynku bez windy, w którym mrówki chodzą po łóżku, a wielkie karaluchy biegają radośnie po łazience. Lepszy pokój jest poza zasięgiem finansowym. Tak to często wygląda w praktyce. Nie przypomina wakacji, prawda?
Pokój jest tylko do spania, ważne, żeby była moskietiera tam, gdzie jest masa komarów, i w miarę wygodne łóżko, Bukit Lawang, Sumatra, Indonezja
Grzyb na suficie i dziura w podłodze, czyli łazienka
Często marzy nam się nasza łazienka w domu. Czysta, bez grzyba i robactwa, z gorącą wodą i pralką. Z miejscem na powieszenie czystego ręcznika. Z lustrem i deską na muszli klozetowej. Albo z muszą w ogóle. Z działającą spłuczką i dostępem do papieru. Bez dziur na podłodze, bez odpadających ze ściany czy podłogi kafelków, o które można się pokaleczyć.
Zimny prysznic, Melaka, Malezja W nocy po łazience biegały karaluchy, zdarzył się też wielki obrzydliwy pająk, Bukit Lawang, Sumatra, Indonezja
Zamiast tego dostajemy pomieszczenie, w którym kafelków często nie ma, nawet na podłodze. Ze ściany wystaje rura, z której leci zimna woda. Bywa, że rura nie jest zakończona prysznicem, więc mycie się przypomina polewanie wężem ogrodowym. Lustra nie ma, wieszaka na ręcznik też nie. Odpływ wody to dziura w podłodze, z której czasem wyłażą wielkie karaluchy, światło jest jak w piwnicy, a wodę w toalecie trzeba spuszczać za pomocą wiadra. Umywalki nie ma, a prysznic od toalety nie jest oddzielony w żaden sposób, więc woda jest dosłownie wszędzie. Ręcznik, jeśli w ogóle się go dostanie, jest poplamiony, podarty i wygląda, jak szmata do podłogi. Czasem też śmierdzi grzybem, a swojego nie można użyć, bo akurat nie jest wyprany albo jeszcze jest mokry.
To jedna z najgorszych łazienek, jakie mieliśmy w pokoju, Madurai, Indie
Do tego wszystkiego, gdy śpi się nad jeziorem, woda na prysznic czerpana jest z jeziora i do jeziora po prysznicu wraca. Wystarczy się przyjrzeć, jak wygląda kanalizacja i do czego służy ta włączająca się co chwila pompa, od której biegnie długa rura wprost do jeziora. W takich warunkach po prysznicu często czujemy się dalej brudni. Ale i tak lepsze to niż nic.
Powyżej: najtańszy pokój, jaki udało nam się znaleźć w Melace, Malezja, poniżej: tamtejsza wypasiona toaleta
Wykręcanie i suszenie, czyli pranie
Ciuchów nie mamy ze sobą dużo, trzeba więc często je prać. Zastanawialiście się kiedyś, jaki to luksus mieć do dyspozycji pralkę? My tak, szczególnie gdy nie możemy zrobić prania i musimy chodzić w brudnych i przepoconych ubraniach. Przez kilka dni. Gdy już pranie zrobić możemy, to oczywiście ręcznie, samodzielnie, a ponieważ w łazience często nie ma umywalki, trzeba prać pod prysznicem, w zimnej wodzie, bo ciepłej nie uświadczysz. Do tego proszek do prania, kupiony na straganie nieopodal, zapachem przypomina tani środek do dezynfekcji toalet albo do odwszawiania. Na koniec nie ma oczywiście gdzie powiesić wypranych rzeczy, bo wieszaków czy haczyków na ścianach brak. Nawet sznurka nie ma o co w pokoju zahaczyć.
Ręczna przepierka, prędzej czy później jest nieunikniona, Madurai, Indie
Czasem pozwalamy sobie na luksus zapłacenia komuś za wypranie naszych rzeczy, jeśli jest taka możliwość. To jednak niczego nie gwarantuje. Zdarzyło się już, że ubrania wróciły z takiego prania czyste, ale śmierdzące. Albo pachniały ładnie, a dalej były brudne. Bądź pachniały wodą z jeziora, nad którym akurat nocowaliśmy, i czuć było, że ktoś nawet mydła nie użył, o proszku już nie wspominając. W tak pranych ubraniach chodzimy przez większość czasu w podróży.
W II części przeczytasz m.in. o urokach azjatyckiej komunikacji.
Tekst i fot. Joanna Gąsieniec i Aleksander Gąsieniec, www.4evermoments.com
oprac. MaWi
Przeczytaj także:
- Jak wrocławianie wybierali się lądem do Chin.
- Wizyta w Zakazanym Mieście.
- Wieści znad rzeki Huangpu.
- Toast na tajlandzkiej plaży.
- W krainie Władcy Pierścienia.