wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

21°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 20:10

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Konsultacje społeczne to wyzwanie dla mieszkańców i urzędników [WYWIAD]

Konsultacje społeczne to wyzwanie dla mieszkańców i urzędników [WYWIAD]

Data publikacji: Autor:

O tym, dlaczego coraz trudniej podejmować decyzje bez konsultowania ich z mieszkańcami, opowiada dr hab. inż. arch. Piotr Lorens, profesor Politechniki Gdańskiej oraz wiceprezydent Międzynarodowego Stowarzyszenia Planistów Miejskich i Regionalnych ISOCAR. Pretekstem do rozmowy stały się konsultacje społeczne w sprawie kamienicy Wyspa Słodowa 7.

Reklama

Przemysław Wronecki: Przez dwa dni prowadził Pan warsztaty w ramach konsultacji społecznych w sprawie kamienicy Wyspa Słodowa 7, co udało się zrobić?

Prof Piotr Lorens: – Udało się przedyskutować kwestie różnych możliwości przekształceń kamienicy Wyspa Słodowa 7 w kontekście całej wyspy. Pamiętajmy, że obiekt nie jest odseparowany od okolicy, bo nie da się budynku odciąć od reszty przestrzeni. Z drugiej strony udała się rzecz bardzo istotna w moim przekonaniu – zebranie większości możliwych pomysłów na to, czym ten obiekt może być w przyszłości. Jaką może pełnić funkcję, kto ma w nim prowadzić działalności itd. Czyli generalnie udało się zebrać wszystkie pomysły, które w głowach, w internecie czy na różnych spotkaniach się przewijały. W związku z tym, że udało się je zebrać, opisać i usystematyzować, można je będzie przeglądać w bardziej zorganizowany sposób. Po trzecie, mając w pamięci, jakie emocje ten temat wywoływał w przeszłości i jakie na pewno będzie wywoływał jeszcze w przyszłości, to oczywiście nie jest koniec tej dyskusji. Sukcesem jest to, że w jednej sali udało się zgromadzić grupę ludzi, która jest zainteresowana tym tematem, mimo że reprezentują różne środowiska i różne poglądy. Co zresztą miało odzwierciedlenie w tym, że powstały różne warianty zagospodarowania kamienicy – na koniec warsztatów mieliśmy pięć różnych propozycji. Uczestnicy zobaczyli, że są w stanie ze sobą rozmawiać jak partner z partnerem. Osoba siedząca po drugiej stronie stołu to nie wróg, tylko ktoś, kto ma trochę inne zdanie na ten temat i można z nimi prowadzić dialog o tym, co na tym terenie może powstać.

Jakie pomysły się pojawiły?

– Pojawiło się kilka propozycji – od kwestii związanych z wprowadzeniem tam funkcji natury komercyjnej, które mogłyby pozwolić na utrzymanie kamienicy, poprzez wielowątkowe centrum kultury, centrum kultury dla społeczności lokalnej, takiego DIYcenter, aż wreszcie po kwestie związane z obsługą turystów z przyjazną ofertą budżetową. Było pięć wariantów, które zostały rozpisane. Oczywiście nie jest to gotowa koncepcja, ale pozwala przybliżyć, w jakim kierunku szło to myślenie poszczególnych grup.

W dwudniowych warsztatach wzięło udział prawie 50 osób. Czy byli to tylko aktywiści miejscy?

– Powiedziałbym, że gościliśmy różnorodne grono uczestników – od lokalnych aktywistów począwszy, przez studentów kulturoznawstwa i ekonomii, kończąc na środowiskach prawno-projektowych. Z mojej praktyki wynika, że nie zawsze tak bywa. Często opowiadam taką anegdotę: tworząc strategię rozwoju pewnej gminy zorganizowaliśmy spotkanie, na którym z 20 uczestników 19 to byli nauczyciele. Mieliśmy wtedy świetną strategię rozwoju edukacji, ale co z tego, jeżeli to nie był główny problem w gminie? Tu udało się tego uniknąć. Pojawili się przedstawiciele biznesu, który też mają pomysł, co zrobić z kamienicą. Pojawili się ludzie myślący bardziej ekonomicznie o pewnych kwestiach, ludzie myślący społecznie, a także organizujący artystyczne wydarzenia. Pojawił się też wątek współpracy z imigrantami i osobami wykluczonymi. Różnorodna grupa zaowocowała również tym, że udało się uchwycić całe spektrum możliwych zagadnień, które mogą mieć wpływ na przyszłość tego obiektu.

Czy na warsztatach udało się już stworzyć gotowe koncepcje? Czy trzeba je jeszcze dopracować?

To dopiero koniec pierwszego etapu. Wygenerowaliśmy ogólną wizję tego, jak można by zagospodarować kamienicę. Porównałbym to do sprężynki – obiegliśmy pierwsze kółko, a teraz schodzimy na poziom niżej. Każdy z tych projektów wymagałby jeszcze uszczegółowienia i przebadania. Jakie są realne koszty jego wdrożenia? Co się z tym wiąże? Czy to, co zostało tam zapisane to, jest realne, czy będzie odbiorca itd. Można by jeszcze długo nad tym pracować. Najważniejsze, jest to, że pokazały się różne warianty. Istotne jest też, że każdy z nich został opisany w podobny sposób.

Czy pomysły, które się tu pojawiły, mają jakiś wspólny mianownik?

– Wspólnym mianownikiem wszystkich pomysłów jest to, że ma to być przestrzeń społeczna, dla społeczności lokalnej. Niezależnie od tego, jak byśmy ją zdefiniowali, to może być przestrzeń dla „białych kołnierzyków” z okolicznych firm, dla studentów, społeczników, artystów, NGO-sów czy dla grup wykluczonych. Czyli dla wielu różnych grup, które mają jeden wspólny mianownik. Są to społeczności lokalne tego miasta, czy tego kawałka miasta.

Czy jeżeli kamienica zostałaby sprywatyzowana, może to oznaczać, że wyspa nie będzie dostępna już dla ludzi?

– Ta kwestia jest w tym przypadku lekko fetyszyzowana. Prywatyzacja budynku nie oznacza, że ktoś go zamknie, ogrodzi płotem i nikogo nie wpuści. Jeżeli ktoś w to zainwestuje pieniądze, to nie po to, by tak robić. Raczej wątpię, by nagle pojawił się inwestor i ją od razu kupił, ponieważ był już jeden przetarg i nie pojawił się chętny. Potem rozpoczęła się dyskusja, czym ma być owa kamienica. Myślę, że na razie temat sprzedaży kamienicy nie jest taki bliski. Natomiast jeżeli miałaby ona przejść w prywatne ręce, to znowu pojawia się inwestor, firma, instytucja… Warto bowiem tu pamiętać, że prywatyzacja będzie oznaczać, że obiekt przejmie jakaś fundacja, stowarzyszenie, czy jakiś inny podmiot niemiejski. W tym momencie rodzaj prowadzonej tam działalności nie będzie miał funkcji wykluczającej dla innych osób. Tam nie będzie płotu z kamerą, strażnikami i karabinami. To już nie te czasy. Może oczywiście być tak, że sprawdzi się scenariusz, od którego wszystko się zaczęło – to znaczy, że na wyspie powstanie hotel i elegancka przestrzeń, ale wówczas to nie będzie przestrzeń wykluczona fizycznie, a ekonomicznie. Wydaje się, że takiego niebezpieczeństwa też nie ma, bo – jak wspomniałem – w przetargu nie pojawiły się oferty kupna. Myślę, że trzeba szukać innego wyjścia. Pula rozwiązań, jakie pojawiły się nam na warsztatach, może stanowić punkt wyjścia do takiej dyskusji.

W jakim kierunku idzie teraz dyskusja o przestrzeni publicznej. Kiedyś te decyzje podejmowano za zamkniętym drzwiami, obecnie to już chyba trudniejsze?

– Generalnie mieliśmy do czynienia z dwoma fazami. Teraz moim zdaniem jesteśmy w trzeciej. W pierwszej fazie decyzje były podejmowane w zacisznych gabinetach i generalnie nie były z nikim konsultowane. A jeśli takie konsultacje były, to raczej na zasadzie ogłoszenia: „no proszę, tak to będzie wyglądało, prawda, że ładnie”? Niewiele więcej z tego wynikało. Drugi okres w naszym pięknym kraju zaczął się mniej więcej 5-7 lat temu. Ja nazywam go dziką partycypacją, ponieważ wahadło przesunęło się z jednej skrajności w drugą. Pojawiły się działania związane z roszczeniami poszczególnych grup interesu, które mówią: „one tu siedzą i w związku z tym wszystko ma być tak, jak one tego chcą”. Mieliśmy taki piękny przykład parę lat temu w Katowicach. Był tam problem z al. Korfantego, wobec której władze miasta podjęły decyzję, że zostanie trochę zabudowana, zwężona i pojawi się na niej tramwaj. Wybuchł duży protest mieszkańców, którzy tego nie chcieli, i zaczęły się przepychanki. Ani jedna, ani druga strona nie była za bardzo przygotowana do tego, żeby ze sobą rozmawiać, nie mówiąc o jakimkolwiek kompromisie w tym zakresie. To był rok 2008 albo 2009. Upłynęło już kilka lat i dostrzegamy, że partycypacja jest bardzo przydatnym narzędziem, ale obie zainteresowane grupy muszą do niej dorosnąć. Z jednej strony jest sfera decyzyjna, czyli władze miejskie i inwestorzy, a z drugiej – sfera społeczna, która musi zrozumieć, że miasto i inwestorzy nie są ich wrogami, a partnerami do dyskusji. Ktoś przecież władze miejskiej wybiera, więc one nie biorą się znikąd. Inwestorzy zaś nie są jakimś diabłem wcielonym, tylko siłą napędową miasta. Ktoś w końcu musi te kamienice budować i ktoś musi łożyć podatki na to wspólne dobro. Teraz jesteśmy na początku trzeciej fazy, czyli uczenia się rozmowy, szacunku do siebie. Jesteśmy na etapie rozpoznania, jakie korzyści i ograniczenia są związane z takim procesem partycypacyjnym. Może on być prowadzony w różny sposób i dotyczyć różnych zagadnień.

Czy konsultowanie decyzji może oznaczać oszczędności dla samorządów, inwestorów?

– Na pewno gigantyczne oszczędności natury politycznej, ale także natury finansowo-proceduralnej. Ich brak, albo poprowadzenie konsultacji w zły sposób, może doprowadzić do konfliktu. Wybuchają one często w sytuacjach niekomfortowych dla wszystkich zainteresowanych albo w momencie, gdy koparki już wjeżdżają na plac budowy. Wówczas zaczynają się procesy sądowe, bo na przykład ktoś wynajdzie, że w projekcie nowy obiekt położony jest zbyt blisko granicy działki, co daje podstawę do zakwestionowania pozwolenia na budowę. A wykonawca jest już wybrany i beton pod fundamenty prawie wylany... To teraz wyobraźmy sobie poziom komplikacji dla danego przedsięwzięcia. Konsultacje społeczne natomiast kosztują przede wszystkim trochę czasu i woli politycznej.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama