Pierwsi zapunktowali goście, ale potem inicjatywę przejęli gospodarze. Na parkiecie rządził Aleksander Dziewa, który zdobył 15 punktów z 27 zespołu. Podkoszowy Śląska trafił w pierwszej kwarcie prawie wszystkie rzuty – 5 na 6 z gry i 4 na 4 z linii. WKS prowadził dziewięcioma. Kibicie wstali z miejsc, czirliderki obdarowały ich koszulkami. Zapowiadało się na bardzo udaną sobotnią imprezę…
Tempo jednak spadło. Mecz przerywały gwizdki sędziów, które nie podobały się kibicom. Obie drużyny pudłowały z dystansu (łącznie 4 na 25 w pierwszej połowie). Wrocławianie łapali kolejne przewinienia w ataku, a szczecinianie znajdowali miejsce pod ich koszem. Trafiali albo byli faulowani, dzięki czemu konsekwentnie odrabiali straty. Ostatnie punkty w w drugiej kwarcie należały jednak do Daniela Gołębiowskiego. Po jego akcji Śląsk wciąż prowadził, ale tylko dwoma.
Trener Urlep zaczął drugą połowę bez Aleksandra Dziewy i Jakuba Nizioła, którzy mieli po trzy faule. Chwilę po wznowieniu gry trójkę rzucił Filip Matczak i jego zespół objął prowadzenie po raz drugi w meczu. Śląsk był bez punktu przez trzy i pół minuty, więc na parkiet wrócili Dziewa i Nizioł. Aleksander od razu zdobył pięć punktów. Niestety, kilka chwil później sfaulował po raz czwarty.
Śląsk miał coraz większe problemy, nie tylko z faulami. Nie potrafił uporządkować gry w ataku ani w obronie, miał kłopoty z zabezpieczaniem tablicy, pozwalając przeciwnikom na siedem zbiórek w ataku. Duże emocje wśród kibiców wciąż wzbudzały decyzje sędziów, których zachęcano do oddania gwizdków. Po trzeciej kwarcie, w której WKS zdobył 12 punktów, goście prowadzili siedmioma i lepiej odnajdowali się w chaotycznej grze.
Gdy w czwartej Zac Cuthbertson pofrunął w kontrze z mocnym wsadem, dając gościom najwyższe prowadzenie w meczu, czuć było, kto wygra ten mecz. Szczecinianie dobrze bronili jeden na jeden i na przejęciach, a wrocławianie pudłowali kolejne rzuty i wciąż wyglądali, jakby nie mieli pomysłu na zdobywanie punktów. Światła w Orbicie zgasił Fayne, popisując się efektownym wsadem na 60:76.
Kuba Nizioł dorzucił na koniec dwie trójki, ale na wiele się to nie zdało. Śląsk Wrocław przegrał u siebie z Kingiem Szczecin drugą, trzecią i czwartą kwartę, a ostatecznie cały mecz 66:78.
Trzeba zauważyć, że w sobotę w Orbicie zabrakło rozgrywającego Jeremiaha Martina. Być może to ten moment sezonu, w którym wrocławianie odczuwają trudy grania na dwóch frontach (Energa Basket Liga i Eurocup). W obu rozgrywkach mają serię czterech porażek. Tylko w lidze krajowej w ostatnich pięciu meczach przegrali cztery, w tym dwa ostatnie we Wrocławiu.
Mistrz Polki w tabeli nadal jest pierwszy (15 – 4), ale przewaga nad Treflem Sopot stopniała do jednego zwycięstwa. Kolejny mecz 8 lutego na wyjeździe w Grecji, a następnie 11 lutego w Hali Stulecia z Czarnymi Słupsk.