Łukasz: Była tu stara fabryczka, a obok niej komin. Na ten komin można było wejść, a ja to nawet zrobiłem. Nie chciałem zejść. Założyłem się z kolegą. Siedziałem tam około 6 godzin. Zakład polegał na tym, że kto dłużej wytrzyma – wygrywa. Przyszedł dzielnicowy, kazał mi zejść, a ja powiedziałem: „Nie!”. Siedziałem dalej. On zaczął po mnie wchodzić, a ja coraz wyżej. Zrezygnował, a ja czekałem, czekałem. Odszedł, a ja wówczas zszedłem. Komin istnieje do dziś. Nie ma już drabinki na wysokość 3 m, a ja sobie nie uświadamiałem wówczas, że mogłem spaść.