Gdy postawiono Iglicę, na szczycie, ponad 100 metrów nad ziemią, błyszczał w słońcu lustrzany krąg wirujący wokół własnej osi. Nocą, gdy na zwierciadło padało kolorowe światło z 24 reflektorów, wyglądało ono jak świetlista aureola. Trwało to bardzo krótko, bo lustro uszkodziła burza. Trzeba było je ściągnąć, ponieważ zagrażało zwiedzającym, ale nie było pomysłu, jak to zrobić.
Aż zgłosili się ochotnicy z Krakowa, studenci taternicy. - Spakowaliśmy taternickie graty i ruszyliśmy na ziemie odzyskane. Cała Polska ekscytowała się wystawą, a my byliśmy młodzi i też chcieliśmy coś zrobić dla kraju. Nie dla pieniędzy - opowiadał nam jeden z nich, Zbigniew Jaworowski.
Wspominał też pierwsze wrażenie po przyjeździe do Wrocławia: - Stałem u stóp Iglicy urzeczony nią i przerażony. Takiego strachu nie czułem nigdy przedtem, nawet pod największą skałą. Rany boskie!, pomyślałem, i ja mam wejść na tę szpilkę!
W biurze Wystawy Ziem Odzyskanych przywitali ich miło, ale bez entuzjazmu. – Nie tacy już tu byli! – machnął ręką jeden z urzędników, patrząc na taternicki sprzęt.
Jak Jaworowski wspomiał wspinaczkę? - Najgorsze przeżycie mieliśmy nad ranem, gdy od strony miasta przypłynęła do nas wielka, żółta, cuchnąca siarkowodorem chmura. Smród był straszliwy, nie do zniesienia.
rys. Tomasz Broda
A w poniedziałek na wrocławskich stronach „Gazety Wyborczej” kolejny odcinek Akt W - o tajemniczym przelocie samolotu pod mostem Grunwaldzkim.
jak