– Nasza wyprawa może być przykładem na to, jak w czyn zamienić polityczne deklaracje. Wróciliśmy do domu, a tu słyszymy, że Wrocław i Wilno podpisały umowę o współpracy, a mer Artūras Zuokas zachęcał wrocławian do odwiedzenia Wilna, a my właśnie stamtąd wróciliśmy – opowiada Maciej.
Dlaczego Wilno?
To był kompromis. Kaja chciała jechać za granicę, Maciej – przejechać jak najwięcej po Polsce.
– Wilno to rejon, skąd pochodzą moi dziadkowie. Słyszałem, że to piękne strony, i chciałem się przekonać, jak tam jest – wyjaśnia Maciej.
Z Wrocławia pojechali na Kobylą Górę, Ostrzeszów i Wartę. Później na Łęczyce, Łowicz, Sochaczew, Pułtusk i Ostrołękę. Z Augustowa przez puszczę dotarli do granicy z Litwą. Zaplanowali tylko główne punkty, reszta była improwizacją z dnia na dzień. Chcieli po drodze jak najwięcej zobaczyć i zwiedzić.
Za nocleg nie płacili
Dziennie jechali ok. 5 godzin i pokonywali średnio 80 km. Wybierali trasy mniej uczęszczane. Nocleg planowali nad jeziorami lub w lasach. Trzymali się zasady, że za nocleg nie płacą. Kupowali tylko jedzenie, najczęściej tam, gdzie najtaniej, a więc w dyskontach. Co 2-3 dni zamawiali ciepły posiłek. W sumie, we dwójkę, przez 20 dni wydali ok. 2000 zł.
Jak na rowerach dba się o higienę…
W sakwach jest tylko zapasowa zmiana odzieży. A co z bielizną? Przechodzoną wyrzuca się i kupuje nową, czy pierze się, suszy i ubiera? – Z tym jest kłopot. Staraliśmy się robić przepierkę. Przy ładnej pogodzi „pranie” szybko suszy się na bagażniku. Mycie i kąpiel – albo w jeziorach albo na stacjach benzynowych – zaznacza Maciej i wie, co mówi, bo ma już na koncie rowerową podróż z kolegami do Pragi, Berlina i 27-dniową do… Stambułu (2400 km i 9 państw).
Boli tyłek
Na takiej wyprawie ważne, by mieć dobrze dopasowane siodełko. Inaczej jazda staje się męczarnią i niemiłosiernie bolą plecy. Uciążliwa może być pogoda. Najgorsze są wiatr w twarz i deszcz. Na 500. kilometrze zaliczyli mały kryzys. Dobrym lekarstwem okazał się odpoczynek i „tęsknota” za o powrotem do domu szybko przeszła. Na trasie obowiązuje technika jazdy, trochę jak w kolarskim peletonie. Najtrudniej jest prowadzić, więc najczęściej brał to na siebie Maciej.
Rowery
Kaja jechała na nowym rowerze turystycznym z 28-calowymi kołami. Maciej na 6-letnim góralu, przerobionym na trekkingowy, z 26-calowymi kołami. Z tyłu na bagażniku mieli sakwy. W środku śpiwór, karimata, namiot i zapasowe dętki, które się przydały. Kaja wjechała do Wilna z… hukiem. Na samym wjeździe złapała gumę.
Litwa – pierwsze wrażenie
Maciej mówi, że w głowie miał wersy z „Pana Tadeusza”. – Widziałem Mickiewiczowskie pola pokryte żytem i pagórki. To było niesamowite. Ale widać, że to jest inny kraj. Inne są drogi. Czuliśmy to pod kołami. W Polsce nawet te lokalne są asfaltowe, tam piasek, żwir i wertepy. Pieszo trudno było iść, a co dopiero jechać.
Wilno – urzeka
Spędzili tam 48 godzin. – Miasto robi wrażenie. Dużo zieleni. Odrestaurowana starówka. Wielu turystów z całego świata. Wilno urzeka, ale i zaskakuje. Tam na większości przystanków są toalety – śmieje się Maciej i zaznacza, że dla turystów to dobre rozwiązanie.
Jak o rowerzystów dba się w Wilnie…
Wilno, podobnie jak Wrocław, stara się o drogi rowerowe, ale nie zawsze im to wychodzi. Zdarza się, że kontrapasy rowerowe wchodzą w kawiarniane stoliki, a po środku ścieżki zdarzają się klomby. Ale można się przekonać, jak mer Wilna Artūras Zoukas dba o interesy rowerzystów – kilka lat temu wozem opancerzonym niszczył samochody zaparkowane na ścieżkach rowerowych.
Jarek Ratajczak
fot. Maciej Popko i Kaja Pielaszek