Przez ostatnie 10 lat raczej rzadko dawałeś się namówić na wywiad.
Jacek Szkólski: – Tak naprawdę to nigdy nie było na to czasu. Gdy tworzysz biznes od podstaw, nie mając zaplecza finansowego, skupiasz się na pracy, rozpychasz łokciami, walczysz o swoje. Nie korzystaliśmy z żadnego finansowania zewnętrznego, więc „budowanie story” nie było nam potrzebne. Zainwestowaliśmy na początku 9 tys. złotych, co dla chłopaków z dziesięciopiętrowca i tak było poważnym budżetem.
No to co się zmieniło?
– Sprzedaliśmy pakiet większościowy całego holdingu. Możemy wyjść z cienia. Plan został w połowie zrealizowany. Może w końcu upublicznię swój Instagram i Facebook, do tej pory ukryte pod pseudonimem Ja_Szko. [śmiech]
Twój Holding Avenir Medical jest wyceniany nawet na kilkadziesiąt mln złotych. W kwietniu 2018 r. sprzedaliście 54 procent udziałów prywatnym inwestorom współpracującym w ramach Private Venture Partners (PVP). Dlaczego?
– Ostatnie 10 lat to ciągła inwestycja i pogoń za realizacją celu. Nazwałbym to wysokim komfortem życia w „kredycie i leasingu”. Masz dużo, a nie masz nic. Kiedyś przychodzi ten moment, że chcesz ten sukces po części skonsumować. My zjedliśmy ciastko i mamy ciastko. Z jednej strony zrealizowaliśmy zyski, a z drugiej inwestor daje nam szansę zbudowania jednej z największych spółek optycznych w Europie.
Ekonomista sprzedaje soczewki
15 lat temu niewiele zapowiadało, że zostaniesz milionerem i będziesz jednym z 50 najbardziej kreatywnych przedsiębiorców w Polsce wg magazynu „Brief”. W 2004 r. piszesz pracę magisterską o marketingu produktów i instytucji medycznych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Materiał zbierasz m.in. w EuroMediCare, pierwszym prywatnym szpitalu we Wrocławiu.
– To były początki komercyjnych usług medycznych w Polsce. Wygrałem konkurs skierowany do studentów na najlepszy biznesplan w naszym kraju. Mecenasem był największy wówczas fundusz Venture Capital, Enterprise Investors. Wtedy pierwszy raz zetknąłem się z organizacją typu inwestor. Miałem pomóc stworzyć pierwszy markowy szpital na lokalnym rynku. W szpitalu musiałem poznać procedury medyczne potrzebne do wdrożenia ISO, dlatego np. „asystowałem” przy operacjach.
Siedziałem z notesikiem i zapisywałem po kolei, co się dzieje. Na sali operacyjnej lekarze wołali czasami „Jacek chodź i potrzymaj te rozpórki”. Na początku wciskałem się w fotel i mówiłem: „Nie, nie, ja piszę pracę z ekonomii”. Przerażenie minęło po dwóch pierwszych dniach.
Kończąc studia chciałeś być menedżerem placówki medycznej?
– Przy okazji pracy magisterskiej mogłem poznać, jak działa duża, innowacyjna organizacja. Ale w planach miałem własny biznes.
Dlaczego? Żeby nie pracować na kogoś?
– Tak. Zawsze miałem potrzebę dużej niezależności, kreowania czegoś nowego, tworzenia własnych standardów, podążanie własną drogą.
Kończysz studia i co dalej? W głowie gotowy plan na życie?
– Na piątym roku studiów założyliśmy z moim obecnym wspólnikiem i udziałowcem Pawłem Grędysą agencję marketingową. Paweł specjalizował się w rozwiązaniach IT, ma ścisły umysł, ogarnia świat liczb, moją pasją była grafika, a wrodzoną cechą – kreatywność. Po pół roku stwierdziliśmy, że to nie to. Brakowało nam kontaktów i doświadczenia w sektorze B2B.
Od lewej: Jacek Szkólski, Marcin Grędysa, Paweł Grędysa, Krzysztof Szkólski, źródło: instagram.com/ja_szko
No więc jak zaczęła się twoja przygoda z optyką?
– Moja ciocia, miała w Głogówku (woj. opolskie) mały salon optyczny, w którym kilka razy pracowałem na studiach podczas wakacji. Wraz z wujkiem wyjeżdżała latem na cztery tygodnie do Chorwacji, a my z Anią „przejmowaliśmy” pełne stery prowadzenia biznesu, łącznie ze szlifowaniem szkieł do okularów. Klienci pytali czasami o soczewki kontaktowe. W Polsce tym tematem nikt się nie interesował. Stwierdziłem, że tę „niszę” trzeba zagospodarować.
W przychodni VITA na ul. Oławskiej we Wrocławiu razem z Pawłem postawiliśmy małe stoisko i zaczęliśmy sami sprzedawać soczewki, które kupowaliśmy u producentów. Tak w 2004 r. powstała marka Twoje Soczewki.
Ekonomista sprzedaje soczewki?
– Mogły być ziemniaki czy zapałki. Postanowiłem jednak wykorzystać trochę wiedzy optyczno-okulistycznej z biznesu rodzinnego. Plany były rozległe, trochę nie pasował do nich „stolik w Vicie”, potrzebowaliśmy biura.
Rodzice w bloku na 10. piętrze przy ul. Krynickiej mieli kawałek strychu, gdzie wieszali pranie. Razem z bratem szybko to wyremontowaliśmy, wstawiliśmy biurko i mieliśmy już gdzie zaprosić kontrahentów [śmiech]. Wjeżdżali odrapaną windą, nie byli pewni, czy to dobry adres, a my im mówiliśmy, że tu się buduje duży innowacyjny biznes i że to zadziała. Już w drugim miesiącu zaczęliśmy zarabiać i mieć pieniądze na reinwestycję, tak zaczęło to działać. Po roku zrobił się z tego niezły biznes.
Mama mówi – Jacek, idź do pracy w banku, bo przecież pieniądze najpewniejsze w banku
Podobno już na „stoliku w Vicie” wiedziałeś, co będziesz robił za na 10 lat?
– Ja wiedziałem, tylko innym trudno było w to uwierzyć. Działaliśmy książkowo, tak jak na studiach uczyli: Strategia działania, połączona z silną wiarą w sukces (tego nie uczyli – śmiech), fundamenty biznesu: specjalistyczna wiedza, produkt dostępny „od ręki” i atrakcyjna cena. O dziwo, wszystkie trzy są do dzisiaj aktualne. Od początku ważne było, że nigdy nie idziemy na skróty, nigdy nie idziemy na kompromis z jakością. Kosztowało to nas więcej czasu i pieniędzy, ale się opłaciło. Choć przez pierwszych pięć lat nie byliśmy na żadnych wakacjach.
I mówiłeś żonie: „poczekaj, przyjdzie nasz czas”?
– Znajomi opowiadali, że byli tu i tam, a my nic. Dom – praca, praca – dom. Dla usprawiedliwienia postawiłem twardą tezę: za kilka lat oni dalej będą jeździć „tam gdzie teraz”, a my cztery razy dalej. Zaufała, chyba nie miała wyjścia [śmiech].
A mama nie mówiła: „Jacek, masz wykształcenie idź do pracy”?
– Mówiła: [śmiech] idź pracować do banku, tam pieniądze pewne jak w banku. Dopingował mnie tata, zarządzał działem eksportu w państwowej firmie budowlanej. Od zawsze żałował, że sam nie zaczął własnego biznesu.
Mama była nauczycielką. Miała trudną pracę w klinice hematologii dziecięcej na ul. Bujwida. Wtedy na dziesięcioro leczonych dzieciaków dziewięcioro umierało. Jej i sobie obiecałem, że gdy zacznę zarabiać pieniądze, to będę przekazywał 1 procent podatku na pomoc dzieciom z chorobą nowotworową. I tak to robimy do dzisiaj.
Jako dziecko wszystkie badania miałem robione w klinice na Bujwida i pamiętam niesamowite zaangażowanie lekarzy i personelu szpitala. Dla mnie to był przykład, jak robić z pasją w życiu coś, co się kocha.
Jacek Szkólski, fot. Janusz Krzeszowski
Niepokorny i arogancki, dziś kreatywny i innowacyjny
Wrocławianin, rocznik ‘79. Szkoła Podstawowa nr 17 na Krzykach, później prywatna Ekola, matura po francusku w VIII LO. Wiem, że dzieckiem byłeś mocno niepokornym.
– No tak, a wtedy system edukacji mocno eliminował osoby z własnym poglądem na świat. Miałem bardzo dobre oceny i naganne zachowanie, bo często miałem swoje zdanie. Często lądowałem „na dywaniku”, a rodzice byli wzywani do szkoły. Tak mam, jak się z czymś nie godzę, to się nie godzę – nie idę z nurtem.
Dziś mówi się kreatywny i innowacyjny.
– Uchodziłem za przemądrzałego gówniarza. Jak mi się coś nie podobało lub z czymś się nie zgadzałem, to nie owijałem w bawełnę. Tak robiłem również w biznesie, bo na początku mocno musiałem się rozbijać łokciami. Łatwo nie było. Wiem, że przez agresywną postawę byłem odbierany jako butny, arogancki i niesympatyczny. Byłem trochę typem choleryka i czym bliższa była mi osoba, tym mocniej obrywała. Ale walczę z tym i zmieniam się. Do dzisiaj w sytuacjach stresowych czasami powiem dwa słowa za dużo i wychodzi ze mnie ten butny… sprzed 10 lat.
Potrafisz przeprosić i wyciągnąć rękę?
– Tak, nie mam z tym problemu, ale wolałbym takich sytuacji unikać. Od „rozpychającego się łokciami”, teraz bardziej staram się zwracać uwagę na budowanie relacji. Sporo mam biznesowych przyjaźni.
Szczerych?
– Tak, bo już razem pieniędzy nie zarabiamy, a dalej lubimy ze sobą spędzać czas. Jednak najlepsi przyjaciele do dziś, to ci z liceum i społecznej podstawówki Ekola. Zawsze możemy na siebie liczyć.
Kiedy najbardziej oberwałeś przez swój charakter?
– Najboleśniejsze lekcje to te z dzieciństwa. W Szkole Podstawowej nr 17 powiedziałem coś wbrew ogólnej opinii i pani od historii, tak pociągnęła mnie za ucho, że polała się krew. Rodzicom powiedziano, że zrobiłem to sobie sam, żyletką. Po tym incydencie rodzice stwierdzili, że nie pasuję do systemu lub system nie pasuje do mnie, i przenieśli mnie do Szkoły Społecznej Ekola. Szkoła była płatna, więc chodziły tam wówczas głównie dzieci bogatych rodziców. Pomimo, że nie należeliśmy do bardzo majętnych, rodzice uznali, że tylko tam będę mógł spokojnie skończyć szkołę i dobrze przygotować się do liceum. Klasy były 10-osobowe, nauczyciel miał czas dla każdego ucznia. Dobrze się tam czułem. Zresztą rodzice zawsze edukację stawiali na pierwszym miejscu.
Wrocław lat 80. dla ciebie to?
– Duża aktywność rodziców w poznawaniu miasta. Przyjechali tu na studia, tato z Opola, mama z Kępna. Niemal w każdy weekend gdzieś chodziliśmy i zwiedzaliśmy Wrocław. Mieszkaliśmy blisko Pergoli, więc gdy tylko była jakaś wystawa w Hali Ludowej, np. maszyn rolniczych, to szliśmy je oglądać [śmiech].
I dorastanie w peerelowskim dziesięciopiętrowcu przy ul. Krynickiej na Krzykach. Stara, osikana winda, blokersi na dole. Nigdy nie byłem zbyt mocno związany z tym miejscem. Ale życie pisze różne scenariusze i może gdyby nie ten blok, gdyby nie pierwsze w nim biuro, może dzisiaj byśmy nie rozmawiali o historii chłopaka z Krynickiej.
Twoje pierwsze zarobione pieniądze?
– Rok 2001 podczas wakacji, na drugim roku studiów, w McDonaldzie, na lotnisku we Frankfurcie. Bardzo dużo się nauczyłem. Do dziś polecam ludziom rozpoczynającym zawodową przygodę przepracowanie przynajmniej trzech miesięcy w McDonaldzie, organizacji mocno sprocesowanej, mocno zorganizowanej, bez żadnej dowolności, bez żadnych możliwości kreowania czegokolwiek. Dla mnie to była doskonała szkoła życia. McDonald’s uczy pokory, udowadnia, że reguły są w życiu potrzebne. Pracowałem z osobami z całego świata, które nie miały niemieckiego obywatelstwa, a w RFN były na karcie pobytu. Ludzie po doktoratach, niesamowicie inteligentni i ciekawi, którzy tam smażyli frytki i robili hamburgery. Przywiozłem trochę marek, które za kilka lat pozwoliły mi zrealizować marzenia o byciu przedsiębiorcą.
Żona, brat i wspólnik
Firmę zakładałeś ze wspólnikiem. Teraz pracujesz razem z młodszym o cztery lata bratem Krzysztofem i żoną Anną. To już rodzinny biznes.
– Brat skończył telekomunikację na Politechnice Wrocławskiej. W firmie zajmuje się rozwojem sieci sprzedaży i zarządza działem optyki okularowej. Na początku jako pracownik, obecnie już jako udziałowiec całego holdingu. Ania to licealna miłość. Później były wspólne studia na zarządzaniu i informatyce na wrocławskiej Akademii Ekonomicznej. Ja zrobiłem specjalizację zarządzanie, ona – zasoby ludzkie. W firmie zarządza tym, czym od zawsze się interesowała, czyli kadrami. To duży dział, bo zatrudniamy 250 osób. Nigdy nie narzekam, że pracuję z rodziną, dają mi dużo wsparcia.
Troskliwy o młodszego brata?
– Zawsze. Dzieciństwo w jednym pokoju, przy jednym telewizorze i jednym biurku, tylko łóżka były dwa [śmiech]. To taka prawdziwa braterska miłość. Dzisiaj ma już swoją rodzinę, nasze dzieci mają ze sobą bardzo dobry kontakt.
Anna i Jacek Szkólscy, źródło: instagram.com/ja_szko
Podobno kazałeś żonie i bratu zrobić studia podyplomowe z optometrii?
– Sam ich, niestety, nie zrobiłem [śmiech], bo nie było już na to czasu. Chciałem, tak na wszelki wypadek, jakby kiedyś w naszym rodzinnym biznesie coś nie wyszło, żeby mieli w rękach konkrety fach. Z jednej strony nigdy nie jest tak dobrze, że nie mogło by być lepiej, a z drugiej duży biznes to bardzo często stąpanie po bardzo kruchym lodzie.
Rodzina i prywatna plaża w biurze
Dzieci po „30”. Stać cię, więc mają wszystko czego zechcą?
– Mam dwójkę dzieci. Nasz dom funkcjonuje normalnie. Czasem spełniamy ich zachcianki, czasem staramy się uczyć, że nie można mieć wszystkiego od razu. Myślę, że najcenniejszy jest spędzony wspólnie czas i staram się dać im go jak najwięcej. Nie wiem czy tego właśnie chcą, ale na pewno jest im to potrzebne.
Jak z żoną dzielicie się obowiązkami?
– Ania się śmieje, że jest moim „konsjerż” i ja rzeczywiście bez niej nie dałbym sobie rady od strony organizacyjnej. Zna lepiej ode mnie mój kalendarz. W zasadzie w domu jest podobnie. Doskonale zarządza naszą 4-osobową drużyną.
Wieczorem, po pracy, rozmawiacie w domu o firmie?
– W ogóle nie rozgraniczamy życia prywatnego od zawodowego. Tak naprawdę, to cały czas jesteśmy w pracy lub w domu – jak kto woli.
Dlatego w miejscu pracy, w Siechnicach pod Wrocławiem, oprócz biur macie jezioro i plażę?
– Właśnie dlatego! To nasz drugi dom, miejsce od podstaw stworzone przez nas. To biuro ma po prostu duszę i styl. Zjeżdżalnia, strefa relaksu, dużo miejsca, gdzie można usiąść porozmawiać czy pojeździć na deskorolce. Mamy jedyne biuro w Polsce z prywatną plażą. To właśnie tu, na naszej Avenir Beach, postawiliśmy kontener morski, który przerobiliśmy na Beach Bar.
No to kiedy pracujecie?
– [śmiech] Bar jest otwarty tylko na imprezy. Zdecydowaliśmy się na Siechnice, bo trudno nam było znaleźć obiekt spełniający nasze potrzeby biurowo-logistyczne. Potrzebujemy małej powierzchni magazynowej, a dużej biurowej – zazwyczaj jest odwrotnie. Ale to miejsce od razu nas urzekło. Wszechobecna bliskość natury jest w tych czasach czymś wyjątkowym.
Typem plażowicza nie jestem
Gdzie będziesz za 10 lat?
– Biznesowo w ciągu pięciu lat stworzymy jedną z największych firm optycznych w Europie, może na świecie? Więc pewnie w perspektywie kolejnych pięciu lat stery w Avenirze przejmie ktoś inny.
I co będzie robił Jacek Szkólski?
– Rozpoczynam doktorat na mojej ukochanej uczelni. Będę bliżej młodych ludzi, chcących zostać w przyszłości przedsiębiorcami.
Nauczyciel akademicki?
– Nie, nie, bardziej jako pomoc w realizacji marzeń innych w stworzeniu własnego dużego biznesu. A ja na pewno coś sobie znajdę. Typem plażowicza raczej nie jestem [śmiech].
O firmie
Holding Avenir Medical to główna spółka Avenir Medical, która zarządza w Polsce sieciami 60 salonów optycznych: Twoje Soczewki i Gafas. Gafas (po hiszpańsku okulary) to butikowe salony optyczne, wyspecjalizowane w sprzedaży okularów. Do holdingu należą również spółki, których działalność skupia się na produkcji artykułów optycznych i sprzedaży hurtowej. Holding AMP ma trzy sklepy internetowe: gafas.pl, twojesoczewki.com i soczewkowo.pl.