Krzysiek Rac, mój kumpel od młodości, specjalista od umacniania brzegów rzek, szczególnie Nysy Łużyckiej w okolicach Zgorzelca, mawia: Nie trać czasu ani słów na darmo – nigdy już ich nie odzyskasz. To prawda, ale jakoś musiałem napisać ten dzisiejszy felieton. W moim kraju, w Polsce, nieustannie podnosi się poziom ogólnozakładowej nienawiści, wyraźnie czuć ofensywę owsików. Mają zajętą wątrobę, nie mogą odkaszlnąć gardłowej zawiesiny, czerwona płachta zasłania im horyzont. Zabłocić Tadeusza Mazowieckiego, spryskać Władysława Bartoszewskiego – żaden problem. Owsiki, jak to owsiki, niczego nie dokonały, wyłącznie pasożytują – to ich główna karma, sen codziennego bytowania.
W styczniu, miesiącu wyjątkowo obfitych pomyj, tradycyjnie wzięli się za syna milicjanta i pracownicy prokuratury, 61-letniego Jerzego Owsiaka, jego wielomilionową orkiestrę.W tym roku gwiazdą WOŚP we Wrocławiu był muzyk i happener – Krzysztof Skiba.Przed laty zakładałem ze Skibą Partię Ludzi Lekko Głupawych (PLLG). Kierowałem w niej Departamentem Wydawania Pozwoleń na Produkcję Bimbru. I chyba musiałem przeholować z tymi pozwoleniami. Wydawałem je bez opamiętania, tak jak dzisiaj minister Zdrojewski przesadza z przypinaniem artystom do klap setek resortowych blaszek. Czuję, że ten bimber, produkowany z rekomendacji partii LLG, wielu konsumentom rzucił się na mózg. Silnie zaś tym z prawej strony.
W rzeczywistym niedzielnym czasie, w którym wolontariusze do puszek zbierali pomocowe pieniądze, „prawdziwym patriotyzmem” napakowani prawicowi posłowie, Adam Hofman i Zbigniew Ziobro, w programie „Kawa na ławę”, licytowali się wizytami w burdelach. Na Facebooku potężniała ilość donosów – jaki to Owsiak przewalacz, czym są jego odjazdowo nazwane, cwane firmy Złoty Melon i jego żony – Mrówka Cała. Wyliczano, ile pieniędzy Owsiak miele poza głównym celem zbiórki – czyli niesieniem pomocy dzieciom i ludziom starym. W tym roku był to swoisty trening owsików przed – mającymi nastąpić – licznymi wyborami. Nie zdziwiło mnie więc, że w finale Owsiakowi puściły nerwy. I podczas prasowej konferencji zachował się jak ongiś w sejmie rolniczy poseł Gabriel Janowski, którego jakby na haju wynieśli pod pachy z sali obrad.
Kilka lat pracowałem na scenie z Owsiakiem i dla Owsiaka. Prowadziłem z nim – w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu – Gale Bluesa. We Wrocławiu zaś, na Rynku, na placu Solnym, w dni grania orkiestry, byłem moderatorem, konferansjerem, walczyłem z całym Wrocławiem o dobry finansowy wynik. Licytowałem krawat Aleksandra Kwaśniewskiego, szalik Bogdana Zdrojewskiego i dziesiątki innych przedmiotów należących do ludzi z finansjery, celebrytów. Fantów zmieniających właściciela w dobrym społecznym celu. To właśnie z tych zdarzeń powstawał przez lata najsilniejszy polski znak firmowy, zdarzeń dotąd niespotykanych na całym świecie, widzianych z kosmosu – niczym chiński mur.
Jerzy Owsiak, organizując swoje życie wspólnie z orkiestrą, nie jest palcem zrobiony.I ja uważam się za gościa niezrobionego palcem. Więc krytycznie patrzę na jego, przykryte społecznymi hasłami, kaprysy. Na to, że jeździ, kupionym, za ludzkie datki, luksusowym terenowym, najnowszym Land Roverem Discovery wartym ćwierć miliona złotych. Tłumacząc humorystycznie, że tak być musi, bo zasuwa nim na wyboistą prowincję. Czym wpisuje się do głupkowatych wypowiedzi kleru, tłumaczącego wiernym, że ci lepsi duchowni podróżują wypasionymi audicami 6, tylko dlatego, że one się nie psują – zatem do wiernych dotrą bez przeszkód. Również tłumaczenie orkiestry, że zużywa na administrację tylko 10 procent wpływów – jest, jakie jest. 10 procent z tysiąca to 100 złotych. Z 60 milionów rocznie to – do wydania – milionów sześć. A z tego można się przyzwoicie utrzymać.Oraz etatowo utrzymać przyjaciół idei.
Ale to sprawa dla państwowych kontrolerów fundacji Owsiaka. Albo dla owsików – ruchliwych, sfrustrowanych własną niemocą, zawiścią, pogardą dla lepszych od siebie. Dlatego niezbyt pilnie śledzę – zebrane ogólnopolskim wysiłkiem – coroczne wpływy na konto fundacji, nie ekscytuję się tym. Bardzo mnie natomiast interesuje, niewymierzalna w pieniądzach i społecznej aktywności, swoista ewangelizacja Polski i Polaków. Zaproponowana 22 lata temu przez Jerzego Owsiaka. Specjalistę od chińskich ręczników, publicznego użytkownika knajackiego słownictwa.Rzecz to bezcenna i niepowtarzalna.
Przypomnę, że budżet ministerstwa od zdrowia to okolice 4 miliardów PLN.W tym roku orkiestrowych wpływów może być około 40 milionów złotych.Tyle, plus minus, wyniosą efekty styczniowego, niedzielnego szaleństwa.To granica obliczeniowego błędu w budżecie ministerstwa zdrowia. Wynajem na WOŚP telewizyjnych atelier, kamer, honoraria ludzi, opłaty energetyczne, transport – to kwoty idące w miliony. Jednak oglądalność, odwiedzalność, słuchalność – natychmiast je rekompensują. Na wiele dni przed orkiestrową niedzielą w tysiącach firm, szkół, w policji, wojsku, straży pożarnej, organizacjach samorządowych i zarządach miast i wsi – odbywają się zebrania z jednym tylko tematem: jak się podczas WOŚP pokazać, jak skutecznie zareklamować.
Owsiak stworzył nudnawy już lekko scenariusz. Podkolorowane entuzjastyczne okrzyki, nadmiar słów typu: „fantastycznie, super, oj, będzie się działo”, wreszcie znajoma chrypa drugi dzień – to standard. Ale to pryszcz. Najważniejsze, bezcenne w narodzie politycznego kundlizmu, faryzeuszostwa posłów, politycznych liderów – jest przebudzanie się narodu w zimowy dzień. Chęć bycia razem, pokazania się z najlepszej strony. Wśród prezentowanych na ekranach tłumów – był chłopak na inwalidzkim wózku, oczekujący cierpliwie na sekundową relację wicepremier Janusz Piechociński. Przemówił polski żołnierz z Afganistanu. Wdzięczyły się dobrze ubrane kobiety z firm korporacyjnych, takie z piosenki Marii Peszek – kobiety pistolety, wydepilowane w kroku. Unosiły wysoko reklamowe plansze, by nie dostać od dyrektora, który siedział przed telewizorem – bury.
Były na wizji rumiane emerytki, rokendrolowe repy z Voo Voo i pensjonarki ze Zgierza, szczebioczące o pełnych puszkach. A po nich występowali twardziele z Rajdu Dakar, matka z dzieckiem na ręku, które żyje tylko dzięki maszynom zakupionym przez fundację Owsiaka. A już wszystkich rozwalił 10-letni Łukasz. Ciężko chory chłopiec, który dla siebie nie widział ratunku, za to chciał pomagać innym.To Owsiak – niczym Demostenes – wykradł przed laty Ogień Dobrej Zadymy.A teraz wszyscy go odpalają, bo wszyscy chcą się przy nim ogrzać, poprawić samopoczucie, być nieco lepszym i ważniejszym. Przed laty byłem pod wielkim wrażeniem książki Wiktora Woroszylskiego (dzisiaj by go patrioci skreślili za zbyt ruskie nazwisko) „I ty zostaniesz Indianinem”. Przy Owsiaku każdy może zostać Indianinem.
Wiem – w mikroskali – jakie to sycące uczucie. Dwa lata temu – omszały już chłop – trafiłem do szpitala po raz pierwszy w życiu. Nie jako protegowany, znajomy lub rodzina posła. Prosto z ulicy, na chirurgię szpitala przy Traugutta. Było różnie – ale finał udany, jak w powieściach Poli Gojawiczyńskiej. Wdzięczny – kupiłem dla całego oddziału 30 kołder (pacjenci przykrywali się oldskulowymi kocami), pielęgniarkom zaś fundnąłem kanapę (ze starej wychodziły sprężyny). Patrząc na miny obdarowanych – czułem, że i ja zostałem Indianinem. Czego i Wam życzę.
Zdzisław Smektała
fotografie z archiwum autora