W specjalizacji smoothowej liczą się przyjemny głos (dobrze, gdy wywołuje dreszczyk u płci pięknej), nienaganna prezencja (koniecznie szyty na miarę garnitur), odpowiedni dobór repertuaru (popularne standardy jazzowe, nad którymi popracował znany producent) i, rzecz jasna, talent (głos, mile widziana gra na jakimś instrumencie). Zwłaszcza że chętnych na schedę po wokalistach z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych jest wielu, a rynek stał się bardzo wymagający.
Doskonale wie o tym trzydziestoparoletni Kanadyjczyk Matt Dusk, w rzeczywistości Matthew Aaron Dusk, który sławę nieprzypadkowo zawdzięcza Frankowi Sinatrze. Wprawdzie słynnego amerykańskiego wokalistę zna jedynie z mediów, ale zabłysnął dzięki piosence, jaką Bono i The Edge napisali w hołdzie temu niezwykłemu artyście. Utwór „Two Shots of Happy, One Shot of Sad” stał się niekwestionowanym przebojem, a płyta „Two Shots” Matta Duska sprzedawała się jak ciepłe bułeczki. Od tamtej pory pochodzący z Toronto muzyk nie mógł uniknąć porównań z Sinatrą, choć obydwu panów zdecydowanie więcej dzieli niż łączy, zważywszy na fakt, że legenda amerykańskiej sceny grała z powodzeniem w filmach, a w środowisku głośno mówiło się o jego kontaktach z przestępczym półświatkiem. Dusk prowadzi wyjątkowo uporządkowane życie. Poza koncertowaniem (w Polsce był kilkakrotnie w minionych latach) wciąż szuka nowych inspiracji. W tym roku ukazał się jego album „My Funny Valentine” poświęcony ulubionym utworom Cheta Bakera, znanego trębacza i wokalisty. Nastrojowy, dla wielu romantyczny, nieźle zaśpiewany. Zresztą Matt Dusk przyznaje, że repertuar, z którego słynie, wymaga nastroju i świetnie pasuje na okazję taką, jak randka z dziewczyną.
Koncert 26 listopada w ramach Ethno Jazz Festival we Wrocławiu będzie wypełniony piosenkami z nowej płyty, ale nie zabraknie zapewne i żelaznych hitów sygnowanych nazwiskiem Matta Duska. Początek o godzinie 20.00 w sali audytoryjnej Wrocławskiego Centrum Konferencyjnego. Ceny 90-200 zł.