1921 - 2014

Wrocław uczył się Różewicza

Wrocław lat 60. i 70. minionego wieku stał się poligonem doświadczalnym polskiego teatru. Właśnie wtedy Różewicz postanowił osiąść w tym mieście na stałe.

Z Jerzym Nowosielskim, Muzeum Narodowe, Wrocław 1993
Z Jerzym Nowosielskim, Muzeum Narodowe, Wrocław 1993 fot. Adam Hawałej

Kiedy Tadeusz Różewicz za­mieszkał we Wrocławiu – a było to akurat w tym naj­gorzej wspominanym roku 1968 – wrocławskie teatry wkraczały w najszczęśliwszy i najbogatszy okres w całej swojej historii. U szczytu moż­liwości był wtedy Jerzy Grotowski: zamykał etap przedstawień dziełem „Apocalypsis cum figuris” (1968). Po­dobnie Henryk Tomaszewski z jeszcze afabularnymi kreacjami pantomimicz­nymi w unikatowym Teatrze Panto­mimy (VIII Program, 1966). W dosko­nałej formie był również wrocławski Teatr Polski, prowadzony przez Kry­stynę Skuszankę i Jerzego Krasow­skiego – lata 1965–1972 to chyba najbardziej owocny czas w ich twórczości. Mniejszymi siłami, ale wciąż, rywali­zował z tym duetem Andrzej Witkow­ski we wrocławskim Teatrze Współcze­snym (1966–1973), a wspierał go raz do roku popisowo Jerzy Jarocki, co nieba­wem okazało się szczególnie ważne dla Różewicza.

Stał się więc Wrocław lat 60. i 70. mia­stem teatru. Tak o tym pisał, po kolej­nych Warszawskich Spotkaniach Te­atralnych, Konstanty Puzyna, obok Jana Kotta najświetniejszy krytyk teatralny drugiej połowy XX wieku: „(…) czołówka: Wrocław i Kraków. Te dwa miasta mają najlepszy dziś w Polsce teatr…”.

Ale to nie wszystko. Do rangi prawdzi­wej stolicy teatru Wrocław awansował dzięki studenckiemu teatrowi „Kalam­bur”. Miasto było podówczas organizato­rem i gospodarzem Międzynarodowych Festiwali Teatru Otwartego: mimo zmie­niającej się nazwy imprezy co dwa lata, zawsze w październiku, stawało się poli­gonem teatralnych działań kontrkultury na użytek wszystkich krajów po naszej stronie żelaznej kurtyny, a także kilku­nastu innych. W takim właśnie miejscu na resztę życia osiadł Różewicz – w tym źle wspominanym roku 1968.

Wrocław uczył się Różewicza, oglą­dając jego sztuki. Po kilku mniej wy­bitnych przedstawieniach z lat 60. na­rodziło się, w czerwcowy wieczór roku 1969, arcydzieło teatru: „Stara kobieta wysiaduje” w prapremierowej insceni­zacji Jerzego Jarockiego i ze scenografią Wojciecha Krakowskiego (Wrocławski Teatr Współczesny). Ucieleśniona na scenie wizja cywilizacji, w której warto­ści śmietnikowe zasypały już do reszty wartości istotne, miała tu szczególną siłę i urodę świata w rozsypce.

Na tejże scenie kulturowe diagnozy poety kształtował potem najciekawiej Helmut Kajzar w „Odejściu Głodomora” z roku 1977 („w powodzi chamstwa sztuka/artysta już tylko przeszkadza w spokojnym, zasłużonym trawieniu jedzenia, muzyki, piosenek…”), a także Kazimierz Braun w „Przyroście natural­nym” z roku 1979 („to odważna próba wyłonienia zdarzenia kulturowego z »biografii sztuki nie pisanej«”). Entu­zjastów wśród krytyków miewały też przestrzenne kompozycje Jerzego Grze­gorzewskiego do niedramatycznych tek­stów Różewicza: „Śmierć w starych de­koracjach” (1978) i „Złowiony” (1993), obie we wrocławskim Teatrze Polskim. Wszelkie rekordy frekwencji biło jednak „Białe małżeństwo” w reżyserii Brauna, grane przez pięć lat (!), od roku 1975 aż do chwili, kiedy autor zabronił dalszej eksploatacji. Nastąpiło to po pięćsetnym przedstawieniu. Uchylił ten surowy za­kaz jedynie dla Krystyny Meissner, trzy­dzieści lat później.

A co się dzieje z tą sztuką dziś? Docho­dzą mnie słuchy o najnowszej, pomimo zarazy, inscenizacji „Białego małżeń­stwa”, w której wszystkie postacie grają kobiety… Do kogo zatem mówi Bianka, zrzuciwszy bieliznę: „Jestem twoim bra­tem”? Nie należy ulepszać tej sztuki, już bez mała feministycznej, chociaż pisanej pięćdziesiąt lat temu.

Z lat osiemdziesiątych zasługuje na pamięć przesłanie „Na czworakach” w reż. T. Minca, z piękną rolą Igora Przegrodzkiego (Teatr Polski 1985).

W III Rzeczypospolitej najważniej­sze dla obcowania Wrocławia z Różewi­czem były dwa zdarzenia: najpierw pra­premiera „Pułapki” w inscenizacji Jaroc­kiego i ze scenografią Jerzego Juka-Ko­warskiego (Teatr Polski, maj 1992), a pół roku później cykl prób otwartych „Kar­toteki rozrzuconej” prowadzony przez samego autora (Teatr Kameralny, listo­pad i grudzień 1992). Wprawdzie reży­ser i scenograf „Pułapki” nie byli zupeł­nie posłuszni autorowi, lecz w ich wer­sji znalazły się psy esesmańskie z Oświę­cimia: przeraźliwie potworne, chociaż urodzone już jedynie w teatralnej butafo­rii, wedle projektów scenografa. W tym dramacie, którego płaszczyzną czasu, po­nadrzeczywistego, jest zespolony przez poetę wiek XX, psy esesmańskie nieocze­kiwanie znalazły swoje miejsce. Próby „Kartoteki…”, jak w każdym te­atrze, odbywały się regularnie – zaczy­nały się o dziesiątej rano i było ich w su­mie dwanaście. Różewicz przynosił co­dziennie nowe teksty, które pisał od szó­stej; dodawał do nich jeszcze fragmenty zrodzone już na próbie, często z pomy­słów samych aktorów. Publiczność miała wyznaczone miejsca w tylnej czę­ści sali – byli zatem świadkowie, ale trzy­mani na dystans. Na scenie, w zaplano­wanym nieporządku, trybuna sejmowa wyrastała prosto z bazaru, w bliskim są­siedztwie podejrzanej reklamy Szkoły Wdzięku. W tym rozgardiaszu, gdzieś na poboczu, warowały właśnie psy eses­mańskie z Oświęcimia; zlekceważone, zsunięte na bok, zwalone na stertę, asy­stowały cierpliwie dwunastu próbom „Kartoteki rozrzuconej”, gotowe znowu wkroczyć do akcji.