1921 - 2014

Poeta nie jest miły - Piotr Śliwiński o poezji Tadeusza Różewicza

Każda normalność, stabilność, każdy sukces to była zasłona, za którą rozpościera się pustynia - mówi Piotr Śliwiński w rozmowie z Jarosławem Mikołajewskim.

Styczeń 2003, Warszawa, Tadeusz Różewicz w Pałacyku Szustra
Styczeń 2003, Warszawa, Tadeusz Różewicz w Pałacyku Szustra fot. Maciej Zienkiewicz

Jarosław Mikołajewski: Porozmawiamy o umarłym Poecie?

Piotr Śliwiński: Spróbujmy. Choć nie będzie łatwo powiedzieć coś sensownego o Tadeuszu Różewiczu. Nie umocować go na cokole.

To byłby dla niego dobry temat.

- No właśnie. I pomyśl, jak mógłby wyglądać ten jego nowy wiersz - o nagłym wybuchu zainteresowania poezją, ale dopiero po śmierci poety, w kraju, który robi dużo, żeby mieć z poezją jak najmniej wspólnego. Poezja jako news, raz jeszcze o Noblu, którego nie dostał, krótko o Holocauście. To nie byłby wiersz krzepiący i miły. Bo jak pisał:

Nasze pomniki
są dwuznaczne
mają kształt dołu

Przesadzam? Być może, lecz przecież dużo wskazuje na to, że próbujemy obyć się bez literatury - za mocno kojarzy się z romantyzmem, a romantyzm z brakiem poczucia rzeczywistości, tymczasem teraz formatuje nas co innego. Coś, czemu Różewicz nie dowierzał, z czym zawzięcie, namolnie, irytująco się kłócił - z kulturą erzacu, kultem zysku, karierą pozoru... Ironizował na potęgę! Pamiętasz "Wyprzedaż w firmie TADZIO"?:

mam wiersze jak łabędzi śpiew
piskliwe zgrzytliwe rdzewiejące
mam wiersze proste jak
podanie ręki i niezwykłe
jak krzesło z eseju
Aldousa Huxleya

W jego oczach przez cały czas odbywa się wyprzedaż znaczeń, wielka dewaluacja, której nie da rady zakryć tzw. normalność.

A może nie chciałoby mu się wojować z głupstwami?

- Możliwe. "Poeta emeritus", wiersz jak z kamienia, dedykowany Miłoszowi, w końcu przeważa, zwłaszcza dzisiaj, nad "Wyprzedażą":

rozmawia z umarłymi
poetami
podchodzą do niego 
dwie kobiety
pytają czy czyta biblię
czy wierzy w piekło
koniec świata raj na ziemi

uśmiecha się kiwa głową
na stare lata woli
rozmawiać z ludźmi
którzy milczą

odchodzi

Przyjaźń z żywymi nie była mu jednak obca.

- Tak, przyjaźnił się z artystami, głównie malarzami. Dla sztuki zdawał się wyrozumialszy niż dla literatury, lecz z pisarzami także bywał blisko, z redaktorami, z różnymi ludźmi. Miałem tylko parę okazji spotkać Tadeusza Różewicza, raz w stołówce dla pracowników Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, i za każdym razem ujmowała mnie zwyczajność w obejściu, chyba łagodność. Myślę, że był wiernym i oddanym przyjacielem. A że nie był bratem łatą, szerzej nie chciał się udzielać, bywał szorstki, czepiał się słówek? Mnie to nie dziwi. Sam skazał się na życie w cieniu - to było z jego strony konsekwentne potraktowanie poglądów.

Czy ukształtowała je głównie wojna?

- Można tak sądzić. Spadła na 18-latka, chłopca z prowincji, ze skromnego domu, bez ukończonych szkół. Najpierw zarobkuje, jak się da, w 1943 roku zgłasza się do Armii Krajowej.

Wyobrażam go sobie wśród braci: Janusza, poety, którego zabijają gestapowcy, oraz Stanisława, późniejszego reżysera. Czytają, piszą, walczą, zbierają cięgi. Rozgorączkowanych, zapalczywych idealistów, którym nie będzie dane zanucić swej pieśni niewinności, gdyż albo giną, albo poraża ich świadomość ogromu i bliskości zła. Jednak ten idealizm, jakiś jego odblask, pamięć o nim nie odstąpi Różewicza do końca, będzie snuł się w tle opisów nawet najczarniejszych doświadczeń.

Zraniony, zdradzony chłopak z Radomska, rozżalony i gniewny na myśl, że musi żyć pod pustym, ciemnym niebem, że nie zaznał górności i durności młodych lat, że pozbawiono go prawa do złudzeń, siedzi w poecie. I to w jego imieniu Różewicz oskarża, demaskuje, szydzi, wyśmiewa świat, któremu zdaje się, że przeszłość jest przeszłością. Tymczasem wojna, okupacja, ludobójstwo, wielka, żarłoczna śmierć zlikwidowały czas przyszły.

Odtąd każde "dzisiaj" i każde "jutro" będą raczej złudzeniem niż faktem. Co więcej, każda normalność, stabilność, każdy sukces to nic innego jak moralnie dwuznaczna zasłona, za którą rozpościera się pustynia.

Ten chłopak przetrwał również w późniejszym Różewiczu?

- Tak, i gdyby nie było tego chłopca, któremu zabrano niewinność, wiarę w Boga, w człowieka i w język, to mielibyśmy do czynienia z nihilizmem. Ale ponieważ ten chłopak majaczy, daje się odczytać, dostrzec, to nie o nihilizm tu chodzi, lecz o rozpacz. Nihilizm to wyzwanie, przeciwnik, element moralistycznej strategii, zagrożenie dla rzeczywistości, która nie odróżnia rzeczy istotnych od błahych, czepia się życia na niby, samookłamuje. To nie jest punkt dojścia. Czesław Miłosz posądzał Różewicza o skłonności utopijne, żądanie od człowieka za trudnej dla niego świętości i mściwe rozliczanie z potknięć i upadków. A może chodzi o zwykłość, nie świętość? Dramat polega nie na zniknięciu świętości, lecz na zwichnięciu zwykłości, codzienności, na utracie przestrzeni wolnej od historii, trochę nijakiej, lecz mającej oparcie w powtarzalności prostych gestów i słów:

Chłopiec wierzył że jest ptakiem
leciał przez zielone łąki
i krzyczał

W nocy ściga mnie
jego szybki oddech
 
Tadeusz Różewicz powiedział mi kiedyś: "Może to pana zdziwi, ale bardzo przyjaźniliśmy się z Miłoszem".

Miłosz i Różewicz liczyli się ze sobą, szybko poznali się na klasie poezji, którą tworzyli . Byli pewnie najważniejszym dla siebie odniesieniem. Jasny i ciemny mistrz. Jak Mickiewicz i Słowacki, najwięksi poeci epoki. Albo jak Orfeusz i Kret, by nawiązać do Miłoszowych określeń. Katalog nawiązań, cytatów, dedykacji, polemik, zaczepek, aluzji, nad którym pracuje Anna Pytlewska, jedna z moich doktorantek, jest zadziwiająco długi. Dość przypomnieć początek, słynny wiersz Miłosza "Do Tadeusza Różewicza, poety", z 1948 roku:

Zgodne w radości są wszystkie instrumenty
Kiedy poeta wchodzi w ogród ziemi.
Czterysta rzek błękitnych pracowało 
Na jego narodziny i jedwabnik
Dla niego snuł błyszcza?ce swoje gniazda.
Korsarskie skrzydło muchy, pysk motyla
Uformowały się z myślą o nim
I wielopiętrowy gmach łubinu...

Szczęśliwy naród, który ma poetę
I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu.

Trudno w tych słowach rozpoznać Różewicza.

- Zgoda. A kłopot polega na tym, że "''Niepokój'', debiutancki zbiór Różewicza z 1947, nie daje podstaw do takiego portretowania i traktowania autora, jak dzieje się to u Miłosza. Różewicz pisał w nim przecież:

mam lat dwadzieścia
jestem mordercą
jestem narzędziem
tak ślepym jak miecz
w dłoni kata
zamordowałem człowieka
i czerwonymi palcami
gładziłem białe piersi kobiet...

Gdzie szczęście, gdzie naród, jakie zobowiązania, skąd ta emfaza, po co tyle dekoracji?! Jak Miłosz, tak przenikliwie zobaczywszy wielkość tego debiutu, mógł tak swobodnie, a może swawolnie zinterpretować jego sens? Tylko że to niejedyny przypadek, kiedy Miłosz, ceniąc, zarazem koślawił obraz, by ostatecznie pomniejszyć innych poetów. Różewiczowi przytrafiło się to co najmniej jeszcze raz, kiedy w Miłoszowym wybitnym zbiorze "To" znalazły się dwa utwory o nim, a może z niego. W jednym z nich, zatytułowanym "Różewicz", tkwi fraza kapitalna i nieprawdziwa:

ryje w ciemnej ziemi
jest łopatą i zranionym przez łopatę kretem
 
'Mówił to, co chcieliśmy namalować'' - twórcy, przyjaciele i bliscy o Różewiczu

A zatem wyłącznie mrok, podziemne substancje, grobowe trucizny, no i samoindukowanie się pesymizmem, czarnowidztwem. Autoagresja, obsesja, choroba. Miłosz chyba nie chciał widzieć, że Różewicz nie streszcza się w wulgarnym pesymizmie. Że to on najbardziej jest "niepodległy nicości" albo inaczej, żeby nie podbierać Ryszardowi Krynickiemu fraz - niepodległy negatywności.

Bo Różewicz nie jest tylko kretem - przecież jest u niego też humor, ironia, przekora, żywioły parodii, zabawa, psotliwość oraz ten chłopiec, którego nie potrafi przeboleć. Nie zaklina, nie egzorcyzmuje otchłani za pomocą wielkich słów, wielkich imion, co Miłoszowi i Zbigniewowi Herbertowi zdarzało się regularnie.

A poza tym różnorodność form literackich, rozciągłość stylu, od ascetycznego minimum do logorei, rozrzutnego gadulstwa, gawędziarskiej niepowściągliwości; kontrapunkty, parodie i autoparodie, podcięcia nastrojów, mieszanie trywialności ze wzniosłością, przede wszystkim zaś antyceremonialność, antybrązownictwo i krytycyzm, za co poważali go i poważają zwłaszcza młodsi czytelnicy, także młodsi poeci - wszystko to razem sprawia, że ten poeta śmierci jest poetą życia w o wiele większym stopniu niż większość adoratorów Pana Boga i stworzenia, jakich znam.

Również chrześcijańskiego?

- Ależ jak najbardziej. Chrystus to jedna z kluczowych postaci w jego wierszach, a Bóg to ktoś, kto opuścił, odszedł, kogo się opuściło, bez kogo "życie jest możliwe i niemożliwe". Pozostała wyrwa w duszy, rana nie do zabliźnienia. Pojmowanie życia jako skazy. Różewicza "nie wierzę" brzmi więc boleśnie, żarliwie, jakoś wręcz religijnie.

A jego "Lament"?

- Jak rozumiem, myślisz o końcówce, o deklaracji:

Nie wierzę w przemianę wody w wino
nie wierzę w grzechów odpuszczenie
nie wierzę w ciała zmartwychwstanie


Dotyczy ona raczej wiary jako instytucji, sztafażu, a nie jej samej. Raczej człowieka ("mordercy"), nie Boga. W każdym razie metafizyka, objawiająca się jako brak, ogołocenie, ruchomy cel, uciekający horyzont, utrata, tęsknota, jest dla zrozumienia tej twórczości problemem kluczowym. Jako całość wydaje mi się ona, ta twórczość, efektem siły, którą można by określić jako furor melancholicus ; energia utraty, splątanie depresji i obsesji, gniew i regres w jednym.

A Chrystus?

- Weźmy wiersz zaczynający się od słów:

Ale Jezus schylił się
i pisał palcem na ziemi
potem znowu schylił się
i pisał na piasku


Pamiętasz ten wiersz, jakże prosty, przepastny? Trudno się od niego uwolnić. Chrystus jest w nim arcyludzki i jednocześnie obcy, nieludzki. Jego list przepadł, tylko czy w ogóle został napisany? Co straciliśmy, jeśli cokolwiek? Co kierowało ręką Jezusa: to ludzkie czy to nieludzkie? Jeśli się wczytać, jest tutaj jeszcze dużo innych pytań. Kto tak intensywnie dyskutował u nas z Jezusem? Niewierzący Różewicz.

Myślał o Bogu, więc uznawał jego obecność?

- Z faktu, że byłoby lepiej, gdyby Bóg istniał, nie wynika, że jest. Trzeba by go odnaleźć w człowieku.

Czy nie tym powinna zajmować się literatura, kultura w ogóle - szukaniem Boga?

- Tak, poezja, sztuka w ogóle miała to wśród swoich zadań, jednak tylko do momentu, kiedy jej jeszcze ufaliśmy. Owszem, ona jeszcze istnieje, lecz w odmienny sposób, niż zwykło się uważać, w istocie zwrócona przeciw swej tradycyjnej misji: już nie jako głos człowieka, lecz całkiem na odwrót - jako wyzysk człowieka. Albo mówiąc dokładniej - jako eksploatowanie idei człowieczeństwa, które kiedyś stały za artystą. Stosunek do artysty z czasów popkultury jest więc nie tylko na wskroś wątpiący, gorzki lub po prostu zrzędliwy, lecz dodatkowo przemawia za rozpoznaniem w kulturze współczesnej - postkultury.
 
Jak diagnozował ją Różewicz?

- Jej diagnozowanie odbywało się po wojnie wręcz obsesyjnie i nie tylko w obrębie tak zwanej sztuki wysokiej, co Różewicz - bezlitosny analityk procesów umasowienia i homogenizacji - postrzegał wyraźnie. Najciekawsze momenty poematu ''Non-stop-show'' sprzed dziesiątek lat nie odnoszą się bowiem do tego, co nastawione jest na masowość, lecz - przeciwnie - do tego, co pyszni się swą elitarnością. Nie ma tak dobrze, żeby za wszystko była odpowiedzialna tzw. kultura masowa.

W ostatnich wierszach obrzydzenie Różewicza do kultury masowej, zwłaszcza do rozpanoszonej konsumpcji, wydawało się już bezbrzeżne. Pożegnał ten świat na swój sposób - elegią prześmiewczą ''kuchnia wasza nać''.

- Był ostatnim wielkim modernistą, poetą na drabinie Jakubowej, ale zamiast rzucać gromy, odczyniać uroki, szydził i gryzł.

Wydaje się, że pod koniec zagryzał swoje własne wiersze, pluł nimi, jakby chciał powiedzieć: oto, co dzieje się z poezją, kiedy wyczerpią się wszelkie rachuby na odzyskanie kontaktu z prawdą, w świecie "ostatniego człowieka". Inna sprawa, że "kuchnia" - gdy się w niej zaczytać - okaże się bełkotem bardzo dobrze zrobionym, ma rytm, tempo, napięcie, eufonię. Kopie i dźwięczy. Ostatecznie sądzę, że Różewiczowi miano za złe nie liryczne wybryki w rodzaju "Ecie pecie o poecie", lecz jego wściekle upartą niekonsolacyjność, to, że nas nie pociesza, nie wzrusza, nie krzepi czymkolwiek pewnym, mocnym... Bo upodobanie do egzystencjalnych czy metafizycznych sielanek pozostaje u nas wciąż duże.

Powiedziałeś mi, że Różewicz był dla ciebie osobiście bardzo ważny. Najważniejszy.

- Tak, ale mówić o sobie?... Jeśli mam wskazać jakieś przyczyny takiego poczucia, przychodzi mi na myśl jakieś zranienie. Poza tym - fascynacja estetyczna. Różewicz to nie wielki gest, nie tylko. To wielki wiersz. Widziałem, jak wchodzą do niego np. studenci, z obowiązku, żeby napisać referat lub magisterkę - i przepadają. A potem razem i osobno wspinają się, wspinamy - po skale ''Różewicz''. To Grażyna Borkowska powiedziała o nim, że jest jak skalna ściana, prawie bez szczelin, w które można włożyć palce - i to jest lepsze niż odpoczynek w tanim pocieszeniu, groszowym zachwycie.

Zakończymy samym Różewiczem?

- Masz rację, zakończmy fragmentem. Proponuję kawałek "Bajki":

ścierpły mi nogi
obudziłem się
z długiego
niewygodnego
snu

w świecie czystym (...)

trzymałem za ręce
tatę i mamę
czyli Pana Boga

i było mi tak dobrze
jakby
mnie nie było


*Piotr Śliwiński jest profesorem UAM w Poznaniu, historykiem i krytykiem literatury, współpracownikiem ''Tygodnika Powszechnego''. Ostatnio wydał zbiór esejów ''Horror poeticus'' (Biuro Literackie, Wrocław 2012)

Źródło: Gazeta Wyborcza