/Biznes
Piotr Krajewski pokazał, że potrafi zamieniać marzenia w konkretne projekty. Osobista historia skłoniła go do założenia firmy Cancer Center, której celem jest poprawienie diagnostyki chorób nowotworowych. Rozpropagował również we Wrocławiu naprotechnologię. Niezależnie od tego realizuje własny biznes (Stermedia.eu) i angażuje się w projekty z dziedziny nauki i biznesu.
/Biznes
/Biznes
Dziś Piotr Krajewski wraz ze współpracownikami pomaga m.in. Siostrom Boromeuszkom, które przy ul. Rydygiera prowadzą okno życia, a w przyszłości chcą stworzyć tam szpital ginekologiczno-położniczy. Poza tym właściciel Stermedii zaangażował się także w budowę na Osobowicach „Grobowca i pomnika dziecka nienarodzonego” (powstał w ramach WBO 2014) i popularyzację w mieście naprotechnologii. Jego spółka stworzyła też aplikację „Pismo Święte” na iOS i Androida. Za darmo korzysta z niej ponad pół miliona osób.
Piotr Krajewski jest także współzałożycielem wrocławskiego startupu Cancer Center, który opracowuje nowoczesne rozwiązania w obszarze analizy obrazów medycznych. Wrocławianie chcą w ten sposób pomóc radiologom czy histopatologom w szybkiej diagnozie oraz skutecznej walce z nowotworem.
/Biznes
O tym, jak bardzo jest to potrzebne, przekonała Krajewskiego choroba chrześniaka. U chłopca w wieku 6 lat wykryto raka mózgu, a pierwsza diagnoza mówiła o bardzo ostrym stadium. Dopiero po dokładniejszej analizie okazało się, że choroba nie jest tak zaawansowana, a guz można wyciąć. – Docelowo chciałbym stworzyć platformę, która byłaby miejscem konsultacji dla pacjentów. Obszar i rodzaj nowotworu na podstawie zdjęcia wstępnie diagnozowałby algorytm, natomiast później byłaby możliwość konsultacji ze specjalistą – opowiada Piotr Krajewski.
Cancer Center ma już na swoim koncie pierwsze sukcesy. Firma znalazła się w czołówce dwóch międzynarodowych konkursów z zakresu „Imaging & Digital Pathology”. Startup wszedł również do dwóch prestiżowych programów akceleracyjnych Startupbootcamp Digital Health Berlin oraz MIT Enterprise Forum w Warszawie. Twórcy firmy liczą także na pozyskanie pieniędzy od Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Cancer Center współpracuje rownież ze szpitalami, m.in. Dolnośląskim Centrum Onkologii.
/Biznes
Pytany o najważniejszy projekt na przyszłość, odpowiada: – Life Story, centrum wiedzy o życiu. Wrocławianin chce stworzyć u nas miejsce, gdzie przy pomocy najnowszych technologii prezentowano by rozwój człowieka w życiu prenatalnym – od momentu poczęcia aż do narodzin. Docelowo centrum miałoby obejmować całe nasze życie – aż do naturalnej śmierci. – Chciałbym przy tym wykorzystać rozwiązania z obszaru rozszerzonej rzeczywistości, wirtualnej rzeczywistości czy hologramów. Celem byłaby edukacja i poszerzenie wiedzy medycznej, a w konsekwencji ochrona życia.
Biznesmen chciał, aby nowe centrum zostało utworzone w podziemiach placu Solnego, ale przegrał przetarg na zagospodarowanie schronu. Dziś marzy, by Life-Story powstało pod Ostrowem Tumskim.
/Biznes
Świetnie wykształceni menedżerowie z karierą w bankowości korporacyjnej i inwestycyjnej. Ponad wszystko cenią sobie wolność. Objechali świat i wybrali Wrocław. Stworzyli Browar Stu Mostów, który od trzech lat definiuje piwowarstwo jako sektor kreatywny.
– Kierowała nami chęć stworzenia czegoś namacalnego, produktu, z którego moglibyśmy być dumni i który dałby radość wielu ludziom. Decyzja o odejściu z banku była odważna. A potem entuzjazm i dobry plan. Zdecydowaliśmy się kupić sprzęt, który wprowadził Wrocław do browarniczej elity. Bardzo innowacyjny, firmy BrauKon, jakiego używają najbardziej renomowane browary rzemieślnicze. Zgromadziliśmy fantastyczny team specjalistów, indywidualistów, potrafiący grać zespołowo. Inwestujemy cały czas i edukujemy. Browar można zwiedzać i codziennie obserwować produkcję – wspominają Arletta i Grzegorz Ziemian.
/Biznes
/Biznes
Piwa wszystkich trzech marek Browaru – WRCLW, Salamander i ART – zdobyły złote medale na najważniejszych polskich i światowych konkursach. ART#9 Oatmeal Hoptart otrzymał tytuł jednego z najlepszych nowych piw świata. A pub na Długosza prestiżowe kulinarne wyróżnienia za foodpairing – upowszechnianie wiedzy o tym, jak łączyć piwo z jedzeniem.
– Browar jest miejscem spotkań piwowarów i pasjonatów smaku. Warzymy piwa odmienne, pozwalające poczuć, jak szeroki wachlarz smaków może dać piwo. Promujemy spotkanie przy piwie i to, jaką wagę można przywiązywać do tego, co się je i pije. Piwo we Wrocławiu zawsze było społecznym spoiwem. To tu narodził się wspaniały toast – Salamander. Oznaka szacunku i przyjaźni, tego, co jak Salamandry lubią ogień, bo w ogniu się wykuwa – mówią Arletta i Grzegorz.
/Biznes
Zwiedzając Browar można zrozumieć różnicę między kraftem a produkcją masową. Poczuć wszystkimi zmysłami można ją w Concept Stu Mostów, powstałą tuż obok Browaru pracownię piekarzy, kucharzy, serowara i cukiernika, gdzie do produkcji kultowych precli, pieczywa czy musztard używane są piwo, brzeczka, słody i młóto browarniane.
– Celem jest współpraca i interdyscyplinarne projekty tworzone w klimacie, w którym można się spełniać. Concept pomnożył nasze możliwości rzemieślniczych kooperacji. Mamy wspaniały zespół. Za sukces poczytujemy sobie dobre opinie naszych gości, innych kucharzy, restauratorów i piwowarów. Jesteśmy dumni z klimatu, jaki współtworzymy w mieście, z tego, że piwne rzemiosło postrzegane jest jako jedna z wizytówek Wrocławia, Dolnego Śląska i kraju – podkreślają Arletta i Grzegorz.
/Biznes
Piwo warzone w Stu Mostach znają już amatorzy złocistego trunku w 10 krajach. Tu po raz pierwszy w historii polskiego kraftu warzyli Niemcy, dwukrotnie Amerykanie i Hiszpanie. Chęć wymiany doświadczeń zaowocowała powstaniem Piwnych Mostów z czołówką europejskich browarów: Camba Bavaria, Jopen, Naparbier czy Brewski.
– Realizuje się nasza wizja. Piwo, które zbliża historię, teraźniejszość i przyszłość. Ludzi, miasta i kraje – przypominają swój manifest otwarcia Arletta i Grzegorz. – Warzenie we Wrocławiu to magia. To miasto, które cieszy się z przyjazdu nowych, jest otwarte. Łączy talenty i pomysły. Jest świetnym miejscem do życia – z uśmiechem puentują właściciele Browaru.
/Biznes
Współzałożyciel i prezes zarządu firmy Apeiron Synthesis. Odpowiedzialny za strategię biznesową oraz zarządzanie procesem sprzedaży. Michał Bieniek pracował w laboratoriach badawczych we Francji, Polsce, Niemczech i Holandii. Współautor 20 publikacji, 2 rozdziałów książek i 6 patentów oraz wniosków patentowych z dziedziny nowych, innowacyjnych katalizatorów reakcji metatezy olefin. Obronił doktorat w Instytucie Chemii Organicznej Polskiej Akademii Nauk pod kierunkiem prof. Karola Greli. Praca magisterska z wyróżnieniem na Wydziale Chemicznym Politechniki Warszawskiej. Lubi powtarzać, że jeżeli wierzysz, że coś możesz albo, że czegoś nie możesz, to zawsze masz rację – bo wszystko siedzi w głowie.
/Biznes
/Biznes
– Technologia znajduje zastosowanie w produkcji leków, feromonów, wosków, paliw, polimerów i materiałów konstrukcyjnych. O jej przełomowym znaczeniu świadczy Nagroda Nobla w dziedzinie chemii przyznana w 2005 r. – mówi dr Michał Bieniek.
Firma Apeiron Synthesis wytwarza ok. 30 różnych katalizatorów, które są wykorzystywane w procesie metatezy olefin do produkcji nowych produktów. Katalizator to proszek, przypomina cukier, tylko że kryształki są zielone, czasami fioletowe lub purpurowe. Wart jest ponad 50 tys. dolarów za kilogram, czyli jest droższy od złota.
/Biznes
Wrocławska firma jest w gronie czterech przedsiębiorstw na świecie, które jako jedyne oferują tego typu produkty. – W niektórych zastosowaniach mamy obecnie najlepsze na świecie katalizatory, np. do przetwarzania olejów roślinnych na chemikalia, które znajdują zastosowanie m.in. w produkcji polimerów, środków myjących oraz do tworzenia związków zapachowych, będących składnikami perfum – mówi Michał Bieniek.
/Biznes
– Największym atutem firmy jest nasza kreatywność. Wywodzimy się ze świata naukowego i cechuje nas badawcza ciekawość oraz pragnienie dokonywania coraz to nowych odkryć. Te odkrycia nie są przypadkowe, ale są podporządkowane celom stawianym przez naszych klientów. Za największy sukces uważamy sytuację, gdy nasze działania pomagają klientom uprościć procesy produkcyjne, przekształcić je w bardziej przyjazne dla środowiska, a także zmniejszyć ich koszty – podkreśla dr Bieniek.
/Biznes
Ewa Rogoż jest prekursorką idei coworkingu we Wrocławiu i tym samym założycielką pierwszej profesjonalnej przestrzeni coworkingowej w stolicy Dolnego Śląska – IdeaPlace. Od samego początku IdeaPlace – z siedzibą przy pl. Solnym 15 – aktywnie wspiera rozwój biznesu i przedsiębiorców. Początkowe 145 m 2 rozrosło się do 600 m 2 , na które składają się dwa i pół piętra w zabytkowej kamienicy, zlokalizowanej w sercu miasta. To właśnie na pl. Solnym 15 znajduje się nie tylko przestrzeń coworkingowa dla freelancerów, ale również mikrobiura dla kilkuosobowych zespołów.
/Biznes
/Biznes
IdeaPlace to już nie tylko przestrzeń coworkingowa. IdeaPlace to też centrum inkubacji i biznesu.
– Kompleksowe wsparcie biznesowe obecnie jest kluczowym przedmiotem działalności IdeaPlace. Tworzymy wspólną grupę, łącząc różne podmioty biznesowo, wykorzystując do tego siłę networkingu – dodaje Ewa Rogoż. – Przyciągamy duże firmy, które widzą w IdeaPlace innowacyjność, umiejętność łączenia małego i dużego biznesu, siłę networkingu, a także wsparcie biznesowe na wielu obszarach. Obecnie w Idea Place pracuje około 90 osób, które wykonują zdalnie pracę dla firm w różnych częściach Polski i świata. Biznes ten jest społecznie przydatny, często zmieniamy życie ludzi, pomagamy im kreatywnie się rozwijać.
/Biznes
Ewa Rogoż wspiera wrocławian poprzez organizację takich eventów, jak: Wrocławskie Dni Coworkingu, Światowy Tydzień Przedsiębiorczości czy Światowy Tydzień Coworkingu – Jellyweek. Wkrótce z ramienia IdeaPlace zainicjowana zostanie fundacja, której głównym założeniem będzie szerzenie postaw przedsiębiorczości oraz stworzenie platformy, łączącej świat biznesu z nauką.
Ewę, która potrafi zarażać innych pozytywną energią, można też było spotkać na zajęciach ze studentami na wrocławskim Uniwersytecie SWPS.
/Biznes
Prekursorka idei coworkingu we Wrocławiu czuje się odpowiedzialna za Wrocław i jego mieszkańców, dlatego też jest jedną z inicjatorek #RushWRO, która ma na celu zintegrowanie środowisk kreatywnych i IT we Wrocławiu. Ewa Rogoż tworzy również projekt pt. „Sztuka w Biurze”, umożliwiający lokalnym artystom, zdolnym choć często mało znanym, promocję swojej sztuki w przestrzeniach biurowych. Równie aktywnie spędza czas wolny. Jej sportowe zainteresowania to: MTB, górski trekking, jazda konna, golf i snowboard.
/Kultura/sztuka/dizajn
Mówią o nich: „Dużo pracują, mało śpią, ciągle w ruchu – to jest cecha ludzi nadkreatywnych”. Od 2005 r. rodzeństwo Karolina i Michał Bieniek kierują Fundacją Sztuki Współczesnej ART TRANSPARENT i można ich zastać w Mieszkaniu Gepperta przy ul. Ofiar Oświęcimskich, gdzie od 2007 r. Art Transparent we współpracy z wrocławską ASP sprawuje opiekę programową nad mieszczącą się „u Geppertów” galerią sztuki współczesnej. Ich sztandarowe projekty to od kilkunastu lat przegląd SURVIVAL, a ostatnio także zbiórka pieniędzy na książki dla gwinejskich dzieci.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
To z fascynacji Michała i Karoliny – sztuką zaangażowaną społecznie, która zmienia rzeczywistość i publiczną przestrzeń na lepsze i piękniejsze, przy okazji promując młodych twórców, debiutujących artystów, a także nowe ciekawe artystyczne pomysły – narodził się przed 15 laty Przegląd Sztuki SURVIVAL.
– Gdy zaczynaliśmy tworzyć SURVIVAL, student nie mógł wystawić swoich prac, dopóki nie ukończył akademii sztuk pięknych. Nasz festiwal dał okazję do wyjścia z takich przyzwyczajeń, łamał zasady – mówi Michał Bieniek. – Przez 10 kolejnych edycji nosił nazwę Przegląd Młodej Sztuki w Ekstremalnych Warunkach. Ta jego „ekstremalność” i wyjątkowość kazała nam się sformalizować, w 2005 r. założyliśmy więc Fundację Art Transparent – hołdującą idei demokracji w sztuce i kulturze.
/Kultura/sztuka/dizajn
SURVIVAL to wystawa zaprojektowana dla konkretnego miejsca w mieście, takiego, które „umiera”, i ma za zadanie przywrócić je do życia. – Większość survivalovych lokalizacji została już w mieście zrewitalizowana, jeszcze chyba tylko dawna farmacja przy Grodzkiej na taką czeka – mówi Karolina.
Na każdy przegląd powstają nowe prace, np. murale, finansowane przez Fundację. Potem stają się własnością artystów. – Nic z tego nie mamy – śmieje się Karolina. – Traktujemy to jak „pakiet startowy” dla młodych twórców.
Rzeczywiście, oprócz ożywiania tzw. tkanki miejskiej, Art Transparent ma duże zasługi w promowaniu artystów. Coroczni laureaci nagród WARTO w dziedzinie sztuk wizualnych w większości już od czasów studenckich pokazywali się w galerii „u Geppertów”, która stała się rodzajem „laboratorium dla młodych artystów”.
/Kultura/sztuka/dizajn
Do niedawna Fundacja dobrze radziła sobie z pozyskiwaniem ministerialnych środków, ale ostatnimi czasy to źródło jakby wyschło. SURVIVAL i Mieszkanie Gepperta są głównie dotowane przez gminę Wrocław, Fundacja zabiega też o środki unijne i u różnych instytucji. Bardzo docenia jednak fundraising – który sprawdził się przy okazji akcji zbierania funduszy na książki dla dzieci w Gwinei. – To wspaniałe, jak wiele osób się w to zaangażowało. Niby Gwinea to dla nas koniec świata, równie odległy kulturowo, gdzie Polonia liczy może ze trzy osoby, a mimo to chcemy pomagać tamtejszym dzieciakom – podkreśla Karolina Bieniek, która koordynuje projekt we Wrocławiu i w Konakry. – Na koncie mamy już [poł. sierpnia 2017] ponad 162 tys. zł. To bardzo dużo pieniędzy, za które możemy zamówić bardzo dużo elementarzy.
/Kultura/sztuka/dizajn
– Lubię myśleć o sobie, że zawód sobie wymyśliłam sama. W dzieciństwie robiłam bardzo dużo działań parateatralnych, jakoś naturalnie, zgodnie z właściwościami charakteru i usposobieniem, kreowałam performatywne sytuacje i zawsze znajdowałam się po „drugiej stronie kamery”, czyli wymyślałam i organizowałam – opowiada Martyna Majewska, reżyserka filmowa i teatralna. Jest absolwentką dwóch wrocławskich uczelni: Uniwersytetu, gdzie ukończyła kulturoznawstwo, oraz PWST, po której ma dyplom reżysera teatru. Studiowała także reżyserię filmową na Wydziale Radia i Telewizji UŚ. W dorobku – kilkanaście spektakli oraz warsztatowych projektów teatralnych i filmowych. Nominowana do wrocławskiej nagrody WARTO 2017 w kategorii Teatr.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
– Marzę o operze i o filmie. Mistrzynią, która łączy te dziedziny, jest Julie Taymor, jej „Tytus Andronikus” to jest dla mnie wielke „wow!”. Agata Duda Gracz, ma rozmach, uwielbiam to. Po drugiej stronie kamery chętnie zobaczyłabym Helenę Bonham Carter, najlepiej w duecie z Julie Delpy. Marzyłam o Teatrze Polskim, gdy jeszcze pracowały w nim Ewa Skibińska i Małgorzata Gorol. Moją najnowszą miłością jest Agnieszka Wolny-Hamkało, z którą udało mi się nawiązać współpracę. Zaś największe, kiczowate marzenie inscenizacyjne to wielka, broadwayowska adaptacja „Heddy Gabler” Ibsena. Jakoś tak jest, że inspirują mnie kobiety. No dobra... lubię też Filipa Bajona, bardzo mi imponował jako wykładowca, i uwielbiam Harmony Korine. W jego „Spring Breakers” jest kilka scen, które oglądam ze łzami, że to nie ja je wymyśliłam.
/Kultura/sztuka/dizajn
W 2013 r. wyreżyserowany przez Martynę Majewską spektakl o kontrowersyjnym tytule – trwała onego czasu ożywiona dyskusja na ten temat – „Pasja: cała ta chujowa piosenka aktorska” otrzymał Grand Prix OFF na wrocławskim PPA. Reżyserka mówi: – To ciągle najważniejsza dla mnie nagroda. To była praca na prawdziwym entuzjazmie, pojechany język i przedziwne środki wyrazu, które wymyśliliśmy sami. Totalnie zespołowa współpraca z chłopakami z Sultan Hagavik i megautalentowanymi aktorami. Niespodziewane zwycięstwo, nagroda za zrobienie wszystkiego źle, inaczej i nie tak, jak nas uczyli w szkole. Od tamtej pory nie zrobiłam nic tak „punkowego” w rozumieniu nieliczenia się z żadnymi oczekiwaniami i ogólnoprzyjętymi zasadami tworzenia. Tęsknię za taką pracą.
Na zdjęciu: ujęcie ze spektaklu muzycznego „Polska 120”, przygotowanego dla wałbrzyskiego Teatru Lalki i Aktora.
/Kultura/sztuka/dizajn
– Do końca tego sezonu mam już dwie pewne stacje, mianowicie z moim stałym zespołem (Anna Haudek i Dawid Majewski) zabieramy się za „Małą syrenkę” Andersena w Teatrze Miejskim w Gliwicach, a potem wraz z Agnieszką Wolny-Hamkało, specjalnie dla Teatru Lalek w Kielcach, piszemy sztukę o zaginionych dzieciach, którymi opiekują się dzikie ptaki. W następnych sezonie marzę o wrocławskim Capitolu i o wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym, a co będzie, to się okaże...
Na zdjęciu: „BATORY_trans” w reżyserii Martyny Majewskiej, Wrocławski Teatr Pantomimy
/Kultura/sztuka/dizajn
Aby otrzymać środki „norweskie” na uruchomienie w kamienicy Pod Złotym Słońcem we wrocławskim Rynku Muzeum Pana Tadeusza , Ossolineum musiało zadeklarować, że przez pięć lat od otwarcia ekspozycji odwiedzać ją będzie co najmniej 40 tys. rocznie. Po szesnastu miesiącach działalności można już powiedzieć, że z wypełnieniem tego zobowiązania nie powinno być większych kłopotów. Od inauguracji z oferty nowej wrocławskiej placówki kulturalnej skorzystało już ponad 72 tys. zwiedzających.
Muzeum od trzech lat kieruje Marcin Hamkało, wicedyrektor Ossolineum. Nadzorował jego przygotowanie jeszcze na etapie inwestycji i aranżacji wystaw stałych. Odpowiada za program placówki, a na potrzeby jego realizacji skompletował ponad pięćdziesięcioosobowy obecnie zespół, m.in. muzealników, edukatorów, literaturoznawców, historyków sztuki, specjalistów ds. administracyjno-technicznych, pracowników do obsługi sprzedaży, prac porządkowych czy serwisowania urządzeń.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
Ossoliński oryginał rękopisu „Pana Tadeusza” ze względów konserwatorskich może być wystawiany tylko przez 120 godzin w roku, a mimo to placówka tętni życiem. – Na początku pomysł, aby w 18 salach, na ponad 1200 mkw. powierzchni wystawy stałej, w jednej z najpiękniejszych mieszczańskich kamienic zorganizować szlachecko-romantyczne „muzeum jednej książki”, z całorocznym programem edukacyjnym i artystycznym, wydał mi się aż nadto ambitny. Żeby nie powiedzieć – niewykonalny. Kiedy dyrektor Ossolineum Adolf Juzwenko przedstawił mi założenia ideowe, wydało mi się z kolei, że gra jest warta świeczki – wspomina dyrektor Hamkało. – Opracowania rady programowej, do której zaangażowano wybitnych specjalistów, pomogły zrozumieć, na czym polegać będzie problem z transferem wiedzy i gdzie tkwią największe zagrożenia dla atrakcyjności programu.
/Kultura/sztuka/dizajn
– W trakcie prac trzeba się było stopniowo pogodzić z tym, że tego wszystkiego nie da się na jednej wystawie opowiedzieć. Mówić wiarygodnie i ciekawie jednocześnie i o polskim romantyzmie, duszy, historii i kulturze w ogóle, powstaniach narodowych, dyskusjach ideowych i politycznych, trzynastozgłoskowcu, metaforze, zmierzyć się z pięknem, patosem i groteską w jednej sali czy czasem w jednej gablocie – to teoretycznie nie miało prawa się udać. Aż do otwarcia wystawy bałem się, że zwykli odbiorcy uznają ją za nieciekawą i archaiczną, że dzieci się nudzą, a profesjonaliści powiedzą, że przekazy są skrajnie uproszczone i infantylne.
Wbrew tym wszystkim obawom, dziś zwiedzający chwalą pomysłowość zorganizowania ekspozycji, są pod wrażeniem wykorzystania nowych technologii. Przychodzą do muzeum nie tylko dla ciekawie opowiedzianej historii i multimediów, ale żeby zobaczyć oryginały. Na wystawie jest średnio ponad 700 prawdziwych rękopisów, obrazów, grafik, starodruków, miniatur, rzeźb, zabytkowych przedmiotów codziennego użytku.
/Kultura/sztuka/dizajn
– Czy teraz już wiem, jakie powinno być nasze muzeum? – zastanawia się Marcin Hamkało. – Raczej ciągle szukamy odpowiedzi. „Nie wiem i nie wiem i trzymam się tego” – jak to pisała Wisława Szymborska. To chyba jest najuczciwsze podejście. Staramy się słuchać ludzi, którzy tu przychodzą, i ciągle szukać nowych, lepszych pomysłów, wprowadzać nowe rozwiązania, kreować nowe wydarzenia. Muzeum Pana Tadeusza to długofalowy projekt edukacyjny i logika budowania głębokich relacji jest dla nas najważniejsza. Zaczynamy też już odczuwać, że na co dzień równie ważne, jak wystawa główna, okazują się ekspozycje czasowe, festiwale, warsztaty, koncerty, wykłady – wszystko to, co jest prowadzonym na serio otwartym dialogiem tradycji z kulturą współczesną.
W najbliższych miesiącach prace w muzeum będą skoncentrowane nad „gabinetem” Tadeusza Różewicza.
/Kultura/sztuka/dizajn
Dyrygentka i biolog, choć w jej zawodowym życiu zwyciężyła muzyka. Założyła Chór Medici Cantantes Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu i Polski Narodowy Chór Młodzieżowy, stworzyła Chór Melomana, prowadzi Chór Narodowego Forum Muzyki, z którym zdobyła prestiżowe nagrody, jak BBC Music Magazine, Diapason d’Or, Fryderyk 2017.
– Nie chciałam tworzyć fantastycznego chóru po to, by śpiewał wielkie dzieła, odwrotnie – zawsze wykorzystywałam muzykę, aby coś fajnego mogło się zdarzyć w tych, którzy ją wykonują i jej słuchają, bo celem nadrzędnym jest zawsze człowiek – podkreśla Agnieszka Franków-Żelazny. W ubiegłym roku dyrygentka była kuratorem ds. muzyki Europejskiej Stolicy Kultury 2016.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
Uważa, że trzeba mieć poczucie misji w realizacji pewnej ważnej idei. – W moim przypadku to sprawianie, aby ludzie byli szczęśliwsi poprzez aktywny kontakt z muzyką – podkreśla.
Udało się, z pewnością, choćby w przypadku Chóru Melomana w Narodowym Forum Muzyki, czyli projektu dla słuchaczy, którzy chcieliby pośpiewać, ale dawno nie mieli okazji, albo w ogóle jeszcze nie próbowali. Teraz przychodzą regularnie w wybrany jeden piątek miesiąca, uczą się coraz chętniej i w coraz większej liczbie. – W zespole praca jest bardziej niezwykła, bo sumuje się energia wszystkich uczestniczących – nie ma wątpliwości Agnieszka Franków-Żelazny.
/Kultura/sztuka/dizajn
– Moje marzenie? Aby nigdy mi nie zabrakło pomysłów i aby były adekwatne do potrzeb i rzeczywistości, bo nasz świat się nieustannie zmienia. Chciałabym za 20 lat wciąż trafiać do młodych ludzi. I może jeszcze inne marzenie. Abyśmy w naszym systemie edukacji nie zapominali o tym, że nie chodzi o to, by nauczyć biologii i dać lekcje fortepianu, wyhodować geniusza i wirtuoza, ale przede wszystkim rozwijać i otwierać małego człowieka na świat, na sztukę, na samego siebie.
/Kultura/sztuka/dizajn
Siedzibą Chóru NFM, który na co dzień prowadzi Agnieszka Franków-Żelazny, jest Narodowe Forum Muzyki (na stronie instytucji można też znaleźć grafik koncertów chóralnych na nadchodzący sezon), choć dyrygentka stała się już obywatelką świata i z zespołem podróżuje na wiele zagranicznych imprez, a chór pracuje z najlepszymi muzykami na świecie. Ostatnio komplementował go Paul McCreesh, który przyznał, że z każdą jego ponowną wizytą we Wrocławiu Chór NFM śpiewa na coraz wyższym poziomie, a na nagranej niedawno pod batutą McCreesha płycie z oratorium „Pory roku” Josepha Haydna oraz IX Symfonii Ludwiga van Beethovena pod dyrekcją Giovanniego Antoniniego chór z Wrocławia i inne chóry brzmią jak jeden zespół. Dzięki ciężkiej pracy Agnieszki Franków-Żelazny.
/Społeczeństwo/miasto
Pięć energicznych kobiet z pomysłami odczarowuje z sukcesami odziedziczony po dawnych czasach wizerunek Brochowa. Dzisiaj, aby wziąć udział w fajnej, plenerowej imprezie z okazji Pierwszego Dnia Wiosny albo Nocy Dziecka, nie trzeba jechać do centrum Wrocławia.
Na Brochowie podczas imprez wymyślonych i zorganizowanych przez fundację „Made in Brochów” ludzie dobrze się bawią, a przy okazji uczą się współdziałania, rozmawiają, poznają się. Sama fundacja jest już brochowskim dobrem społecznym, atutem, który decyduje, że nowi wrocławianie na miejsce do życia, pracy, zabawy wybierają właśnie to osiedle.
Fundację „Made in Brochów” współtworzą: Magdalena Skrok, Magdalena Dworaczek, Justyna Osadnik, Katarzyna Słysz-Michońska, Ilona Irach-Grabowska.
/Społeczeństwo/miasto
/Społeczeństwo/miasto
Z pięciu rodzin, które brały udział w pierwszych zabawach, zrobiło się ich kilkanaście. Już się w sali CES nie mieścili.
– Zastanawialiśmy się, co dalej – opowiada Katarzyna. Rozkolportowały wiadomość: Szukamy chętnych do społecznej pracy na rzecz brochowian. Tak poznały Magdalenę Skrok. – To Magda przełamała nasze wahania dotyczące działań na większą skalę. Akurat zbliżał się pierwszy dzień wiosny. Powiedziała: Robimy pochód z marzanną – opowiada Katarzyna. W tamtym pochodzie wzięło udział 50 dzieci i dorosłych. Dzisiaj brochowskie powitanie wiosny to bajecznie kolorowy, hałaśliwy, rozśpiewany korowód z udziałem kilkuset osób, dzieci, młodzieży, dorosłych i seniorów, który idzie od dworca do parku. – Serce rośnie, jak się to ogląda – uśmiecha się Justyna.
/Społeczeństwo/miasto
W ciągu ostatnich pięciu lat fundacja „Made in Brochów” firmowała, współorganizowała lub brała udział w kilkudziesięciu wydarzeniach. Pięć kobiet z fundacji – przy mocnym wsparciu mężów i sąsiadów – podkreślają panie, wymyśliło i przygotowało Noc Dziecka. To plenerowa zabawa w brochowskim parku do późnego wieczora. Z grami dla najmłodszych, biegami na orientację, tańcem świetlików i wieloma innymi atrakcjami. – W tym roku na Noc Dziecka przyszło prawie 500 rodzin z dziećmi. To olbrzymie przedsięwzięcie, w przygotowaniach brało udział wiele osób, młodzież, dorośli – opowiada Magda.
/Społeczeństwo/miasto
Pomysły i akcje „Made in Brochów” to walor osiedla. Taki samo jak zieleń, jego kameralność czy architektura. Doceniają to przede wszystkim ci, którzy mają dzieci. Ich optymizm i energia są zaraźliwe.
– Zgłosił się do nas pan Piotr i mówi, że fajne rzeczy robimy, że pomoże w kręceniu i montowaniu filmów. Z jego udziałem powstały filmy, na których osoby znane na Brochowie – pani ze sklepu, pani z przedszkola, pan konserwator, ksiądz proboszcz, nauczyciel – składały dzieciom życzenia z okazji Dnia Dziecka – opowiada Justyna. – Ludzi, którzy pomagają nam społecznie, jest mnóstwo, coraz więcej.
/Społeczeństwo/miasto
Pomysłodawczyni i właścicielka pierwszej we Wrocławiu stacjonarnej strefy wymiany „Przestrzeń otwarta”.
To unikatowe miejsce, do którego na wymianę można przynieść swoje rzeczy i wybrać ubrania, książki lub płyty, oddane przez innego klienta „Przestrzeni”. W ciągu nieco ponad roku 120-metrowy lokal przy ul. Grabiszyńskiej odwiedziły setki osób. Efekt działania miejsca stworzonego przez 26-letnią absolwentkę resocjalizacji ma kilka wymiarów: handlowy, społeczny, kulturowy.
/Społeczeństwo/miasto
/Społeczeństwo/miasto
Marta Głombowicz: – Jesteśmy przyzwyczajeni do gromadzenia, lubimy mieć dużo rzeczy, bo to w jakimś sensie wyznacza nas status materialny. W dodatku ludziom ciężko pozbyć się przedmiotów, nawet jeśli ich nie używają. Wolą sprzedać, a jak to się nie uda, to zostawić sobie na nieokreślone „kiedyś”.
I dodaje: – Chciałabym trochę zmienić mentalność ludzi, nakłonić ich, żeby przestali gromadzić rzeczy, obrastać w przedmioty. W epoce galopującego konsumpcjonizmu wcale nie musimy się jemu poddawać. Podejrzewam, że im więcej będzie tego typu inicjatyw, to podejście do posiadania może się zmienić. Na Zachodzie tego typu miejsca działają od lat i sprawdzają się – mówimłoda wrocławianka.
W „Przestrzeni otwartej” można zostawić także rzeczy dla osób bezdomnych oraz kocyki, które trafiają do schronisk dla zwierząt.
/Społeczeństwo/miasto
Właścicielka na co dzień obserwuje, jak oddane jej rzeczy zyskują nową energię, budzą emocje.
„Alicja w Krainie Czarów” na winylowej płycie przywołuje wspomnienia z dzieciństwa. Na półkach z książkami cały katalog autorów i gatunków, od „Prób” de Montaigne, przez Faulknera, popularne kryminały i czytadła, po najnowszy zbiór opowiadań Etgara Kereta. Filmów są setki, nie sposób nie wybrać czegoś dla siebie.
Ale najwięcej miejsca zajmują wieszaki z ubraniami. Często zdarzają się markowe ciuchy, raz założone. – Jak ktoś mógł to oddać? To jest takie ładne – usłyszała kiedyś od zachwyconej odkryciem dziewczyny. Są i skrajnie odmienne emocje. – Pewna kobieta przyniosła suknię ślubną. Powiedziała, że chciałaby się jej pozbyć i zapomnieć o niej na zawsze – mówi Marta.
/Społeczeństwo/miasto
„Przestrzeń otwarta” ma już swoich wiernych gości. Nastolatki, małżeństwa, młode mamy, jak i dorosłe elegantki. Wśród stałych klientek jest rodzinna trójka: babcia z córką i wnuczką. – Pozytywne jest to, że część osób wyrobiła sobie nawyk, że jak w czymś nie chodzą, to przynoszą tu rzeczy. Niektórzy mają nawet specjalne skrzyneczki albo półki w szafie, na które odkładają rzeczy do wymiany – mówi Marta.
Na przełomie sierpnia i września „Przestrzeń otwarta” musiała zmienić adres, ale poszukiwania nowego lokum już trwają. – Nie rezygnuję z Przestrzeni, bo to pomysł z dobrą energią. Przez ostatni rok przekonałam się, że Przestrzeń jest potrzebna, że ludzie uczą się nowego spojrzenia na posiadanie, że pełna szafa nie decyduje o ich wartości – mówi Marta Głombowicz.
/Społeczeństwo/miasto
Blogerka, przewodniczka, tłumaczka, animatorka kultury i żarliwa promotorka wiedzy o czeskich śladach we Wrocławiu oraz Wrocławia wśród Czechów. Natálie Raclavská pochodzi z Ostrawy, w Brnie ukończyła slawistykę, potem studiowała polonistykę i rusycystykę na Uniwersytecie Wrocławskim.
We Wrocławiu młoda Czeszka żyje od sześciu lat. Pracuje jako tłumaczka. Dwa i pół roku temu kupiła tu mieszkanie. Tym samym na dobre została wrocławianką. W 2015 r. założyła bloga Květ Evropy, dzisiaj to najobszerniejszy czesko-słowacki informator o stolicy Dolnego Śląska.
/Społeczeństwo/miasto
/Społeczeństwo/miasto
Gościom zza południowej granicy, którzy odwiedzają nasze miasto, jest o czym opowiadać. W jego herbie jest lew z dwoma ogonami, symbol przynależności do Krony Czeskiej.
Natálie jednym tchem wylicza zabytki z okresu czeskiego panowania: kościół świętych Doroty, Stanisława i Wacława ufundowany przez Karola IV Luksemburga, kościół Św. Elżbiety, klasztory – choćby Klasztor Szpitalników z Czerwoną Gwiazdą, dzisiaj zajmowany przez Ossolineum. Wpływowi Czesi we Wrocławiu pojawiali się także później. O Janie Ewangeliście Purkynim, anatomie i fizjologu, Czesi uczą się w szkole.
Swoim przyjaciołom mówi: – Zobaczcie Afrykarium, Halę Stulecia i Pawilon Czterech Kopuł, Rynek i okolice, Ostrów Tumski.
/Społeczeństwo/miasto
Czesi są zaskoczeni tym, co oglądają w stolicy Dolnego Śląska. – Nawet ci lepiej wykształceni ze zdziwieniem dowiadują się, że w pewnym momencie historii Wrocław był drugim pod względem wielkości miastem Czech, a Karol IV mówił, że to jego ulubione miasto – opowiada Natálie.
Ogólnie Czesi mało o Polsce wiedzą. Znają najwyżej Warszawę i Kraków, o Wrocławiu wielu myśli, że leży nad morzem. – Szczytem ignorancji jest oznaczenie drogi z Hradec Kralove. Na tablicach znajdziesz aż cztery wersje pisowni nazwy Wrocławia na drogowskazach – mówi. – Ale kiedy już tu trafią, to wracają z Wrocławia zachwyceni i chcą przyjechać znowu.
/Społeczeństwo/miasto
W drugą stronę przez granicę płyną bardziej przyjazne uczucia. Polacy są zafascynowani Czechami, Pragą, filmami Zelenki i Sveraka, klimatem czeskiej gospody, poczuciem humoru, niegasnącą pogodą ducha. – Czechy są taką małą wyspą w Europie Środkowej, gdzie czas jakby się zatrzymał. Kiedy tam człowiek wraca, to jakby się znalazł w przeszłości. Ludzie są tam wobec siebie bardziej serdeczni, wszystko tam płynie wolniej, jest mniejsza rywalizacja. Człowiek dobrze się czuje w takim otoczeniu – mówi Natálie.
I zaraz dodaje: – Jednak polskie spojrzenie na Czechy jest wyidealizowane, nieprawdziwe. Bowiem takie środowisko nie sprzyja ludziom, którzy chcą się rozwijać, próbować nowych rzeczy.
/Społeczeństwo/miasto
Fundację na Rzecz Studiów Europejskich stworzył w 2008 roku profesor politologii Klaus Bachmann, który mieszkał wtedy we Wrocławiu i wykładał na Uniwersytecie Wrocławskim. – Ideą było zbudowanie pomostu między światem akademickim i naukowcami, a światem społecznym – wyjaśnia Tadeusz Mincer. Kiedy w 2013 roku profesor Bachmann wyjechał do Warszawy, przyszłość fundacji wydawała się niepewna, ale schedę uratowali ludzie związani z inicjatywami pozarządowymi. Dziś pracuje tu przede wszystkim czworo specjalistów – filolożka rosyjska i specjalistka od pomocy humanitarnej Anna Sławczewa, filozof i kulturoznawca Tadeusz Mincer, historycy Iwona Nowak i Krzysztof Nowak – oraz stali współpracownicy i spora grupa ludzi, których angażuje się do konkretnych projektów.
/Społeczeństwo/miasto
/Społeczeństwo/miasto
Teraz głównym projektem Fundacji na Rzecz Studiów Europejskich pozostaje stworzenie Strategii rozwoju współpracy Urzędu Miejskiego Wrocławia z organizacjami pozarządowymi w latach 2018 – 2020. – To drugi taki dokument w Polsce, po warszawskim. Pomysł na opracowanie strategii wyszedł od środowiska wrocławskich NGOsów, a my koordynujemy prace nad nią, starając się, by dokument powstał w sposób jak najbardziej partycypacyjny. Chcielibyśmy stanowić miejski think tank, organizację, która ma wiedzę i jest w stanie pomóc przeprowadzić badania, wiedzę teoretyczną przekuć w praktykę – podkreśla Tadeusz Mincer.
/Społeczeństwo/miasto
Sukcesy Fundacji na Rzecz Studiów Europejskich to wypadkowa wielu elementów. – Jesteśmy po prostu grupą dobrze rozumiejących się ludzi, ideowców. Kiedy coś robimy, chcemy zrobić to dobrze, bo w to wierzymy. Znamy swoje kompetencje, mamy do siebie zaufanie; niepotrzebny nam lider, który będzie specjalnie motywował do pracy – zapewnia Anna Sławczewa. – Staramy się być profesjonalni, dbamy o to, by współpracujące z nami strony na każdym etapie miały dokładnie przygotowane informacje i miejsce na wyrażenie opinii – dodaje Krzysztof Nowak. Członkowie fundacji pracują nie tylko w nowej przestrzeni Ruska 46a. – Także online w różnych częściach świata, bo internet daje fantastyczne możliwości, by kontynuować różne projekty zdalnie – podkreśla Anna Sławczewa.
/Społeczeństwo/miasto
W sferze marzeń fundacji jest kontynuowanie współpracy z partnerami ze Wschodniej Europy, choć na te działania trudno dziś uzyskać środki finansowe. – Mamy sporo pomysłów, bo wiemy, że na obszarze edukacji pro demokratycznej, czy przenoszenia dobrych praktyk jest tam bardzo dużo do zrobienia – przyznaje Krzysztof Nowak. Do października trwa natomiast współorganizowany przez FEPS wraz z Fundacją Dom Pokoju i Urzędem Miejskim Wrocławia, konkurs „Homo Viator. Wszyscy jesteśmy migrantami i migrantkami”, którego celem jest zebranie rodzinnych historii i wspomnień. – Mamy poczucie, że we Wrocławiu wszyscy są skądś, a poprzez pokazywanie lokalnych, rodzinnych historii można ludzi lepiej edukować – nie ma wątpliwości Krzysztof Nowak.
/Nauka
Doktor nauk humanistycznych, od 2005 r. pracuje w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się pedagogiką miasta i streetworkingiem. Realizuje wiele projektów dotyczących procesów rewitalizacyjnych miasta, inicjuje akcje i działania społeczne i artystyczne, najchętniej w przestrzeniach uznawanych za wykluczone lub zapomniane. Kamila Kamińska jest jedną z pomysłodawczyń i prezeską Stowarzyszenia Edukacji Krytycznej.
/Nauka
/Nauka
Jej ostatnim działaniem, w ramach społecznej rewitalizacji wrocławskiego „Trójkąta”, jest otwarcie Pomarańczarni na ul. Zgodnej – miejsca otwartego dla mieszkańców, dla studentów (pedagogiki), chcących uczyć się, jak mądrze i z radością pracować.
- To promyk słońca tej dzielnicy, wychodzimy na podwórka, by bawić się z dziećmi i gadać z sąsiadami, wywoływać uśmiech i angażować – opowiada Kamila Kamińska.
/Nauka
Jedną z niestandardowych form jej pracy jako i dydaktyka jest udział w programie Akcja – Inkubacja, w którym przy pomocy technologii virtual reality, wraz z firmą Lojke, tworzy filmy z miejsc niedostępnych, zaułków wykluczenia i biedy, do których studenci sami nie mają możliwości wejść. Dzięki temu powstaje cenny materiał edukacyjny – dla studentów, urbanistów, architektów, pedagogów czy pracowników socjalnych.
/Nauka
Uspołecznianie Foresihtu, festyny podwórkowe, Konferencja Dzieci w Instytucie Pedagogiki we Wrocławiu, Czytanie miasta, Strands of Peace, Walls of Peace, Zielone Podwórka, gry miejskie… Edukacja, rozwój i wyrównywanie szans – to projekty i kierunek pracy Kamili Kamińskiej. Studenci i studentki, wychodzące spod jej skrzydeł, są wyposażeni w rzadką kompetencję, jaką jest wrażliwość na drugiego człowieka, umiejętność komunikowania się z nim, empatii. Nie tylko przyswojona wiedza i zdane z powodzeniem egzaminy są wyznacznikiem jakości studiów.
Absolwenci Kamińskiej potrafią gadać i uczestniczyć, bawić się z dzieciakami, rozmawiać z seniorami i klientami monopolowego, angażować i mądrze kierować ku rozwiązaniu problemu. To jest pedagogika przyszłości.
/Nauka
Naukowcy z Politechniki Wrocławskiej, dr inż. Bogusław Szlachetko oraz dr inż. Michał Lower, pracują nad nową technologią sterowania i stabilizacji lotu dla bezzałogowych statków powietrznych, opartą na logice rozmytej, która zapewni poprawę efektywności sterowania i bezpieczne wykonywanie misji, nawet w trudnych i zmiennych warunkach terenowych i pogodowych, np. przy silnych podmuchach wiatru, zrzucaniu ładunku itp.
/Nauka
/Nauka
W 2017 r. Sky Tronic podpisał list intencyjny z Ochotniczą Strażą Pożarną Jednostką Ratownictwa Specjalistycznego we Wrocławiu (OSP JRS Wrocław). Chodzi o stworzenie specjalistycznego drona strażacko-ratowniczego (tzw. FireCopter FLC), który będzie pomagał w akcjach poszukiwawczo-ratowniczych osób zaginionych w terenie i w gruzowiskach. Dron zostanie wykorzystany m.in. w walce z pożarami, katastrofami budowalnymi, zagrożeniami ekologicznymi. Urządzenie ma trafić na wyposażenie strażaków w 2018 r. Projekt zostanie dofinansowany z funduszy unijnych.
/Nauka
Najważniejszym elementem drona dla jednostki ratowniczej ochotniczej straży pożarnej we Wrocławiu będzie specjalny system obserwacji. Wyposażony w kamerę wizyjną i kamerę termowizyjną, z zoomem optycznym umożliwiającym podgląd, przybliżenie i przesyłanie informacji z miejsca zdarzenia do stacji dowodzenia akcją ratowniczą. Autorzy projektu dodają, że system obserwacji termowizyjnej, który działa w podczerwieni, umożliwi zlokalizowanie źródeł ciepła, w tym odnalezienie zaginionego na terenach otwartych np. łąkach, wysokich zaroślach. Będzie też wspomagał koordynację akcji poszukiwawczo-ratowniczych zarówno w dzień, jak i w nocy na dużych obszarach.
/Nauka
Dron dzięki wykorzystaniu nowej technologii, bardziej precyzyjnego sterowania i stabilizacji lotu, opartej na rozmytych regulatorach stabilizacji lotu FLC (ang. Fuzzy Logic Controller), będzie prowadził obserwację w trudnych warunkach atmosferycznych i terenowych, m.in przy silnym wietrze, gęstym dymie i mgle.
– Dron zdolny będzie do wykonywania lotów w pełni autonomicznych, dzięki którym sam wystartuje, wykona przelot i wyląduje w zaplanowanym miejscu. Wierzymy, że nasz system idealnie sprawdzi się w codziennej pracy strażaków-ratowników OSP JRS Wrocław i stanie się standardowym wyposażeniem wszystkich jednostek straży pożarnej i służb ratowniczych w Polsce – mówi Bogusław Szlachetko.
/Nauka
Naukowiec z Zakładu Chemii i Technologii Paliw Politechniki Wrocławskiej, specjalizujący się w informatyce chemicznej, pracuje nad „sztucznym liściem”. To rozwiązanie pozwoli na wykorzystanie dwutlenku węgla do produkcji paliw oraz ograniczy jego stężenie w atmosferze. To m.in. nadmierna obecność dwutlenku węgla w atmosferze odpowiada za ocieplenie klimatu.
Na realizację badań wrocławianin otrzymał grant Narodowego Centrum Nauki w wysokości ponad 550 tys. zł. W zespole chemików, którzy go wspierają, są dr Katarzyna Pstrowska i Kinga Szkaradek.
/Nauka
/Nauka
Przed zespołem wrocławskich uczonych stoją dwa problemy. Po pierwsze, dwutlenek węgla to cząsteczka bardzo stabilna, najbardziej utleniona forma węgla. – Ma bardzo niską energię, w związku z tym musimy skądś tą energię w nią włożyć. Najlepiej, aby była to energia z odnawialnych źródeł, na przykład baterii fotowoltaicznych –wyjaśnia dr Bartłomiej Szyja. – Drugi problem dotyczy zmuszenia dwutlenku węgla do reakcji, do tego potrzebujemy odpowiedniego katalizatora. Musimy wymyślić taki katalizator – nie z platyny czy rodu, czy innego drogiego metalu, tylko z materiałów łatwiej dostępnych i przez to tańszych. Jednocześnie musi on być tyle aktywny, aby taką reakcję przeprowadzić.
/Nauka
Chemicy z Politechniki Wrocławskiej nad „sztucznym liściem” pracują od kilku miesięcy, ale badania zaplanowane są na co najmniej trzy lata. To nie znaczy, że za trzy lata na dachach blokowisk wyrosną instalacje absorbujące spaliny i produkujące z niego metanol.
Dr Szyja: – To projekt teoretyczno-eksperymentalny. Stąpamy po obszarze, który mało komu jest znany. Mamy pomysły, rozmawiamy o nich z innymi naukowcami. Dyskusje z uczonymi, którzy popatrzą krytycznie na nas pomysł, są bardzo cenne, inspirujące w wyszukiwaniu nowych rozwiązań.
Dzisiaj jeszcze nie da się oszacować, czy dzięki rozwiązaniu opracowanemu przez wrocławian stężenie dwutlenku węgla nie będzie rosło. – Czy zmaleje? To zależy od tego, ile go wykorzystamy i co z niego wytworzymy – mówi wrocławianin.
/Nauka
40-letni dzisiaj uczony po doktoracie na PWr na 10 lat wyjechał za granicę. Pracował naukowo w Holandii, w Technische Universitet Eindhoven w zespole prof. Rutgera van Santena. Do Wrocławia wrócił w 2015 r. Utrzymuje kontakt z holenderskimi kolegami, tym bardziej że niektórzy zajmują się badaniami nad podobnymi rozwiązaniami.
– W Eindhoven swoją siedzibę ma także koncern elektroniczny Philips, z którym uczelnia współpracuje na dużą skalę. Choć my jako chemicy dużo rzeczy analizowaliśmy raczej na zlecenie koncernu Shell. W Holandii wiele badań finansowanych było z funduszy przedsiębiorstw – mówi dr Szyja. – Tymczasem w Polsce trudno ciągle znaleźć wspólne ścieżki uczelni i przemysłu. Taka współpraca powinna być bardziej rozwinięta, niż jest dzisiaj.
/ Biznes
Janusz Piechota z wykształcenia jest biologiem molekularnym. Tytuły magistra i doktora zdobywał na Uniwersytecie Warszawskim w zespole prowadzonym przez profesor Ewę Bartnik. W lutym 2014 r. – wraz ze wspólniczką – założył firmę Amplicon, skupiającą się na opracowywaniu zestawów diagnostycznych, wykorzystujących informację zapisaną w sekwencji DNA, oraz metod, pozwalających na wykorzystanie informacji genetycznej w medycynie, weterynarii oraz w innych dziedzinach gospodarki.
/Biznes
/Biznes
Z założenia Amplicon miał zajmować się produkcją zestawów diagnostycznych do wykrywania różnego rodzaju chorób, zarówno genetycznych, jak i zakaźnych. Na początku właściciele firmy skupiali się przede wszystkim na rynku weterynaryjnym. – Następnie zaczęliśmy również oferować usługi, które mogliśmy wykonywać dzięki produkowanym przez nas zestawom. Taki kierunek pozwolił nam rozwijać firmę pod każdym względem – jako podmiot prowadzący badania oraz producent narzędzi diagnostycznych – dodaje Janusz Piechota.
/Biznes
Amplicon jest obecnie jedynym w Polsce producentem zestawów diagnostycznych opartych na analizie sekwencji DNA. W ofercie ma nawet panele diagnostyczne, którymi nie dysponuje nikt inny na świecie. Jednym z zestawów jest ten służący do wykrywania chorób odkleszczowych, który umożliwia w pojedynczej reakcji wykrywanie trzech najpopularniejszy typów chorób, wynikających z zarażenia kleszczem w Polsce (borelioza, babeszjoza oraz anaplazmoza). Standardową usługą Ampliconu jest badanie kleszczy pod kątem występowania różnych chorób oraz badanie wody na obecność bakterii Legionella.
/Biznes
– Cechą wspólną wszystkich naszych usług jest wykrywanie patogenów z wykorzystaniem analizy sekwencji DNA. W najbliższych tygodniach zamierzamy także wprowadzić analizę genomu pod kątem różnego rodzaju predyspozycji, np. nietolerancji pokarmowych, predyspozycji sportowych, genów otyłości itp. Następnie chcielibyśmy uruchomić laboratorium medyczne, które pozwoli nam wykrywać choroby genetyczne, współpracując przy tym ze szpitalami czy laboratoriami diagnostycznymi – Janusz Piechota prezentuje plany na przyszłość.
Zespół Ampliconu tworzy czwórka pasjonatów – oprócz Janusza Piechoty trójka biotechnologów, w tym wspólniczka właściciela, i dwójka pracowników. – Jesteśmy pasjonatami, którzy chcą przede wszystkim się rozwijać i oferować coraz lepsze usługi.
/ Biznes
Ma 29 lat. Mówi o sobie wynalazca, innowator, specjalista od rozwiązywania problemów. Pod koniec zeszłego roku jego firma Blebox.eu wygrała bitwę startupów na Kongresie 590 w Rzeszowie, a w bieżącym konkurs dla takich przedsiębiorstw organizowany przez grupę Polska Press. W marcu Blebox.eu jako jeden z dziesięciu startupów prezentował swoje pomysły w Pałacu Prezydenckim. Wówczas rozwiązaniom zaproponowanym przez wrocławian z podziwem przyglądali się prezydent Andrzej Duda, przedstawiciele wielkich firm i aniołowie biznesu.
/Biznes
/Biznes
Sam Patryk Arłamowski założył pięć firm, zdobył kilka patentów i wdrożył kilkadziesiąt produktów. Na podstawie jego pracy dyplomowej, obronionej na Politechnice Wrocławskiej, powstał jeden z pierwszych rozproszonych systemów Inteligentnego Domu – „DARIN – Po prostu inteligentny”. Przed trzema laty inteligentny wózek inwalidzki, który Arłamowski skonstruował wraz ze współpracownikami, został Polskim Wynalazkiem Roku.
Patryk nie odpowiada na pytanie, czy jest geniuszem. Ale ma 158 IQ, czyli wynik na poziomie twórcy teorii względności Alberta Einsteina, założyciela Microsoftu Billa Gatesa czy astrofizyka Stephana Hawkinga.
/Biznes
Wrocławianin pochodzi z rodziny o tradycjach naukowych i technicznych. Dziadek Jerzy tworzył wynalazki dla przemysłu motoryzacyjnego, jako jedyny Polak był szefem działu badań i rozwoju BMW. Ojciec Marek skupił się na opracowywaniu rozwiązań dla osób niesłyszących i niepełnosprawnych.
– Pasję do nauki i biznesu odziedziczyłem po tacie. Pierwszą firmę prowadziłem, gdy miałem 15 lat. Zajmowałem się tworzeniem stron internetowych, wówczas niezagospodarowaną niszą – opowiada Patryk. – Wynajdywanie nowych, innowacyjnych rozwiązań to mój sposób życia. Chwila bezczynności mnie dobija – dodaje.
/Biznes
Inne pasje Patryka Arłamowskiego? Jeździectwo i tańczenie bachaty – tańca wywodzącego się z Dominikany. Jeździectwo zmieniło podejście wrocławianina do porażki. Bo trzeba parę razy spaść z konia, żeby nauczyć się jeździć. Bachata stała się sposobem na relaks – Patryk potrafi spędzić na parkiecie całą noc. A potem wstać i znów myśleć, co by tu znowu stworzyć...
/ Biznes
Światowid i Rusałka, pierwsze polskie satelity komercyjne, powstają we Wrocławiu na Praczach Odrzańskich. Na początku 2018 r. urządzenia zostaną wystrzelone na orbitę. W firmie SatRevolution, która chce być największym polskim przedsiębiorstwem w przemyśle kosmicznym, już odliczają dni. Dlaczego Światowid? – Jesteśmy zauroczeni twórczością Andrzeja Sapkowskiego i chcieliśmy, by to było coś polskiego, no i wyszedł nam Światowid i Rusałka – wyjaśnia Grzegorz Zwoliński.
/Biznes
/Biznes
– Będziemy produkować całe satelity i zrobić z nich w kosmosie sieć. Na tym systemie chcemy stworzyć różnego rodzaju usługi i na nich zarabiać – Grzegorz zdradza pomysł na biznes SatRevolution.
Radek Łapczyński dodaje, że na świecie jest dużo firm, które świadczą usługi z kosmosu. Budżet robionych interesów sięga 330 mld dolarów. Cała telekomunikacja, transmisje telewizyjne, meteorologia to satelity. Z tego tortu chcą wykroić coś dla siebie. Gdy Światowid będzie na orbicie, zarobią na sprzedaży zdjęć. Trwają rozmowy z potencjalnymi kupcami danych z systemów pomiarowych.
/Biznes
Radosław Łapczyński, rocznik 78., Grzegorz Zwoliński, rocznik 81. i Damian Fijałkowski rocznik 81., założyciele SatRevolutions są trochę jak z „Autobiografii” Perfectu – „było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel, za kilka lat, mieć u stóp cały świat”. Radosław i Grzegorz znają się od szkoły podstawowej w Świebodzicach, gdzie razem dorastali. Damian mieszkał ok. 20 km dalej, w Kamiennej Górze. Pomysł na wspólny biznes narodził się, gdy studiowali we Wrocławiu.
Trzech panów w pracy spędza ze sobą tyle czasu, że choć się przyjaźnią, to razem na wakacje nie wyjeżdżają. Grzegorz z Nataszą wychowują dwie córki – Nadia ma 2,5 roku, a Ksenia 4 lata, i starsza już czasami mówi, że chciałaby z tatą polecieć w kosmos. Radek z żoną Małgorzatą mają 2-letnego syna Konstantego. Damian z Elą wychowują 2,5-letnią córkę Igę.
/Biznes
Światowida i Rusałki finansują z tego, co już w życiu zarobili, a majątek zbili na grach komputerowych. Przed siedmioma laty Damian i Grzegorz wymyślili T-Bull S.A.. Studio, zajmuje się tworzeniem autorskich gier i aplikacji mobilnych. Później dołączył do nich Radek. Pomógł im finansowo i księgowo poukładać sprawy firmy. W listopadzie 2016 r. T-Bull na giełdzie New Connect wyceniany był na 160-170 mln zł. Jak sami mówią, robią strzelanki, wyścigówki i gry sportowe. Ich produkcje zna już 230 milionów graczy na całym świecie.
– Za 10 lat z Sat-em chcemy być największym polskim przedsiębiorstwem w przemyśle kosmicznym. A z T-Bull-em chcemy być taką firma, by każdy deweloper na świecie wiedział, co robimy – mówi Grzegorz.
/ Biznes
/Biznes
/ Kultura/sztuka/dizajn
Wrocławianka Dagmara Oliwa – architekt i dizajnerka. Studiowała na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej oraz w Studium SKIBA na specjalizacji taniec. W 2014 r. założyła firmę FORMA CAPRICHOSA.
– Ważny jest dla mnie kontekst, dlatego moim obszarem działań jest zarówno architektura, jak i design, ich wzajemne oddziaływanie, interakcja…
Współautorka futurystycznego projektu Crab Houses nagradzanego na całym świecie.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
Dagmara Oliwa jest m.in. współautorką z Anitą Luniak rozbudowy szkoły podstawowej i budowy gimnazjum wraz z zespołem sportowym w Sobótce. Współpracowała m.in. z pracownią architektoniczną Grupa Platforma. Jest laureatką konkursów architektonicznych, m.in. na projekt rozbudowy Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego na Arsenał Kultury w Gorzowie Wlkp. (oba z Anitą Luniak), na zagospodarowanie Parku Krajobrazowego w Kątach Wrocławskich oraz na łazienkę firmy Koło (oba z Olą Likus).
/Kultura/sztuka/dizajn
Ostatnie dwa lata to pasmo sukcesów na zagranicznych konkursach. W 2016 r. otrzymała dwie nagrody za swoje meble w Mediolanie. W tym roku – oprócz ponownej nagrody za meble przebojem stały się Crab Houses, kompleks trzech futurystycznych pawilonów ulokowanych u stóp góry Ślęża. Projekt kompleksu autorstwa Dagmary Oliwy i Anity Luniak otrzymał najpierw złoto w A’Design Award & Competition w Mediolanie, następnie srebro na IDA Design Awards w Los Angeles, do których następnie dołączyła nagroda dziennika Rzeczpospolita za „imponujące rozwiązanie technologiczne”.
Crab Houses ma być swoistym centrum badawczym. Będzie ono skupiać naukowców, artystów i lokalną społeczność. Autorki projektu podkreślają, że kształt pawilonów znajduje inspirację w krabach wchodzących do falującego morza traw, które nocą podświetlone będą migotać nad miastem niczym świetliki.
/Kultura/sztuka/dizajn
Dla niej najważniejsza w pracy jest możliwość realizacji tego, co zaprojektuje. Pewnie dlatego lubi projektować… mieszkaniówkę. Klienci mówią, że po mistrzowsku planuje każdy centymetr. Tę umiejętność wyniosła z dzieciństwa. Wychowała się w 4-piętrowym bloku z lat 60. przy ul. Grabiszyńskiej. – To był potwornie źle zaprojektowany budynek. Dwa pokoje, w tym jeden przejściowy, czyli zmarnowane 62 metry kwadratowe. To się stało moją obsesją. Dlatego teraz staram się praktycznie wykorzystać każdy centymetr powierzchni i klienci to doceniają – mówi Dagmara Oliwa.
Czas wolny, gdy go ma, chętnie przeznacza na: taniec, rower i pływanie. Jest fanką tańca współczesnego. Nie mogłaby żyć bez muzyki. Jest zachwycona, że we Wrocławiu mieszka pianista i kompozytor Leszek Możdżer. Marzy, by kiedyś zagrał specjalnie dla niej.
/ Kultura/sztuka/dizajn
Jeszcze nie tak dawno wzorowa uczennica wrocławskiego Gimnazjum nr 32, a potem LO nr X – dziś artysta fotograf, reżyserka, założycielka i prezes Fundacji KUNST.CAMERA, promującej polską kulturę i sztukę w kraju i za granicą. Magdalena Franczuk jest stypendystką MKiDN z 2015 r., finalistką konkursu „Dolina Kreatywna, czyli czego szuka młoda sztuka” (TVP Kultura) oraz Slideluck Warsaw w ramach Warsaw Photo Days 2015.
– Fotografią interesuję się od szesnastego roku życia – mówi Magdalena. – Moje pierwsze, wtedy jeszcze dość naiwne i bardzo amatorskie sesje zdjęciowe powstawały w mieszkaniu. Od początku utrzymane były w stylu retro. I tak mi już zostało.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
O pracy dyplomowej Magdy Franczuk „The Book of Wonder” mówi się w niejednym salonie wystawienniczym w Europie czy w fachowych mediach, a autorka mówi: – Pomysł na „Księgę Cudowności” wyniknął z chęci podsumowania moich dotychczasowych zainteresowań fotografią narracyjną, tworzoną w filmowym duchu. Do tego doszła fascynacja dwudziestoleciem międzywojennym, czasem ekscytacji magią, niezwykłością, spirytyzmem, dziwnym, niestandardowym uduchowieniem. W takiej właśnie magicznej aurze została utrzymana akcja mojej „Księgi Cudowności”.
„Księga Cudowności” trafiła na wiele wystaw – zbiorowych i indywidualnych, to m.in.: Photo Collect Copenhagen 2016, Festival Circulations 2016 (Paryż), Festiwal Konteksty (Sokołowsko), Festiwal „Oko nigdy nie śpi” (Lubostroń), TIFF Festival we Wrocławiu, Międzynarodowy Festiwal Sztuki Most/Die Bruecke (Słubice i Frankfurcie nad Odrą), Międzynarodowy Festiwal Interphoto (Białystok), Festiwalu OFFoto (Opole), Fotofestiwal w Łodzi.
fot. Bartosz Górka/CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie
/Kultura/sztuka/dizajn
„Księga Cudowności” – ogromne, unikatowe wydawnictwo (do nabycia w mniejszym formacie w wydawnictwie KUNST.CAMERY), wędruje dziś od galerii do galerii, a publiczność ogląda je – dosłownie – w białych rękawiczkach. Praca na planie fotograficznym, tak bogatym wizualnie, jak autorka pokazała w „The Book of Wonder”, to wynik zaangażowania nieraz dziesiątek osób, masy sprzętu, kostiumów i rekwizytów.
– W tej pracy najważniejsza jest zespołowość, udział każdej osoby składa się na efekt całej sesji. Zwykle przy moich produkcjach pracuje cały sztab niezwykle utalentowanych ludzi. Przy „Księdze Cudowności” byli to m.in. scenografka Barbara Ferlak, kierownicy produkcji Wojciech Rodak i Tomasz Michałowski, charakteryzatorka Anna Ścieżkowska-Łączny, kostiumografka Monika Laskowska czy projektant graficzny książki Bartłomiej Talaga – wymienia Magdalena Franczuk.
/Kultura/sztuka/dizajn
Teraz zdolna wrocławianka pracuje nad „Salamandrą” – adaptacją powieści fantastycznej Stefana Grabińskiego pod tym samym tytułem, a filarami tego projektu są znani aktorzy.
– To przedsięwzięcie realizowane w doborowej obsadzie – mówi autorka zdjęć. – Biorą w nim udział m.in.: Marcin Czarnik, Wiesław Komasa, Lucyna Szierok, Jan Peszek, Janusz Chabior, Marianna Zydek, Elżbieta Jarosik, Jerzy Schejbal. W realizacji wspierają mnie m.in. kierowniczka produkcji Katarzyna Pergoł, ponownie Anna Ścieżkowska-Łączny i Monika Laskowska, kostiumografka Bajka Mourier z Wrocławskiego Teatru Współczesnego czy Roman Rogala z Galerii Kochamstarocie we Wrocławiu. Znowu, mam nadzieję, będzie niesamowicie, z elementami psychologii i psychoanalizy. To moja pierwsza realizacja, oparta na istniejącym tekście literackim.
Premiera „Salamandry” – słów opowiedzianych obrazem – planowana jest na początek 2018 r.
/ Kultura/sztuka/dizajn
– Ze mną właśnie tak jest – że łapię dziesięć srok za ogon. Chcę wszystkiego spróbować – mówi z uśmiechem Beata Władyka, dizajnerka i projektantka wnętrz. Jest absolwentką wzornictwa wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Przedtem ukończyła architekturę wnętrz w Wyższej Szkole Humanistycznej we Wrocławiu.
Artystycznym zacięciem zaczynała dzielić się na fanpage’u jako „Beata Wladyka Design”. Pokazywała, jak łączyć wnętrza z dodatkami i ilustracjami, które sama projektowała. Te prace, pomysły, idee wydawała i sprzedawała w formie plakatów. Została za to wyróżniona, a jej pomysł na biznes odnotowano w trzydziestce Wroclaw Business Starter. Na początku studiów w ASP zajęła się projektowaniem opakowań dla firmy Wedel – bo taki był temat jej pracy dyplomowej.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
Jeszcze na studiach Beata Władyka tworzyła koncepcyjne projekty mebli, lampę „Komar”, wiele wnętrz przestrzeni publicznej. Mogą się bardzo podobać, zwłaszcza że ich autorka jest miłośniczką stylu skandynawskiego i ekologicznego, a takie wnętrza i towarzyszące im klimaty, na przyklad w postaci zastawy czy świeczników – kocha naprawdę wielu ludzi.
Wrocławska projektantka powołała też do życia nową markę – MoonArt by Bunny, pod której szyldem powstają plakaty, widokówki, naklejki oraz dodatki do wnętrz. Firma Kristoff, produkująca porcelanę, zwróciła uwagę na grafiki wrocławianki i wybrała dla swoich wyrobów jeden z zaprojektowanych przez dizajnerkę motywów świątecznych.
/Kultura/sztuka/dizajn
– Za swoje pierwsze większe osiągnięcie uważam udostępnienie mojego projektu opakowań do czekolad przez World Packaging Design. Wszystko zaczęło się, gdy pokazałam na moim fanpage’u ich projekt, który nazwałam „Smaki świata”. Był to niejako dodatek do mojego projektu dyplomowego, który zrobiłam z ciekawości, czy się spodoba – opowiada Beata Władyka.
Projekt dla Wedla nie doczekał się realizacji, ale jego autorka jest świadomym twórcą i wie, że materia, w której się porusza, to naprzemienne pasmo sukcesów i porażek. Żeby pozostać sobie wiernym, należy taki bilans zysków i strat brać pod uwagę. –Dużo się nauczyłam, mam inne spojrzenie na wiele rzeczy. Teraz widzę, co chciałabym zmienić w tych opakowaniach. Liczę, że znajdzie się jeszcze ich producent.
/Kultura/sztuka/dizajn
Ciągle „głodna” kolejnych wyzwań, ponad rok temu Beata Władyka założyła blog o tematyce lifestyle’owej, gdzie dzieli się swoimi przemyśleniami, pokazuje styl. – Kocham modę – deklaruje. – I w tym, co robię, staram się być w 100 procentach sobą.
Dizajnerka w planach ma dalszą współpracę z galeriami i już marzy o otwarciu własnej – galerio-kawiarni z pyszną herbatą i domowymi roboty ciastami. No i oczywiście z własnymi, autorskimi pracami:)
/ Kultura/sztuka/dizajn
Z papieru potrafiłby zbudować dom dla trzyosobowej rodziny, a nawet osiedle dla 500 osób. W 2016 r. wrocławianie mogli podziwiać na placu Solnym jego projekt „House of Cards”(wygrał konkurs „FutuWro” – realizowany w ramach ESK, dziś konstrukcja stoi niedaleko Wydziału Architektury PWr, niedawno doceniło go „MIT Technology Review”.
Prestiżowe czasopismo umieściło Jerzego Łątkę w gronie najlepszych polskich innowatorów do 35. roku życia. – Bardzo cieszę się z tego wyróżnienia. Mam nadzieję, że pomoże mi ono przejść z fazy prototypu do faktycznej realizacji mojego pomysłu – mówi.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
Ma 34 lata, pochodzi z Bielska-Białej, do Wrocławia przyjechał w 2002 r. na studia na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Obecnie jest doktorantem jednocześnie na PWr i Uniwersytecie Technicznym w Delft. Choć mieszka w Holandii, najmocniej związany jest z Wrocławiem.
– Niezależnie od tego, gdzie przebywam, moje serce bije właśnie tutaj – stwierdza. W mieście Jerzy Łątka zaangażował się m.in. w przygotowanie projektu rewitalizacji kamienicy na Wyspie Słodowej, a na Politechnice dwukrotnie zorganizował Letnią Szkołę Architektury.
/Kultura/sztuka/dizajn
Początkowo Jerzy Łątka myślał o tym, by z papieru tworzyć tzw. domy treningowe, czyli miejsca, gdzie osoby bezdomne mogłoby przebywać po opuszczeniu specjalnego ośrodka, a jeszcze przed zajęciem lokalu komunalnego. O tym, że takie konstrukcje mogłyby służyć raczej ofiarom katastrof naturalnych, przekonał się m.in. podczas stypendium doktoranckiego na Uniwersytecie Technicznym w Delft czy stażu w pracowni japońskiego architekta Shigeru Bana – nazywanego ojcem współczesnej architektury papierowej. Pod jego kierunkiem młody naukowiec z Wrocławia brał udział w odbudowie przedszkola w chińskim miasteczku Taiping – w 80 procentach zniszczonym przez trzęsienie ziemi.
/Kultura/sztuka/dizajn
Pytany o czym marzy, odpowiada: – Chciałbym realizować projekty w zgodzie ze sobą, osiągnąć swego rodzaju wewnętrzny spokój. A reszta? Zobaczymy – moje hasło, wybrane jeszcze w bractwie rycerskim, brzmi „Let’s see”.
Jerzy Łątka chciałby kiedyś zamieszkać w stworzonym przez siebie papierowym domu, sprawdzić, jak żyje się tam na co dzień. W końcu takie konstrukcje mogą przetrwać nawet 20 lat.
/ Kultura/sztuka/dizajn
Projektant wzornictwa przemysłowego, właściciel firmy ID Group i tegoroczny laureat Oscara Designu, czyli międzynarodowej nagrody Red Dot za zaprojektowanie czytnika inkBOOK Prime i inkBOOK Classik 2. Absolwent wrocławskiej ASP w zakresie wzornictwa przemysłowego (na dyplom zaprojektował fotel z napędem elektrycznym zestawiony z samochodem, który umożliwia poruszanie się w ruchu ulicznym). Pracował w fabryce Polar i firmie meblarskiej Forte i dziś wyjątkowo ceni to doświadczenie. – Studenci ASP, którzy chcą działać w tej branży, powinni rok popracować w przemyśle, bo to prostuje myślenie o tym, co się da zrobić, a co jest niewykonalne – podkreśla.
Założył firmę ID Design (dziś ID Group) i prowadzi ją wspólnie z projektantem z Górnego Śląska, Michałem Meiserem. Pierwszym zleceniem była budowa urządzenia kosmetycznego dla wrocławskiej firmy Clarena.
/Kultura/sztuka/dizajn
/Kultura/sztuka/dizajn
Najtrudniejszym projektem dla firmy ID Group nie były jednak czytniki inkBOOK, ale sprzęt medyczny. – Ilość szczegółowych dokumentów, jakie należy złożyć, by uzyskać certyfikat, jest ogromna – opowiada Piotr Maciejewski. – Projekt obudowy sprzętu medycznego wymaga szczególnego podejścia i wiedzy technologicznej, ponieważ prototyp musi potem przejść restrykcyjny tekst wytrzymałości – dodaje szef ID Group.
Dotychczas udało się zrealizować m.in. specjalny sprzęt do wczesnego wykrywania próchnicy czy wczesnej diagnostyki osteoporozy. Przy takich realizacjach ważna jest odpowiedzialność za każdy szczegół. – Nie odpuszczam, kontroluję projekt od A do Z – przyznaje Piotr Maciejewski. W wolnych chwilach projektant zamyka się w stolarni i tworzy dla przyjemności. Obydwa biurka w pracowni ID Group w Centrum Kultury Agora wykonał sam. – Praca z drewnem uspokaja – nie ma wątpliwości.
/Kultura/sztuka/dizajn
– Sukcesem jest fakt, że mogę realizować dokładnie to, co chciałem, kiedy wybierałem studia, czyli projektować produkty, które tysiące osób weźmie do ręki – przyznaje Piotr Maciejewski. – Nie czuję potrzeby, aby znali mnie z imienia i nazwiska i mam mocno krytyczne podejście do wielu realizacji – podkreśla. Od początku swoją działalność biznesową prowadzi z własnych pieniędzy, bez żadnych zewnętrznych dotacji, ulg czy grantów. Może dlatego jest ostrożniejszy w działaniach, ale ma komfort pracy na ustalonych przez siebie warunkach. Woli słuchać uważnie drugiej strony, zanim podejmie ostateczną decyzję.
– Z tym wielu projektantów i architektów ma problem, bo wychodzą ze studiów z przekonaniem, że będą zmieniać świat. A najpierw należy świat zrozumieć, zanim będziemy narzucać własne rozwiązania – zauważa.
/Kultura/sztuka/dizajn
Nagroda Red Dot to ukoronowanie lat pracy, teraz można sięgać naprawdę wysoko. – Przyznam jednak, że nie mamy mocno sprecyzowanych planów na przyszłość, chcielibyśmy podejmować się kolejnych wyzwań i z tego powodu pragniemy poszerzyć nasz zespół specjalistów w firmie – opowiada Piotr Maciejewski. – Marzę o rozbudowaniu ID Group na tyle, abyśmy potrafili pomóc w realizacji pomysłu polskim firmom, poprowadzić startupowców przez wszystkie etapy, obsłużyć klienta, który przychodzi do nas z genialnym pomysłem – wylicza projektant.
/ Społeczeństwo/miasto
Stowarzyszenie „Zmieniaj Zakrzów” firmuje budowę parku Jedności na osiedlu Sobieskiego – to jedna z największych inwestycji realizowanych w ramach Wrocławskiego Budżetu Obywatelskiego. Wzdłuż ul. Królewskiej powstaje kilkuhektarowy park. Grupa pasjonatów ze Zmieniaj Zakrzów, przy wsparciu kilku osób, namówiła na głosowanie za tym wnioskiem ponad 5 tys. osób. To blisko połowa wszystkich mieszkańców osiedla.
Park to największe i najbardziej spektakularne ich osiągnięcie, ale projektów, które przygotowali, jest długa lista. Jeszcze więcej mają pomysłów, co można i trzeba na Zakrzowie zrobić.
/Społeczeństwo/miasto
/Społeczeństwo/miasto
W 2015 r. w miejscu, niedaleko którego dzisiaj powstaje park, stanął kontener kultury – plenerowe minicentra służyły promocji wspólnej rekreacji i zabawy.
Przygotowali warsztaty przyrodnicze dla dzieci „Poznajemy drzewa”. Kiedy na Zakrzowie zlikwidowano bibliotekę, w świetlicy przy kościele zorganizowali społeczną biblioteczkę i punkt wymiany książek. Prowadzili już warsztaty plastyczne, pokazy, organizowali wystawy. Latem z palet i drewnianych skrzynek zaaranżowali strefę relaksu. Na budowę Polegiwacza – plenerowej konstrukcji, przy której mogliby się spotykać sąsiedzi, seniorzy, zdobyli grant z miejskiej kasy. W jego przygotowanie i budowę zaangażowali się także mieszkańcy osiedla.
/Społeczeństwo/miasto
Pytani o plany na przyszłość wyliczają jednym tchem: – Mamy problem z pętlą autobusową, która de facto jest prowizorką. Główna ulica osiedla Sobieskiego, ulica Królewska, ma fatalną nawierzchnię i nie ma przy niej chodnika. Przy Zatorskiej brakuje koszy na śmieci – mówi Michał. – Dużych i małych rzeczy, które trzeba by było zrobić na już, jest sporo. Czasem trzeba mocno zainterweniować w urzędzie, czy w instytucji odpowiedzialnej za dany teren, aby zadziały się rzeczy podstawowe. Na przykład, wykoszenie półtorametrowych chwastów przy drodze osiedlowej.
Kiedy z ludźmi ze „Zmieniaj Zakrzów” przechodzimy koło budowanego parku, podchodzi do nas mężczyzna z pieskiem. Zwraca uwagę na stan drzew na terenie parku. Monika i Wojciech uważnie słuchają, dyskutują.
Marcin: – Z jednej strony fajnie, że mieszkańcy nam ufają, ale szkoda, że nie biorą spraw w swoje ręce. Nie chcemy być lokalnym urzędem.
/Społeczeństwo/miasto
Monika: – Zakrzów to bardzo zróżnicowane osiedle. Mieszka tu około 12 tysięcy osób. Dla nas ważna jest przestrzeń wspólna. Chcemy, żeby każdy czuł się częścią Zakrzowa, bez podziału na stary Zakrzów i Osiedle Sobieskiego.
Michał: – Bardzo ważna dla nas jest aktywizacja mieszkańców. Mieszkańcy piszą do nas z problemami, bo pokazaliśmy, że jesteśmy skuteczni. Ludzie nie mają poczucia, że to ich osiedle.
Podkreślają: – Zakrzów jest dosyć dobrze skomunikowany, łatwo tu dojechać samochodem i można się stąd szybko wydostać, w pobliżu jest wjazd na S8. Mamy tu ciszę, spokój. To zielone osiedle, chociaż brakuje miejsc spotkań wśród tej zieleni. Lubimy to miejsce i chcielibyśmy, aby żyło się tu lepiej.
/ Społeczeństwo/miasto
Szkot rodem z 13-tysięcznego Elgin , który dziesięć lat temu za namową przyjaciół (spędzili tu wakacje) przyjechał uczyć angielskiego do Wrocławia i zdecydował się tu pozostać. Powód? – Miasto kultury, które wciąż się rozwija, poza tym bonusem jest klimat – bardziej przyjazny niż w Szkocji. Tam nie mamy tylu słonecznych dni – podkreśla Gregor Gowans.
Absolwent University of Aberdeen (ekonomia i stosunki międzynarodowe) najpierw był wolontariuszem w magazynie „The Wrocław International”, potem, z miłości do Wrocławia, stworzył stronę internetową www.wroclawuncut.com o mieście dla obcokrajowców. – Internet to idealne medium, bo ludzie dziś rzadziej kupują gazety, a treść online można zamieszczać stale i o każdej porze – opowiada Gregor Gowans. Udało się, bo wroclawuncut co miesiąc ma notowania pomiędzy 25 a 30 tysięcy wejść na stronę.
/Społeczeństwo/miasto
/Społeczeństwo/miasto
Dla www.wroclawuncut.com pracują ludzie z całego świata. – Zwykle to wolontariusze, których liczba waha się od 6 do nawet 35 – opowiada Gregor Gowans. – Chodzi o to, by znaleźć ludzi z pasją, nigdy nie powiem żadnemu z autorów – powinieneś napisać o tym albo o tamtym. Staram się po prostu znaleźć osoby zainteresowane architekturą, historią, filmem, sportem. A jeśli dopiero przyjechali do Wrocławia, podpowiadam miejsca, które powinni odwiedzić – wyjaśnia szkocki wydawca.
Na jego prywatnej liście największych atrakcji stolicy Dolnego Śląska znalazły się Stare Miasto, Hala Stulecia, Ostrów Tumski, park Południowy i ulica Bogusławskiego z ciekawymi pubami i knajpkami. Wrocław znają też nieźle jego szkoccy krewni, którzy odwiedzają go tu regularnie i byli także na ślubie Gregora i jego polskiej narzeczonej Karoliny.
/Społeczeństwo/miasto
Kluczem do sukcesu, według uwielbiającego Wrocław Szkota, jest robić dobrze coś wyjątkowego. – Ludzie to zauważą i będą szanować – mówi. – Trzeba też ciężko pracować i w siebie wierzyć. Może nie od razu pojawią się pieniądze, ale pokażesz się ludziom, to też bardzo istotne i procentuje – podkreśla Gregor Gowans.
Właśnie za sprawą swojej strony nauczyciel angielskiego zaczął dostawać wiele innych propozycji zawodowych. – Jestem także copywriterem, prowadziłem wykłady dla amerykańskich studentów o mediach w Polsce – wylicza. – Wbrew przypuszczeniom, strona nie jest wcale maszynką do zarabiania pieniędzy, to raczej platforma, za pomocą której współpracuje się z wieloma ludźmi i nawiązuje także cenne kontakty.
/Społeczeństwo/miasto
Co ma w planach na przyszłość? – Może przyjść taki dzień, gdy będę musiał opuścić Wrocław z powodów osobistych, niemniej miasto zawsze pozostanie częścią mnie, gdziekolwiek nie zamieszkam – podkreśla Gregor Gowans. – Do tego czasu jestem zdeterminowany, by ulepszać i poszerzać zasięg wroclawuncut, by pomóc powiększającej się międzynarodowej społeczności lepiej poznać to wspaniałe miasto – dodaje.
/ Społeczeństwo/miasto
Aleksandra Lemańska i Anna Tubicz znają się od ponad 15 lat, dwa lata temu założyły fundację Wrocław Miasto Kobiet . Pierwsza z Pań prowadzi firmę Epino Polska w branży okołoporodowej, druga jest biotechnolożką, która pokochała dziedzinę wellnes związaną z lepszym samopoczuciem.
– Stwierdziłyśmy, że trzeba stworzyć platformę dla kobiet, zgromadzić specjalistów, wiedzę, doświadczenie, które będą im pomagać rozwiązywać problemy – przyznają założycielki. Dlaczego fundację dedykowały szczególnie kobietom? – Bo uważamy, że kobieta jest centrum wszechświata, wyznacza trendy, a im jest silniejsza i zdobywa lepszą wiedzę o zdrowiu, skorzystają na tym także mężczyźni – podkreślają. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych wydarzeń fundacji stał się Pchli Targ Kasztanowa 7.
/Społeczeństwo/miasto
/Społeczeństwo/miasto
Co jest przepisem na sukces Aleksandry Lemańskiej i Anny Tubicz?
– Jest takie powiedzenie – jeśli chcesz zmieniać świat, zacznij od siebie, a my chcemy wszystko robić lepiej, podnosić świadomość wśród kobiet, dawać albo przywracać im wiarę w siebie – nie mają wątpliwości. Dużo udało się już zrobić. Szkolenia z wielu dziedzin (zdrowy styl życia, relaksacja, odżywianie) są absolutnym hitem. A nagrana właśnie piosenka „Stand Up and Shine” (Mo-Aze & Natalia Lubrano feat. Deante Battle) jest częścią projektu, którego celem jest pomaganie poprzez edukację i podnoszenie świadomości.
Ponadto w zaprzyjaźnionej Fundacji Fabryka Sensu Aleksandra Lemańska prowadzi spotkania i wykłady w dziedzinie zdrowia i jego ochrony dedykowane kobietom, a Anna Tubicz ma gabinet terapii naturalnej z akupunkturą Balanse.
/Społeczeństwo/miasto
W planach na przyszłość mają poszerzenie oferty szkoleń i, być może, znacznie większy projekt. – Chcemy otworzyć Centrum Holistyczne Wrocław Miasto Kobiet, gdzie zaplanowałybyśmy gabinety specjalistów od masażu, akupunktury i miejsce na szkolenia z dietetyki, doradztwa żywieniowego – podkreśla Anna Tubicz. – Walczymy o sprzęt do rehabilitacji – robota Lunę (służy do rehabilitacji osób z urazami kończyn w każdym wieku) i egzoszkielet (regeneruje połączenie mózgu z nogami przy urazach kręgosłupa i ludzie z przerwanym rdzeniem kręgowym mają szansę chodzić) dla wrocławian, bo w mieście nie ma jeszcze takiej oferty – mówi Aleksandra Lemańska.
/Społeczeństwo/miasto
Choć fundację Wrocław Miasto Kobiet promują dwie założycielki, przy projektach pracuje kilkanaście, a w razie potrzeby nawet kilkadziesiąt osób. – Specjalistów opisujemy na naszej stronie internetowej, ale np. w przygotowaniu Pchlego Targu Kasztanowa 7 bierze często udział kilkadziesiąt osób – wyjaśnia Aleksandra Lemańska. Chętni mogą się zgłaszać. – Zapraszamy osoby, które mają coś do powiedzenia w tych tematach, które nas interesują – zachęcają założycielki fundacji.
Fundacja Wrocław Miasto Kobiet
/ Nauka
Wydobywanie cennych surowców spod powierzchni asteroid – o tym marzą twórcy unikalnej w skali światowej aparatury, pozwalającej na zbadanie procesu wiercenia w skałach w warunkach stanu nieważkości i próżni kosmicznej. Wszystko za sprawą startupu z Wrocławia – firmy Scanway, rozwijającego się we Wrocławskim Parku Technologicznym.
Młodzi inżynierowie, nawiązując współpracę z Europejską Agencją Kosmiczną i Politechniką Wrocławską, w ciągu półtorarocznego projektu o nazwie DREAM (DRilling Experiment for Asteroid Mining, czyli Eksperyment Wiercenia dla Górnictwa Asteroidalnego) skonstruowali pierwszą polską kosmiczną wiertarkę.
/Nauka
/Nauka
– DREAM to taki nasz sen o polskim kosmosie – śmieje się Dorota Budzyń. – Chcemy, aby nasze badania przyczyniły się do rozwoju górnictwa kosmicznego.
Zespół, który skonstruował pierwszą polską kosmiczną wiertarkę, tworzą młodzi ludzie w wieku 24-30 lat. Pochodzą z Wrocławia i Dolnego Śląska. Poznali się na Politechnice Wrocławskiej, gdzie uczyli się na różnych wydziałach: Mechanicznym, Elektroniki, Mechaniczno-Energetycznym. Obecnie niektórzy jeszcze studiują, inni mają już tytuł inżyniera i magistra.
/Nauka
7-osobowy zespół inżynierów projektu DREAM: Dorota Budzyń – lider zespołu DREAM i konstruktor części mechanicznej eksperymentu. Mikołaj Podgórski – inżynier systemów, odpowiadał za dokumentację. Jędrzej Kowalewski – odpowiedzialny za sensory i część naukową eksperymentu. Maksymilian Żurman – w zespole powierzono mu sprawy finansowe oraz organizacyjne. Kamil Sieciński – w projekcie zajmował się projektowaniem i programowaniem systemów elektronicznych i komunikacją modułu rakietowego z bazą naziemną. Konrad Pleban – napisał software do głównego czujnika – inteligentnej kamery. Artur Błaszczyk – wspierał projektowanie i programowanie systemów elektronicznych.
/Nauka
Członkowie zespołu DREAM wspólnie z firmami Scanway, Space is More oraz Kell Ideas tworzą inicjatywę o nazwie Delta-V. Pracują też nad pierwszym wrocławskim satelitą o nazwie ScanSatOne, ale nie tylko...
– Naszym celem jest przywiezienie na Ziemię w 2040 r. jednego kilograma surowca z asteroidy. Termin wydaje się odległy, jednak przemysł kosmiczny rządzi się swoimi prawami i czas trwania projektów jest zdecydowanie dłuższy niż w każdej innej dziedzinie gospodarki – mówi Jędrzej Kowalewski, członek zespołu projektu DREAM i prezes firmy Scanway. Projekt ma kosztować 500 mln zł. Pieniądze mają pochodzić z własnej działalności firm tworzących projekt Delta-V oraz od inwestorów.
/ Nauka
Jan Kędzierski, Michał Dziergwa i Krzysztof Kubasek są twórcami pierwszego komercyjnego robota społecznego Emys, który rozpoznaje twarze, wyraża emocje i może nauczyć dziecko w wieku 3-7 lat języków obcych – na razie angielskiego lub hiszpańskiego, a w przyszłości francuskiego i japońskiego.
– To nie będzie produkt, który wyciągnie się z pudełka, włączy i zamknie się dziecko w pokoju. Nasz robot nie ma zastąpić rodzica czy nauczyciela, chcemy, by zastąpił natomiast telefon, telewizor czy tablet – zaznacza dr inż. Jan Kędzierski.
/Nauka
/Nauka
W styczniu 2016 r. Jan i Michał założyli spółkę Flash Robotics (z wkładem własnym 25 tys. zł) i byli pierwszym formalnym spin-offem na Politechnice W lipcu roku 2016 otworzyli spółkę w USA, a amerykański inwestor dał pieniądze na rozwój robota. Amerykański fundusz inwestycyjny SOSV na rozwój robota EMYS przeznaczył 100 tys. dolarów.
Amerykański inwestor sfinansował im 4-miesięczny pobyt w Chinach (od września do grudnia 2016 r.), a później 2-miesięczny wyjazd do USA. W Shenzhen, w Chinach powstał najnowszy Emys for Kids do nauki dzieci języków obcych.
/Nauka
Najnowsza edycja Emysa ma kosztować ok. 800 dolarów. Gotowy prototyp czeka na seryjną produkcję. Problemem są pieniądze. Wrocławianie szukają inwestorów.
Na pytanie – gdzie będą za 10 lat? – Jan i Michał mówią wprost: – Chcielibyśmy, aby kilka naszych robotów pomagało w codziennym życiu, i zależy nam na dołożeniu swojej cegiełki do rozwoju światowej robotyki. Na razie wybieramy się do Korei Południowej…
/Nauka
Jan Kędzierski, rocznik ’83, pochodzi z Zielonej Góry. W 2008 r. ukończył Wydział Elektroniki na PWr, a w 2013 r. obronił tam pracę doktorską. Pracuje na macierzystej uczelni. Ze względu na Emysa, plany o habilitacji odłożył na później. W 2017 r. znalazł się w gronie 10 finalistów polskiej edycji konkursu „Innovators Under 35” MIT Technology Review. Żonaty, ma dwójkę dzieci.
Michał Dziergwa, rocznik ‘89, pochodzi z Ostrzeszowa. W 2013 r. ukończył Wydział Elektroniki na PWr. Rozpoczął pisanie doktoratu, ale ze względu na Emysa, plany naukowe odłożył na później.
Krzysztof Kubasek, rocznik ’79, wrocławianin, absolwent Technikum Samochodowego przy ul. Borowskiej. W 2008 r. ukończył Katedrę Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowego wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych Projektant produktów codziennego użytku, doktorant i wykładowca wrocławskiej ASP oraz Poznańskiej School Of Form. Żonaty, ma dwójkę dzieci.
/ Nauka
Cała Polska usłyszała o nim, kiedy w 2006 r. w szpitalu w Trzebnicy pracował w zespole lekarzy, który po raz pierwszy w kraju przyszył pacjentowi rękę, pochodzącą od zmarłego dawcy. Cały świat o doktorze Adamie Domanasiewiczu dowiedział się w grudniu 2016 r., gdy przeprowadził pionierską operację przyszycia ręki mężczyźnie, urodzonemu bez kończyny. Ale mało kto wie, że na egzamin maturalny Adam Domanasiewicz przyszedł... na bosaka.
/Nauka
/Nauka
Na pierwszy rzut oka wydaje się surowy, ostry, a nawet groźny. Jednak w kontaktach z pacjentami jest cierpliwy i wyrozumiały. Telefony od nich potrafi odbierać nawet w środku nocy. Jest fenomenalnym chirurgiem. Szanuje każde medyczne zadanie. Z taką samą uwagą i pilnością przeprowadza operację cieśni nadgarstka, jak i przeszczepu ręki. To właśnie dzięki tej drugiej już stał się legendą światowej chirurgii.
Na cały świecie przeprowadzono 120 operacji przeszczepu ręki. Jednak zawsze byli to ludzie, którzy stracili kończynę w wyniku jakiegoś urazu. Pod koniec 2016 r. na Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu przeprowadzono pod kierunkierm dr. Domanasiewicza pierwszą na świecie operację przyszycia ręki pacjentowi, który urodził się bez kończyny.
/Nauka
– Dzisiaj świat patrzy na nas. Jesteśmy pionierami, którzy otworzyli nowe możliwości i dali nadzieję ludziom, którzy urodzili się bez rąk – powiedział wtedy.
Medycyna to największa miłość życia doktora Domanasiewicza, jednak ma też wiele innych pasji. Uprawia sporty ekstremalne, wspina się, nurkuje, jeździ konno i na motocyklu. A od paru lat angażuje się w rekonstrukcje historyczne. Czynnie działa w Trzebnickim Stowarzyszeniu Jazdy Historycznej. Co rok bierze udział w rekonstrukcjach bitwy pod Grunwaldem i w innych popisach rekonstrukcyjnych.
/Nauka
Ma dwa konie, które są przyuczone do tak zwanej jazdy rycerskiej. Spokojnie mogłyby brać udział w prawdziwej bitwie, potrafią iść w szyku bojowym i szarżować. W tym roku włączył się w organizację rekonstrukcję bitwy pod Legnicą.
– Dlaczego? Angus Young, gitarzysta AC/DC powiedział kiedyś: nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo. W pełni się z tym zgadzam! – śmieje się doktor Domanasiewicz. – Tak ładuję akumulatory i odpoczywam, szczególnie psychicznie. A w moim zawodzie jest to bardzo ważne.