wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

11°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: dobra

Dane z godz. 14:00

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Najgłośniejsze procesy Wrocławia

Wojny gangów, niewyjaśnione zbrodnie, sprawy o zniesławienie, a nawet sąsiedzka kłótnia o psa. We wrocławskim sądzie odbyło się tysiące procesów w rozmaitych sprawach. Dzisiaj przypominamy pięć, naszym zdaniem, najbardziej spektakularnych.

Reklama

Sprawa Skorpiona

 - Gdyby kodeks karny przewidywał karę śmierci, taki wyrok by pan dzisiaj usłyszał – te słowa powiedział w 2002 roku sędzia Wiesław Rodziewicz do Krzysztofa Gawlika, jedynego seryjnego zabójcy, który działał w powojennym Wrocławiu. Gawlik miał na sumieniu 5 osób. Wszystkie zastrzelił z pistoletu typu Skorpion, stąd jego pseudonim. Swoje ofiary wyszukiwał w prasowych ogłoszeniach. Pierwszą była, niespełna 18-letnia, poznańska prostytutka Sylwia L. Kolejne zbrodnie miały miejsce już we Wrocławiu. Była to ukraińska prostytutka Lesia H. oraz jej towarzysz Tomasz S. Zanim złapano Gawlika, zdążył jeszcze zamordować wrocławskie małżeństwo, od którego miał wynająć mieszkanie. We Wrocławiu komendant policji powołał specjalną grupę, która miała dopaść seryjnego zabójcę. Skorpion wpadł przypadkiem. Został złapany, gdy pod wpływem alkoholu spowodował wypadek i próbował uciekać. Policjanci z drogówki myśleli, że zatrzymali kolejnego pirata drogowego. Jednak w jego samochodzie znaleziono pistolet, którym wykonywał swoje wyroki. W trakcie krótkiego procesu Gawlik przyznał się jeszcze do trzech innych zabójstw z 1998 roku. Przyznał się, że na zlecenie miał zastrzelić Zbigniewa M. (pseudonim Carrington) oraz dwóch obywateli Białorusi w Zgorzelcu. Otwarcie mówił, że zabijał, bo lubił patrzeć jak ludzie umierają. Otrzymał najsurowszą karę w powojennym Wrocławiu – pięciokrotne dożywocie. Gawlik wyjdzie na wolność nie prędzej, niż w 2051 roku. Będzie miał wtedy ponad 90 lat.

Wygrał z totalizatorem

Przez cztery lata wszyscy z zapartym tchem śledzili ten proces. Franciszek Majka domagał się od Totalizatora Sportowego wypłaty nagrody trafienia szóstki w totka, której przez błąd maszyny sprawdzającej nie odebrał. Ostatecznie Majka wygrał, a totalizator musiał wypłacić mu 1 mln 800 tys. zł.  W maju 1999 roku wrocławska kolektura poszukiwała szczęśliwego właściciela kuponu uprawniającego do odebrania wygranej. 90 dni po upłynięciu terminu do kolektury zgłosił się Majka, który stwierdził, że jest właścicielem fortuny, choć nie ma kuponu. Mężczyzna powiedział, że był wtedy na urlopie w Ustce i tam sprawdzał numery. Lottomat wprowadził jednak go w błąd, pokazując komunikat "przepraszamy, brak wygranej". Dlatego też wrocławianin nie zgłosił się od razu, a kupon wyrzucił. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu, gdzie Majka udowodnił, że od dziewięciu lat skreśla te same numery i dlatego ma pełne prawo do wygranej. Udało mu się także przekonać sąd, że sprawdzał kupon w Ustce. Informację tę potwierdził centralny komputer totalizatora.

Zbrodnia w Miłoszycach

Tą bulwersującą sprawę śledziła cała Polska. W sylwestra 1996 roku na dyskotece w Miłoszycach bawiły się tłumy ludzi. Po północy nastoletnia Małgorzata K. wyszła z lokalu i już nie wróciła na zabawę. Ślad po niej zaginął. Nad ranem poszukiwania rozpoczęli rodzice Małgosi. Kilka razy przyjeżdżali do Miłoszyc, ale od mieszkańców wsi niczego się nie dowiedzieli. Kiedy przyjechali jeszcze raz po południu, w Miłoszycach roiło się od policji. Za jedną ze stodół znaleziono nagie zwłoki ich córki. Dziewczyna wykrwawiła się i zamarzła. Śledztwo wykazało, że gwałcicieli było, co najmniej trzech. Na ławę sądową, po wielu latach, udało się doprowadzić tylko jednego sprawcę: Tomasza K. Po wieloletnim procesie wrocławski sąd skazał go na 15 lat więzienia. Ogłaszając wyrok, sędzia wielokrotnie podkreślał, że nie ma wątpliwości, co do winy oskarżonego; był na miejscu zdarzenia, brał udział w zbrodni i ostatecznie godził się na śmierć dziewczyny. Dowodem były ślady jego zębów na ciele zamordowanej. Jednak do dzisiaj ta sprawa nadal budzi pytania i wątpliwości. W samych Miłoszycach panowała wtedy zmowa milczenia, która skutecznie uniemożliwiała sprawne śledztwo. Do dzisiaj też są pytania, na które nie udało się śledczym znaleźć odpowiedzi: Dlaczego z samego rana posesja, na której znaleziono Małgosię, była dokładnie pozamiatana? Dlaczego nie wyjaśniono wątku biżuterii Małgosi znalezionej w domu przylegającym do miejsca zbrodni? Dlaczego dom przeszukano dopiero po malowaniu? Dlaczego, mimo, że Tomasz K. mimo, ze zatrzymany został już 1 dzień po zdarzeniu i podał szczegóły zbrodni, został wypuszczony? Śledczy mają jeszcze czas na szukanie odpowiedzi. Sprawa ulegnie przedawnieniu w 2026 roku.

Mundurowi na ławie oskarżonych

Działo się to wiosną 1996 roku. W lokalu Reduta przy Wzgórzu Partyzantów bawi się spora grupa osób. Wielu z nich jest z tak zwanego pół świadka. Nagle otwierają się drzwi i do środka wpada grupa zamaskowanych mężczyzn. Zaczyna się regularna bójka i demolowanie dyskoteki. Po latach śledztw i procesów ustalono, że bandyci, którzy napadli na lokal, to policyjni antyterroryści i że działali na rozkaz dowódcy. Nigdy nie wyjaśniono szczegółów tej sprawy. Był to jednak pierwszy proces, na którym ława oskarżonych wypełniona była policjantami. Po pierwszym procesie wszyscy zostali uniewinnieni. Dlaczego? Bo działali na rozkaz. Po apelacji prokuratury, proces ruszył jednak na nowo. Za drugim razem antyterroryści usłyszeli wyroki skazujące. Dlaczego? Bo rozkaz był bezprawny i powinni byli odmówić. Od tego wyroku odwołali się policjanci. Za trzecim razem sąd warunkowo umorzył postępowanie. Dlaczego doszło do ataku na Redutę? Oficjalna wersja jest taka, że miał to być pokaz siły policji. W lokalu dochodziło do spotkań gangsterów. Dwaj z trzech właścicieli lokalu stanęli później przed sądem w procesie wrocławskiego gangu. Nieoficjalnie mówi się jednak, że antyterroryści zaatakowali lokal z zemsty. W tamtych latach Reduta to jedna z niewielu wrocławskich dyskotek i 8 marca 1996 poszło tam pobawić się kilku antyterrorystów. Zostali rozpoznani i poturbowani. Jeden z nich miał się wtedy odgrażać, że „zrobi wjazd do lokalu w 30 osób i wszystko zdemoluje”. W czasie ogłaszania wyroku, w policji pracował już tylko jeden z oskarżonych funkcjonariuszy.

Gang bokserów

Historia zorganizowanej przestępczości w stolicy Dolnego Śląska sięga początku lat 90. Za jednego z największych przywódców wrocławskiego świata przestępczego uznawany jest Leszek C., były bokser policyjnego klubu „Gwardia”. Mówiło się, że we Wrocławiu nie miał konkurencji, bo miał powiązania z Januszem T. czyli „Krakowiakiem”, jednym z najgroźniejszych polskich gangsterów. Leszek C. został zatrzymany we wrześniu 2000 roku. Prokuratura zarzuciła mu wtedy kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą o charakterze zbrojnym. Gang miał się zajmować zabójstwami na zlecenia, wymuszaniem haraczy z agencji towarzyskich i od biznesmenów, handlem narkotykami oraz kradzionymi samochodami. W szeregach grupy sporo było bokserów, stąd też nazwa grupy. Pod koniec lat 90. między osobami powiązanymi ze światem przestępczym zaczęły pojawiać się nieporozumienia. Bandyci podzielili się w końcu na dwa gangi. Jednym kierował nadal Leszek C. drugim brutalny gangster o pseudonimie „Kapeć”.  Podział w światku gangsterskim był przyczyną upadku obu grup. Bandyci zaczęli do siebie strzelać i podkładać ładunki wybuchowe pod swoje auta. W efekcie stali się bardziej widoczni dla policji i ostatecznie wylądowali za kratami. Ich proces był pierwszym we wrocławskim sądzie, podczas którego zachowywano skrajne środki ostrożności. Jednak do pierwszego terminu rozprawy nie doszło, bo bandyci...nie zmieścili się na ławie oskarżonych. W sądzie zasada jest taka, że oskarżeni nie mogą siedzieć jeden obok drugiego, tylko muszą być rozdzieleni przez konwojujących ich policjantów. W jedynej sali wrocławskiego sądu, w której jest krata, na ławie zmieściłoby się tylko pięciu gangsterów. Oskarżonych było natomiast kilkunastu. Na kolejny termin wybrano, więc sobotę, kiedy sąd nie pracuje, a proces toczył się w największej sali sądu. Wszystko po to, aby uniemożliwić wejście do obiektu w dniu rozprawy osób postronnych. Dziennikarze relacjonujący proces, mieli wydawane specjalne akredytacje. Po blisko roku, sąd skazał gangsterów na kary od zawieszenia do kilku lat więzienia. Sam Leszek C. w dzień wyroku warunkowo opuścił mury więzienia, gdyż śledztwo i proces trwały blisko 4 lata, a on dostał karę 6 lat więzienia.

Fryzjer i reszta

Wymienione procesy to nie największe sprawy, z którymi miał do czynienia wrocławski sąd. Wystarczy wspomnieć proces piłkarskiej mafii i kilkudziesięciu oskarżonych w sprawie. Samo ogłaszanie wyroku na głównego oskarżonego w tym procesie sześć godzin. Wymienione jednak przez nas sprawy uznaje się za najgłośniejsze i budzące największe zainteresowanie opinii publicznej.

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl