wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

9°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 14:47

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. W wannie z B.B. Kingiem!?

Przez te minione 50 tygodni nie doznałem ze strony wydawcy cenzorskich uwag.

To dzisiaj w mediach niebywałe, naprawdę rzadkość. Raz tylko – w tekście o Bogdanie Zdrojewskim – poniosło mnie kumplostwo, polukrowałem (ale bez serwilizmu) zdania. Dzisiaj dziennikarze to zazwyczaj posłuszni wykonawcy poleceń wydawanych przez ważniejszych od nich. Dziennikarstwo to w swej masie krótkie, powierzchowne teksty. Mało misji, finezji – dużo błota, picu, interesu wydawcy. Lubiłem swoje dawne boje z cenzurą. Bardzo często pracowali tam inteligentni ludzie. Pisanie z podwójnym kluczem, słowne zamienniki, ukryte pointy – to były satysfakcje autorów. Można się było o swoje wykłócić. Chociaż tych kłótliwych też nie było zbyt wielu. Chcę z tej jubileuszowej okazji pokazać, że przed ćwierć wiekiem również toczyło się życie. Ludzie marzyli, kochali, dzielili radości i smutki, nie poddawali się marazmowi. Chcieli być Europejczykami.

Dziennik Sto Dni Odcinek 442 Piątek Lipiec 1987 roku

Nie mam jeszcze tematu na najbliższy świąteczny felieton. Może przycytuję fragmenty niezwykle szczerego listu dziewczyny z Wałbrzycha, która na czerpanym pachnącym papierze napisała i wysłała na mój adres długą powiastkę o tym, o czym marzą 25-latki leżące samotnie w wannie? * A może o drukowanych teraz w prasie reperkusjach z festiwalu „Jazz Jamboree”, na które pojechałem za połowę honorarium, bo moja „Gazeta Robotnicza” nie była tym muzycznym zjawiskiem zbyt zainteresowana. Ale i tak dziękowałem Bogu, że dostałem delegację. Ostatnie „Jamboree” to był rzeczywiście muzyczny skandal.

Tuż przed koncertem, na oczach publiczności, pod fortepian na scenie w Sali Kongresowej podkładano kapsel od piwa. Po to, aby się zbytnio nie bujał!!!

Rzecz całą filozoficznie potraktował słynny pianista Herbie Hancock. W kraju Fryderyka Chopina nie ma porządnego instrumentu? Ciekawe, mhmm, ciekawe – powiedział wirtuoz fortepianu bez specjalnego zdenerwowania. Wiedziałby, w jakim kraju gra?

* Z „rozpaczy” nad tym międzynarodowym blamażem, razem z Jankiem Izbińskim, największym i najbardziej niedocenianym polskim wokalistą bluesowym, rozpiłem w kuluarach Pałacu Kultury naprądowaną mocno połówkę „Klubowej”. „Izba” Izbiński to wokalna gwiazda wrocławskich jazzowych Samych Swoich. Ale i wielu innych znanych w kraju big-bandów. W Świnoujściu, gdzie mieszka na stałe, był (i chyba jeszcze jest) ogólnie szanowanym cinkciarzem. Największym bluesmanem wśród cynków (i odwrotnie). Piliśmy tę gorzałę wśród watah śpiących w korytarzach braci Węgrów, Czechów, enerdowców, którzy przyjechali na Jazz Jamboree do Warszawy zaczerpnąć ducha wolności. 

* Warszawski festiwal to prawdziwie europejski (wschodnio szczególnie) kulturalny ewenement. To powiew rzeczywistej wolności, powiew free jazzu, coca-coli, Zioła, ścieralnych jeansów, hamburgerów, powiew Ameryki, Nowego Jorku. Miasta, w którym, jak napisał w liście do mnie wielki polski rysownik Andrzej Czeczot, jest pełno nabzdryngolonych artystów. I ocean możliwości: tak wzlotów jak i lądowania na śmietniku. Napisał też, że wciąż nosi zieloną brezentową polową amerykańską czapkę wojskową, którą zaraz po wybuchu stanu wojennego, wysłałem mu do obozu internowania. Jamboree to wspólnota duchowa, przeświadczenie, że uczestniczy się w czymś wyjątkowym. Gdy więc udało się w kuluarach przeprowadzić dla „Gazety Robotniczej” i „Polityki” feelingową rozmowę z królem bluesa B.B. Kingiem, myślałem, że za chwilę z nerwów i wzbierającej emocji – eksploduję. Byłem szczęśliwy, „na zawsze” dostałem od króla kostkę do gitary.

* Z pocztowej skrzynki wyjąłem kartkę z Aten od Jacka Wekslera, zdolnego wrocławskiego reżysera teatralnego. Jest na stypendium w stolicy Grecji.

Miał popchnąć w tamtejszym ministerstwie kultury tłumaczenie moich dwóch „greckich” powieści: „Liszaj” oraz „Chciwy żywot grajka”. Napisał tak: Zdzichu, w kapitalizmie – jak wiesz – jest ciężko. Rozmawiałem o sprawie ze znaną ci koleżanką Ypsilandi [wiceminister kultury - Z.S.]. Także z jej wysokimi urzędnikami w ministerstwie. Wszyscy mówią, że Cię kochają. Ale nie mają tyle kasy, by poprzeć finansowo te dwa wydawnicze projekty. Odłóżmy więc Twój przyjazd na szczęśliwszą okazję. Bardzo mi pomaga polecony przez Ciebie Christos Arwanitidis. Herbatnikujemy. To tyle na razie. Ściskam. Jacek”. Szkoda. Wszystko odwleka się w czasie. Może stracić na aktualności.

* Papież Jan Paweł II został laureatem wielkiej Poetyckiej Nagrody Liviano.

To prestiżowe włoskie wyróżnienie zostało mu przyznane za międzynarodową antologię Karola Wojtyły. Jakie to ciekawe: jeden umysł – dwóch mężczyzn.

Ponoć poeta znacznie lepiej niż naukowiec rozumie dookolną naturę. W znanych mi utworach poety Wojtyły przewija się wciąż natrętne pytanie ponckiego Piłata: Czym jest prawda? A także, czym jest przeświadczenie, że jest to poezja dla pasterzy znających Biblię. A nie dla pasterzy z Biblii.

Dziennik Sto Dni Odcinek 444 Niedziela Lipiec 1987 roku

* Kolejny wybitny doktor nauk rodzi się na naszych oczach. Od lat wycinam ogłoszenia prasowe z tematami doktorskich prac, jakich nigdy nie rozumiem i nie zrozumiem. Tym razem magister Ewa Damek z Uniwersytetu Wrocławskiego bronić będzie uczonej pracy o powalającym tytule: „Lewoniezmiennicze operatory epileptyczne zdegenerowane na półprostych rozszerzeniach grup jednorodnych”. Kumacie z tego cokolwiek trywialni profani? 

* Wieczorem na koncercie w jazzowym klubie Rura przy Łaziennej. Byłem po niezłej gorzale. Pobiłem się z utalentowanym saksofonistą młodego pokolenia, Piotrem Baronem. Stałem ponoć przy bufecie zbyt blisko jego aktualnej kobiety. Konwersowałem z nią ponoć zbyt luźno. Piotrek odstawił instrument. Zbiegł ze sceny w środku utworu i ruszył na mnie z pięściami. Obaj ważymy ponad stówę.

Więc widok był, jak z kadrów filmu „Spartakus”. Rozdzielili nas kumple. Przyjechała Ula i zabrała mnie do domu. Była opiekuńcza, mimo że ostatnio się poprztykaliśmy. Zawsze umie się zachować. Miałem na drugi dzień kaca wódczanego i moralnego. Ale to była niedziela. Cicho, ciepło, syto, damsko-męsko. Dało się przeżyć. Poniedziałek nie straszył szewskim kopytem.

* Życie bez obecności ludzi, których się kocha, jest samotnością, fizjologicznym trwaniem – to ja, a nie, powiedzmy, John Dos Passos.

* Jeszcze z niegdysiejszego wątku o klasie robotniczej. Z felietonu o Marku Hłasce wyrzucono mi fragment, w którym napisałem, że Polacy bezkrytyczną, gigantyczną i powszechną miłością obdarzają popową kulturę USA. Powiedziano mi, że taki zwrot może, uwaga, drażnić robotniczą klasę. A przecież to ci, co niby nie chcą drażnić robotników, klasa nierobotnicza, czyli etatowi urzędnicy PZPR, żyjąc w przymusowym dualizmie, najmocniej pragną amerykańskich ciuchów, filmów, luzackiego sposobu życia. * CBOS ogłosił właśnie, że 78 procent robotników twierdzi, że nie ma wpływu na rządzenie państwem, 56 procent w ogóle nie interesuje się uczestnictwem w politycznym życiu, 70 procent uważa zaś, że to robotnicy ponoszą największy ciężar kryzysu. Czy więc w tej sytuacji amerykański film grozy „Szczęki” Spielberga może wzbudzić bunt proletariuszy, przewrócić polityczną scenę?

* W mojej gazecie wydrukowałem (za tygodnikiem „Variety”) listę 20 filmów, największych kasowych sukcesów wszech czasów. Oto pierwsza piątka: 1. „ET” Spielberga (1982) – 210 milionów wpływów. 2. „Wojny gwiezdne” Lucasa (1977) – 195 milionów wpływów. 3. „Powrót Jedi” Marquanda (1983) – 165 milionów. 4. „Imperium kontratakuje” Kershnera (1980) – 141 milionów i wreszcie „Szczęki” Spielberga (1975) – wpływy 130 milionów. Czy te właśnie filmy mogą być wielkim zagrożeniem dla socjalizmu? 

* Aktor zdolny, Zdzisław Sośnierz, rozmawiał w tonie zdecydowanym, abym zezwolił mu wykorzystać na monodram fragmenty mojej powieści „Chciwy żywot grajka”. Przystaję na to z dużym entuzjazmem. Byle starczyło mu cierpliwości w realizacji tego pomysłu. Nigdy dotąd nie słyszałem mojej prozy mówionej ze sceny. Słowo dobre na kartach książki w głośnym czytaniu nie musi brzmieć przekonująco, może być martwe. Gdy się pisze na maszynie – słowa pojawiają się z niebytu, znikąd.

A rzucone w eter przez aktora powinny nieść siłę prawdy, życie.

* Przygrzał mi w swoim tygodniku „Sprawy i Ludzie” szef tej gazety, Julian Bartosz. Jakiś czas temu wykpiłem Guentera Wallrafa, cudowne dziecko niemieckiej brukowej publicystyki. Dowalił mi za lekceważenie jego (Wallrafa) „mrożących krew” artykułów o wyzyskiwaniu tureckich gastarbeiterów przez firmę McDonald’s” Oto sam Wallraf ucharakteryzował się na Turka i podjął pracę w jednej z restauracji tej globalnej sieci.

A tam nie dość, że w tęgi mróz wyganiano go przed lokal, aby (skarżył się) – bez płaszcza – miotłą odgarniał śnieg. To jeszcze do jedzenia dawano mu przeterminowane „pracownicze” hamburgery. Wykpiłem to „nieszczęście” Wallrafa i za to właśnie pryncypialnie, jak to on, zrugał mnie publicznie redaktor Bartosz.

Myślę, że gdy restauracje McDonald’sa zostaną wreszcie otwarte także w Polsce, we Wrocławiu – ludzie będą się bić, by tam móc pracować. Nawet nago, na trzaskającym mrozie. Nawet za te przeterminowane Big Macki. Chyba że wybije im to z głowy pryncypialny i słuszny redaktor Bartosz.

Ciąg dalszy być może nastąpi.

Na zdjęciu z 1987 roku: autor felietonu przebywający w Wiesbaden. W okolicznych winnicach zbierałem jesienią winogrona. Zarabiałem na rękę 100 zachodnich marek dziennie. Te dniówkowe 100 marek pozwalało wówczas w Polsce (z rodziną: żona, dwóch synów) żyć przez miesiąc. To był dopiero syty przelicznik.

 

Zdzisław Smektała

Obrazki z archiwów Alaski

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl