wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

3°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 23:00

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Taniec małpy na bębenku

Tak właśnie – taniec małpy na bębenku – Krzysztof Gierałtowski nazywa wernisaże, te, w których gra główną rolę. Więcej nie tłumaczył – więc i ja nie pytałem o brzytwę w owej małpy łapie. Uświadamiał mnie w materii swoich autorskich wernisaży podczas niedzielnego, typowo polskiego obiadu. W ostatnią bowiem niedzielę zaprosiłem Krzysztofa, jednego z najwybitniejszych artystów w całej historii polskiej fotografii, specjalizującego się w portrecie – do Dworu Polskiego, tego na wrocławskim Rynku. Przy tradycyjnym rosole z kołdunami oraz schabowym z zasmażaną kapustą Krzysztof Gierałtowski (1938, o rok starszy od Niemena) wspominał swoje silne związki z Wrocławiem. Pierwsza czarno-biała twarz, jaką autorsko stworzył – działo się w roku 1963 – to portret słynnego lwowsko-wrocławskiego matematyka, Hugo Steinhausa. Portret profesora zamówiło doskonałe wówczas graficznie pismo „Ty i Ja”.

 

 

Krzysztof sportretował po wojnie wszystkich najważniejszych Polaków.

Jego portrety są zazwyczaj uzupełniane specjalnymi rekwizytami, które pozwalają widzowi dopełnić obraz własnymi wyobrażeniami. Przez swoje autorskie obiektywy pokazał – najczęściej czarno-białe – wizerunki wybitnych osobowości: Andrzeja Wajdy, Sławomira Mrożka, Czesława Miłosza, Ewy Braun, Jana Peszka, Leona Tarasiewicza, Józefa Czapskiego, Stanisława Tyma, Tadeusza Kantora, Jerzego Kosińskiego, Tadeusza Konwickiego, Wojciecha Młynarskiego, Jerzego Urbana, Krzysztofa Zanussiego i dziesiątki innych zawiadowców oraz rzeźbiarzy tubylczej rzeczywistości.

 

 

„Pańskie prace, owe portrety subiektywne, twórcze eksperymenty i rzetelność warsztatu – wyznaczają mistrzowską drogę dla kolejnych pokoleń artystów. Jestem Panu wdzięczny za utrwalenie wizerunku wyjątkowych Polaków, z których jesteśmy dumni i których losy są częścią naszej współczesnej historii” – tak zafasował na swojej urzędowej firmówce (widziałem na własne oczy) Bronisław Komorowski, prezydent naszego pięknego kraju. Wówczas gdy Krzysztof Gierałtowski otwierał (jesień 2013) na Zamku Królewskim wystawę „Portrety bez twarzy”.

 

 

W miniony poniedziałek, 3 lutego, Gierałtowski otworzył wystawę „Portret bez twarzy” w naszym Muzeum Narodowym. Z Wrocławia ta pobudzająca zmysły ekspozycja pojedzie także w tym roku do Lwowa, do najbardziej prestiżowego wystawienniczego miejsca naszych wschodnich sąsiadów – do Muzeum Narodowego Ukrainy. „Portrety bez twarzy” to przedsięwzięcie szczególne. Powstałe z okazji 75. urodzin i 50-lecia debiutu Krzysztofa Gierałtowskiego. Mistrz mówi o niej tak: „Zorganizowałem wiele wystaw w kraju i za granicą, ale ta obecna, jubileuszowa, ma dla mnie znaczenie szczególne. Mam bowiem nadzieję, że sumuje moje próby innego, szczególnego portretowania. Odrzucając powierzchowną identyfikację, staram się zbliżyć swoimi zdjęciami do pełniejszego opisu polskich indywidualności. Pewnie, także z tej przyczyny, Ryszard Kapuściński napisał przed laty: Gierałtowski nie portretuje ludzi z książki telefonicznej. Jest wybitnym portrecistą wybitnych Polaków. W artyście tym cenię kilka cech. Jego wierność dla tematu, pasję poszukiwacza – tę wyraźną w wypadku Gierałtowskiego trudną a twórczą pokusę, żeby pójść dalej, zbliżyć się do granicy ryzyka, do sytuacji skrajnej.

 

 

To nader trafna diagnoza.

Goszczącego niedawno w cyklu „Smektała na weekend” światowej sławy grafika i malarza Rafała Olbińskiego przypisał Gierałtowski do roli zawoalowanej „czarnej wdowy” z czerwoną różą. Co nawiązuje do specyfiki tworzonych przez Olbińskiego licznych plakatów i obrazów. Natomiast Stanisława Tyma sportretował z kolei pod wpływem surrealistyczno-metafizycznego malarstwa Rene Magritte’a. Widzimy wybłyszczone lodowisko, tył głowy, łysą pałę satyryka – wiedząc doskonale, że pod jego czachą miele się wiele pomysłów. To wielka sztuka. Dana nielicznym, aby w jednym czarno-białym zdjęciu, w jednym specyficznym portrecie zawrzeć cały życiorys modela, jego wady, słabostki, butę, czające się kłamstwo, czy strach przed światłem dnia.

 

 

Gdy na początku lat 60. Krzysztof Gierałtowski jeździł robić – nieprzystające do tamtej rzeczywistości – zdjęcia przodowników z Wielkich Budów Socjalizmu, gdy pracował w tygodniku „Ty i Ja”, wydawanym w iście kapitalistycznym layoucie – byłem zagubionym smarkaczem ze zgorzeleckiej podstawówki. Ale później dotykaliśmy wspólnych bytów. Krzysztof, podobnie jak ja, studiował w łódzkiej Filmówce. W końcówce lat 70. dyrektorując „Piwnicy Świdnickiej” zaprosiłem go, aby po znakomitych grafikach: Andrzeju Mleczce, Andrzeju Krauze, Andrzeju Czeczocie i Marku Goeblu zorganizował w podziemiach ratusza autorską wystawę. A w gorącej, wolnościowej jesieni 1981 roku mieliśmy kontakty ze studenckim pismem „ITD”. Ja byłem początkującym felietonistą. Gierałtowski publikował tam foty, dla których masowo kupowano ten tygodnik. Ale gdy naczelnym pisma został młody aktywista, Aleksander Kwaśniewski, kiedy wybuchł stan wojenny, feeria wolności uleciała bezpowrotnie w mroźne niebo, z lekka ocieplane ogniem z koksowników.

 

 

Wspominaliśmy te minione dzieje przy wonnym gorącym rosole z kołdunami. Krzysztof snuł bardzo ciepłe opowieści o swoim tacie, który wspólnie z ojcem Andrzeja Wajdy służył w 41. Suwalskim Pułku Piechoty. Opowiadał, jak to biznesmen Jan Kulczyk kupował u niego tekę jego fotografii przeznaczoną dla byłego prezydenta Niemiec. Jak z kolei uczył libijskiego dyktatora, Muammara Kadafiego (i jego ludzi), szacunku dla sztuki wysokiej. Ja zaś, słuchając tych facecji – uwaga – robiłem Krzysztofowi niedzielne obiadowe portrety. Mistrz był wyrozumiały dla amatora, dla profana, więc także fotografował moją gębę. Mam takich zarejestrowanych fotografii kilkadziesiąt. Kilka z nich w tym felietonie prezentuję.

 

 

Robiąc te zdjęcia, wpadłem na pomysł, który mógłby być bardzo przydatny w dniach ESK 16. Taki mianowicie, że zaproponowałbym Gierałtowskiemu nowe widzenie w jego fotografii. Dotychczas robił zdjęcia żywym ludziom – wydobywając z nich osobowościowe cechy. Tym razem zaproponowałem sfotografowanie najsłynniejszych kamiennych twarzy, tych z wrocławskich pomników. Ożywiłby – bez wątpienia – te od lat zastygłe kamienne głowy. Dodałby im żywych ludzkich cech.W ten sposób powstałaby niesamowita fotograficzna teka, służąca jako prezent dla gości ESK. Pokazująca okruchy ponad tysiącletniej historii naszego miasta.Ponadto, innym usytuowaniem tych kamiennych twarzy, przybliżylibyśmy je mieszkańcom naszego grodu – zazwyczaj przechodzących mimo pomników pośpiesznie, nieuważnie. Kosztowałoby to niewiele – a efekt byłby znaczny.Jak Boga kocham!

 

 

Zdzisław Smektała

Osiem pierwszych zdjęć wykonał autor felietonu

Fot. 9 to fotograficzny podarunek Mistrza (a zrobił ich sporo).

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl