wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

2°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 01:35

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Szafa, zegarek, wspomnienia, czyli wszystko na szaber we Współczesnym

„Szaberplac, moja miłość” – ze Sceny na Strychu we Wrocławskim Teatrze Współczesnym udanie przeniósł mnie do lat 80., gdy prawdy i idei, ubranych w okrojoną scenografię i rekwizyty oraz świetnie wypełniony ruchem sceniczny plan, szukało się w przedstawieniach poznańskiego Biura Podróży, krakowskiego KTO czy wrocławskiego Nawiasu. 

Reklama

Jeśli pamiętacie taki dobry offowy teatr, wstąpcie do WTW. Jeśli te nazwy niewiele wam mówią, tym bardziej zaplanujcie półtorej godziny na Rzeźniczej. Usłyszycie i zobaczycie, że szabrownictwo to nie tylko taka zwykła sobie kradzież. Szaber ma różne oblicza i różne uzasadnienia. Szaber to nieodłączny „towarzysz” konfliktów zbrojnych, etnicznych czystek, bandyckich napaści i gwałtów, ale i swoiste narzędzie do wymierzania sprawiedliwości dziejowej.

Po spektaklu we Współczesnym, ten, kto nie zdawał sobie z tego sprawy, pojmie również, że istnieje Instynkt Szabru. Masz go ty, ma on, mam i ja. Siedzi w każdej, nawet najbardziej szlachetnej i wspaniałomyślnej głowie – testowany czasem jak przygoda z dreszczykiem emocji, czasem jak zemsta na samowielbiącej się sąsiadce albo jak debilny eksces, podrasowany prochami i wódką.

Proszę Państwa, we wrocławskim przedstawieniu osiem różnych osobowości aktorskich, z których każda wciela się w co najmniej dwie różne postaci, pokazuje, że szaber to nie tylko klasyczne przywłaszczenie sobie cudzej własności, za które stosunkowo rzadko trafia się za kraty, a częściej dostaje po gębie. Szaber to po prostu… stan umysłu. Gdyby jednak autorzy przedstawienia chcieli widzowi tylko to wyartykułować – wyszedłby pewnie tani moralitet.

Na szczęście autorowi tekstu Szymonowi Bogaczowi i reżyserce Tanji Miletić Oručević, którzy całą rzecz umiejętnie kontekstowo połączyli – obejrzeliśmy rzecz o absurdzie niekończącego, wzajemnego zwalczania się ludzi – w różnym czasie i pod różnym szerokościami geograficznymi – w narodowych konfliktach, ideologicznych sporach, ziejących agresją także wobec swoich, którzy czują „bardziej” i myślą inaczej. Do tej sceniczej opowieści oboje twórcy wykorzystali dzieje dwóch bliskich sobie miejsc, krajów, kultur – Wrocławia lat 40. ub. wieku i chorwacko-bośniackiego Mostaru, ogarniętego wojną na początku lat 90. Przeszłość pomnożona przez teraźniejszość dała w wynik „uniwersalnego oblicza” szabrownictwa – na mieniu, myślach, marzeniach. Człowieczeństwie. 

Jak widzi to widz? Do miejsca, okaleczonego dwiema wyrwami – jedną w suficie (niebie?), drugą w ziemi i wypełnioną wodą (za której wykorzystanie – brawo!), trafia, a właściwie dopływa (łodziami, statkiem, łajbą, na której kołysało, choć nie wszystkich dopadła przez to morska choroba), ośmioro bohaterów, uratowanych z ogarniętego wojną (!) Wrocławia. Kto ich ratuje i trzyma pod kluczem w jakimś hangarze, jak na kwarantannie, dając jeść, pić, koce do przykrycia i podglądając okiem kamery – nie bardzo wiadomo.

Oni, jak współcześni uchodźcy, mają przy sobie symboliczny bagaż, a z czasem się okaże, że i kilka „cennych” wspomnień, które raczej duszy nie leczą. Wzorcowa katoliczka Niusia (świetna Irena Rybicka), osamotniona teraz w modliwie, bo reszta towarzyszy niedoli albo gardzi słowem Bożym, albo po prostu go nie potrzebuje. Chudy 102 (zaskakujący Maciej Kowalczyk), informatyk, „okrutnie” pozbawiony swoich googli, fejsów, „hateemeli” i energetyka na rozbudzenie. Pan Leon (perfekcyjny Przemysław Kozłowski), „szarmancki sceptyk” w moro i glanach, które pewnie pamiętają piach jakiejś militarnej, legalnej lub nie, misji. Profesor (profesjonalnie nonszalancki Krzysztof Kuliński), wielbiciel wina i swojej córki, który nie lubi dewotów i zbędnego chrzanienia. Barbara (zadziorna i zabawna Beata Rakowska), nowobogacka damulka w ubranku od Deni Clair z salonu na pl. Solnym. Dziewczyna (zdolna Katarzyna Pilichowska), nastolatka, którą wnerwia każdy wapniak, a najbardziej migranci ze Wschodu, którzy panoszą się w jej mieście/kraju, tak jak Ukrainka (interesująca Jolanta Solarz-Szwed), piękna, wycofana dziewczyna, ściskająca jakąś tajemnicę tak mocno, jak swój niewielki plecak. Na końcu Staszek (brawurowy Piotr Łukaszczyk), odziany w garniturek sprzedawcy z Amwaya czy przedstawiciela niższego szczebla personelu bankowego, dusza towarzystwa i chłop do rany przyłóż...

Światło i dźwięk, w tym oryginalna muzyka autorstwa Szilárda Mezei, i bardzo dobra choreografia Zbigniewa Skrzypka, rozkręca dramatyczną fabułę kolejnymi metaopowieściami, których głównym bohaterem jest szaber. Obrazy są przejmujące, czasami gorzko zabawne, dosadne, podparte oszczędnymi rekwizytami, wyławianymi z dużej srebrnej skrzyni, gdzie kryją się losy dawne i dzisiejsze. Taką stylistykę, i widzów na wyciągnięcie ręki, ukochały kiedyś alternatywne zespoły teatralne, a ich produkcje rzadko kiedy przechodziły bez echa. Jego zasięg bywał przy tym nie tak istotny, jak idea, która się w nich kryła. „Szaberplac, moja miłość” taka ideę ma…

Zaczniecie ją odkrywać, począwszy od pary staromodnych, białych damskich pantofli, które ubiera Helenka (Katarzyna Pilichowska), przesiedlona z Kresów na Ziemie Odzyskane z rodziną. Na Wschodzie stracili wszystko, złupieni przez banderowców. Tu, w opuszczonym i już częściowo splądrowanym mieście na Zachodzie, potrzebna jest im do szczęścia szafa i może jeszcze jakieś „talerze i widelce dla mamy”. Razem z ojcem (Przemysław Kozłowski) dziewczyna szuka ich w poniemieckim „pałacu”, tam gdzie mieszkali – niewiele lepsi od „tamtych” zza Buga – Niemcy. Przejmowanie ich mienia w obliczu dziejowej konieczności to rekompensata za zło, które światu uczynili… Potem już będziecie wiedzieli, dlaczego Dziewczyna nie znosi Ukrainki.

---------------------------------------------------

Szymon Bogacz, „Szaberplac, moja miłość”, reżyseria Tanja Miletić Oručević; współpraca reżyserska i opracowanie muzyczne: Piotr Łukaszczyk; scenografia i kostiumy: Maryna Wyszomirska, muzyka: Szilárd Mezei; ruch sceniczyny: Zbigniew Szymczyk, światło: Jacek Mieczkowski; dźwięk: Tomasz Jóźwin; asystent reżysera: Maciej Kowalczyk. Wrocławski Teatr Współczesny, premiera 29 września 2017 na Scenie na Strychu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl