wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

5°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 07:20

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Piotr Beczała. Po koncercie w Operze Wrocławskiej

– Cudownie – wyrwało się pewnemu melomanowi z pierwszych rzędów, zanim zaczęły się rzęsiste oklaski, a potem owacje dla Piotra Beczały. Tym jednym słowem udało się powiedzieć anonimowemu wielbicielowi całą prawdę i tylko prawdę o sobotnim wieczorze w Operze Wrocławskiej, którego gwiazdą był znakomity tenor, a dzielnie sekundowała mu orkiestra operowa pod batutą świetnego Łukasza Borowicza.

Reklama

Tak niezwykłego koncertu ze śpiewakiem w roli głównej dawno nie było i zapewne nieprędko zdarzy się podobny.

Recital planowany z wyprzedzeniem

Domawianie terminu i negocjacje w sprawie występu Piotra Beczały we Wrocławiu trwały półtorej roku. To długi czas, ale w perspektywie artysty planującego już pracę do 2019 roku, z pewnością nie tak odległy. Dziś z czystym sumieniem można powiedzieć jedno – najważniejsze, że się udało, a publiczność dopisała, choć była Wielka Sobota i czas przedświątecznych obowiązków. Wygląda też na to, że i sam Piotr Beczała czuł się w tym teatrze operowym jak u siebie i w prezencie podarował, poza ustalonym programem, aż cztery bisy. W tym słynne „Brunetki, blondynki” Roberta Stolza (ostatniego wielkiego kompozytora z kręgu muzyki wiedeńskiej), z których wykonania słynął Jan Kiepura, wielki idol najlepszego obecnie tenora w Metropolitan Opera.

Nietypowy scenariusz

Ale wieczór, choć wydawało się, przewidywalny, gdy mowa o entuzjastycznym przyjęciu Piotra Beczały, miał scenariusz jednak nieodgadniony. Część pierwsza – operowa, choć wykonana z wielką żarliwością, wydała się zaledwie preludium do części drugiej – operetkowej. To ariami z wiedeńskich szlagierów tenor rozkochał publiczność, to za sprawą fragmentów z „Hrabiny Mariki” Emmericha Kálmána czy „Krainy uśmiechu” Franza Lehára zdobył serca melomanów. „Twoje jest serce me” – powtarzając za księciem Su-Czong z „Krainy uśmiechu” mógł swobodnie powiedzieć do niemal każdej z osób na sali.

Arie operowe z uczuciem

Ale warto jeszcze wrócić do pierwszej części recitalu z ariami z oper, które są Piotrowi Beczale bliskie i które często wykonuje. To m.in. partia księcia Mantui z „Rigoletta” Verdiego czy Ryszarda (albo króla Gustawa, zależnie od wersji) z „Balu maskowego”. W przypadku arii księcia „Parmi veder le lagrime” z II aktu młodzi śpiewacy powinni podsłuchiwać tenora, ponieważ tak pięknie prowadzonej frazy nie słyszy się w operze codziennie. Łukasz Borowicz podyktował tempo umiarkowane, był więc czas, by wyśpiewać każdy najdrobniejszy niuans, a perfekcja to jedna z cech warsztatu znakomitych śpiewaków, także Beczały. Nie było tu najdrobniejszego potknięcia, a muzykalność śpiewaka wciąż zdumiewa, choć przecież jego fani doskonale o niej wiedzą. Ukochana przez niego i śpiewana nawet przy okazji koncertów w Stanach Zjednoczonych aria Stefana z Moniuszkowskiego „Strasznego dworu” wybrzmiała z tak wielkim uczuciem (i doskonałą dykcją!), że przypomniały się inne poruszające wykonania, choćby piękne i tkliwe Wiesława Ochmana. Jedyne, czego można żałować, że aby posłuchać gwiazdę MET w spektaklu, trzeba jeździć dziś po Europie – do Wiednia, Zurychu, Londynu. A arie z koncertu dały tylko przedsmak uczty, jaka czeka melomanów na właściwym spektaklu choćby „Romea i Julii” Gounoda.

Wiedeński wzorzec

Co istotne, operetkę Piotr Beczała traktuje nie mniej poważnie niż operę, a arie wiedeńskie za sprawą jego talentu i wyobraźni nabierają kolorów. Na bis (dedykowana żonie Katarzynie) wybrzmiała np. nagrana na ostatnim albumie aria „Still wie die Nacht” Carla Bohma, której wykonanie nawet jeśli nie było jeszcze wzorcowym, powinno nim natychmiast zostać.

I w tym miejscu wyrazy uznania dla doskonałego dyrygenta Łukasza Borowicza, który orkiestrę Opery Wrocławskiej najpierw bezpiecznie przeprowadził przez dynamiczne i trudne partytury verdiowskie (zwłaszcza tę z „Joanny d’Arc”), a potem roztańczył, otworzył w operetkowych fragmentach. Uwertura do „Zemsty nietoperza” Straussa miała nie tylko wyśrubowane tempo i świetnie zaplanowaną stronę artykulacyjną, ale i bigla. I nie można nie podziwiać czujności w pracy z solistą-śpiewakiem. Rzecz u dyrygenta bezcenna.

Ślązak nagrodzony

Piotr Beczała zapamięta Wrocław nie tylko ze względu na sam koncert, ale i wyjątkową okazję, bo dostał tu wręczaną od dwudziestu już lat statuetkę (dziewczyny z jabłkiem, jako symbolem dawania) od prezesa Towarzystwa Przyjaciół Śląska w Warszawie. Laudację wygłosił zaś także Ślązak, ale i wrocławianin profesor Jan Miodek. Przywołał słowa Václava Havla o małych ojczyznach, do których człowiek chce zawsze wracać (dla Piotra Beczały małą ojczyzną jest jego rodzinna miejscowość Czechowice-Dziedzice). Statuetkę wręczyli członkowie Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” im. Stanisława Hadyny.

Magdalena Talik

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl