Program wrocławskiego MOPS-u jest prawdopodobnie pierwszą taką inicjatywą w Polsce. Ma pomóc mieszkańcom schroniska wyjść z bezdomności i stanąć na własnych nogach. Ale nie tylko.
Założyli spółdzielnię – pomagają sobie i innym
– Zyskują na tym wszyscy. Gmina, bo rozwiązujemy problem zagraconych mieszkań, w których od lat lokatorzy gromadzą różne śmieci i nieczystości. To są często osoby z zaburzeniami, które nie wpuszczają do domu pracowników socjalnych – opowiada Joanna Kot z Centrum Integracji Społecznej, które koordynuje program.
– Zyskują bezdomni, bo mają zajęcie i zarabiają na własne utrzymanie. Wreszcie zyskują sami mieszkańcy zaniedbanych lokali i ich sąsiedzi z budynku, którzy nie mogą wytrzymać kłopotliwego sąsiedztwa - dodaje.
– Aby ułatwić zadanie, założyliśmy spółdzielnię socjalną, gdzie bezdomni mogą pracować, ale też uczą się dyscypliny, pracy w grupie i odświeżają swoje umiejętności. Poza tym dzięki tej pracy odbudowują się psychicznie – mówi Piotr Łoziński, szef spółdzielni i wieloletni pracownik Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta (schronisko dla bezdomnych mężczyzn na Tarnogaju).
Program w praktyce ruszył pod koniec października i już przynosi efekty. Bezdomnym udało się wysprzątać i niejednokrotnie wyremontować 22 mieszkania, które przez lata wydawały się nie do ruszenia. Do ekipy sprzątającej chcą dołączać kolejni, gdy tylko rozeszła się informacja o możliwości takiej pracy. Tym bardziej że w kolejce do uporządkowania czekają kolejne lokale.
Lepiej się dogadują z trudnymi lokatorami
W ekipie liczącej od czterech do ośmiu osób są budowlańcy, hydraulicy, elektrycy i tzw. złote rączki od wszystkiego. Zanim wejdą do wskazanego przez MOPS mieszkania, grunt przygotowuje pracownik socjalny. Musi przekonać lokatora, aby wpuścił ekipę do środka i pozwolił posprzątać, a to nie takie łatwe. – Bywa, że jest zgoda, a na miejscu lokator odmawia i wtedy przydają się panowie. Przekonują, negocjują – mówi Jolanta Kot.
Zbigniew, od kilkunastu lat bezdomny, potwierdza, że łatwiej im dogadać się z takimi ludźmi niż urzędnikom. – Mamy podobne doświadczenia, nie ma dystansu. Wiemy, jak z nimi rozmawiać, tak po kumpelsku, aby ustąpili i zgodzili się pozbyć tych śmieci – opowiada.
Są lokale, z których wyrzucili po dwa pełne wielkie kontenery śmieci. Oprócz śmieci i stosów zepsutego jedzenia ekipa musi się zmierzyć z wieloletnim brudem (dosłownie trzeba go zeskrobywać szpachelkami z podłóg i ścian), zapchanymi toaletami, robactwem czy martwymi szczurami (znaleźli je w łóżku pod kołdrą w jednym z lokali). W niektórych lokalach okna nie były otwierane od 20 lat.
– Chyba tylko my jesteśmy w stanie to znieść – uważa Zbigniew. Wiele z tych mieszkań oprócz sprzątania wymaga remontu, naprawienia toalet, umywalek, pomalowania ścian i wymiany wykładzin.
Integrują mieszkańców
Przy okazji nawiązuje się bliższy kontakt z lokatorem. – Ci ludzie są na ogół bardzo samotni, odrzuceni przez otoczenie, a nagle ktoś się nimi interesuje, rozmawia. Zachęcamy ich, aby wyszli do ludzi, do klubu seniora, CIS-u itp. – mówi Piotr Łoziński.
– My w ich życie wnosimy trochę radości, pomagamy im i przez to czujemy się potrzebni – dodaje Zbigniew. Zdarza się, że po całej akcji lokator zaprasza ekipę, aby będąc w okolicy wpadła na herbatę. Albo robią to sąsiedzi. – Gdy widzą, że ktoś wziął się za sprzątanie takiego zaśmieconego od lat mieszkania, robią się bardzo pomocni. Udostępniają u siebie podłączenie do prądu, pożyczają sprzęt, zapraszają na kawę albo zaczynają interesować się zapomnianym sąsiadem – opowiada Piotr Łoziński.