Branża matrymonialna, działająca na tradycyjnych zasadach, zalicza kompletną katastrofę. To już nawet nie tak, że klasycznych biur, w których poszukuje się partnera na resztę życia, składając ofertę z opisem i zdjęciem, jest coraz mniej; one niemal kompletnie zniknęły z rynku. Walczą tylko jeszcze najdzielniejsi idealiści.
Nie ma takiego numeru?
Telefony widma: zlikwidowane numery telefonów stacjonarnych i numery komórek wrzuconych we wtórny obieg - tak zakończą się próby poszukiwania we Wrocławiu kontaktów z biurami matrymonialnymi. - Nie prowadzę już biura - oświadcza właścicielka "Dwóch Serc", biura, które przez cztery lata działało przy pl. Grunwaldzkim 12. - Czy zniszczyły nas internetowe metody pośredniczenia pomiędzy poszukującymi się osobami? Może też w jakimś stopniu, ale pierwszy powód rezygnacji to to, że ludzie są niepoważni. A szczególnie mężczyźni: chcieliby wszystkiego, nic nie dając w zamian. A kobieta ma ofiarować wszystko! Już teraz nie chodzi o nawiązanie znajomości, mogącej doprowadzić do stałej zmiany w życiu, teraz chodzi o zabawę.
Pokaż, kotku, co masz w głowie
Historia pani Beaty zdaje się potwierdzać to liche zdanie o "kandydatach" na życiowych partnerów - Leszek na początku zarzekał się, że nie po to tracił pieniądze na biuro matrymonialne i pokazywał tam swoją twarz, żeby traktować naszą znajomość niepoważnie. Zapewniał, że z kilku ofert, jakie miał, wybrał mnie od razu. Tamtych nawet nie chciał sprawdzić. Coś mu mówiło, że ze mną uda się mu w końcu stworzyć poważny związek - mówi kobieta, którą przyszły "mąż" najpierw zapewniał o swoich poważnych zamiarach, potem wspominał o nich coraz rzadziej, a w końcu zdecydował, że przecież życie jest za krótkie na tak kategoryczne deklaracje.
Pytam Beatę, czy wróciła do biura po nową ofertę? - Zapadłabym się chyba pod ziemię ze wstydu - przyznaje. - Zarejestrowałam się w serwisie randkowym. To znaczy koleżanka to za mnie zrobiła i oglądamy razem tych, z którymi ewentualnie chciałabym się spotkać. Ale ja wiem, czy coś z tego będzie?
Branża wpadła w sieć
Precyzyjniej upadek klasycznych biur matrymonialnych stara się wyjaśnić rozmówczyni, która, chcąc zachować anonimowość, zapewnia, że prowadziła wrocławskie biuro wiele lat. - Były złote czasy, zanim nastał internet. Usługa nie była tania, a wszystko odbywało się całkowicie na poważnie. Zarobek stanowiło nawet tworzenie portfolio kandydata czy kandydatki - zarabialiśmy na profesjonalnej sesji zdjęciowej w czasach, gdy nawet się tego tak nie nazywało. Po prostu namawialiśmy kobiety - bo to one przejmowały się tym, jaki portret oglądać będzie przyszły kandydat - do powierzenia nam zadania przygotowania jej do zdjęcia i wybrania najlepszej, najkorzystniejszej fotografii - opowiada była właścicielka biura matrymonialnego. - Teraz nikt nie chciałby płacić za coś, co można zrobić samemu bez ponoszenia kosztów. Można przecież zrobić sobie świetne zdjęcie komórką, można korzystać z bezpłatnych portali randkowych. No właśnie - randkowych, bo już nie mówi się wprost, że szuka się męża lub żony, tylko zwalcza się samotność, chwilowo, doraźnie. Dużo ludzi mówi o tym, że wybiera świadomie bycie singlem, jak to się dziś określa.
Dziś o tym, jak znaleźć kandydata na męża, siedząc przed ekranem komputera, powstają nawet książkowe poradniki. Co prawda, większość z nich to infantylne bajania, ale zdarza się, że ktoś "potrzebujący" je przeczyta, nawet przez przypadek.
Jeszcze żyjemy
Pani Ewa Świętuch, prowadząca biuro "Ego", nadal trwa na rynku, zarządzając klasycznym biurem - takim z kartoteką ofert ze zdjęciami, opisem, wyliczanką wad i zalet, oczekiwaniami wobec przyszłego partnera. Jednak po 14 latach doświadczeń i osiągnięciach w postaci kilku ślubów pomiędzy klientami, stwierdza, że tylko z tej dziedziny przeżyć się nie da i trzeba poszukiwać alternatywnych metod zarobkowania. - Kiedyś były w ciągu roku momenty, gdy nadchodził czas "żniw", na przykład w maju. Wiadomo było, że będzie mnóstwo pracy. Teraz już tak nie ma - opowiada szefowa "Ego".
Nieetyczne związki?
Nic więc dziwnego, że tonąca branża chwyta się wszelkich możliwych metod na przetrwanie. Kilka lat temu działała we Wrocławiu agencja matrymonialna, która pośredniczyła w nawiązywaniu kontaktów pomiędzy młodymi Polkami marzącymi o stabilnym, zasobnym życiu, a obywatelami Niemiec, ufającymi, że pieniądz czyni cuda. Niemcy przyjeżdżali autobusami na wycieczki do Wrocławia, w rachunkach za podróż, hotel, wycieczkowe atrakcje, było też spotkanie z kandydatką.
Dziewczęta łączyło jedno - to były bardzo ładne, gospodarne, młode domatorki. Spotkania zapoznawcze nie miały żadnej dwuznacznej formy, odbywały się w kawiarniach i restauracjach. Istotę rzeczy w kwestii zarobków łatwo było ustalić: dziewczyny dostawały 20 zł gotówką za każdą rozmowę wstępną z kandydatem na męża, a potem rezygnowały z zamążpójścia. Klientowi proponowano kolejną wycieczkę i kolejne kandydatki. Proceder ujawniła mediom jedna z zatrudnionych przez firmę - dziewczyna uznała, że to po prostu nieetyczne.
Małgorzata Wieliczko, Barbara Chabior
fot. www.sxc.hu