Piłkarze Śląska przystępowali do sobotniego spotkania mając wiosną na koncie 10 spotkań bez wygranej. W ciągu ostatnich 14 lat wrocławianie dwukrotnie notowali passę 11 spotkań bez wygranej. Taka przykrość spotkała Śląsk w sezonie 2001/02, gdy trenerem był Petr Nemec. Śląsk przeżywał wówczas ogromne problemy finansowe i czeski trener nawet z własnych pieniędzy kupował piłkarzom obiady, gdy wracali ze spotkań wyjazdowych. Nic dziwnego, że taki sezon zakończył się spadkiem Śląska z ekstraklasy.
Po raz drugi serię 11 spotkań bez wygranej wrocławianie odnotowali w sezonie 2009/10 za kadencji Ryszarda Tarasiewicza. I podobnie jak teraz miało to miejsce wiosną, a wrocławianom groziła nawet degradacja z ekstraklasy. Na szczęście w końcu zaczęli wygrywać i utrzymali się w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Po burzliwych wydarzeniach jakie miały miejsce w kończącym się tygodniu (zmiana kapitana drużyny) oczekiwano także sporych zmian w składzie Śląska. Tych jednak nie było znowu tak wiele. Co prawda na boisku od pierwszej minuty pojawili się Mariusz Pawelec, Krzysztof Ostrowski i Krzysztof Danielewicz, ale były to zmiany wymuszone urazami Dudu Paraiby, Toma Hateleya i Lukasza Droppy. Można więc powiedzieć, że Tadeusz Pawłowski dokonał tylko jednej istotnej zmiany, dając szansę gry od początku Mateuszowi Machajowi, zamiast Petera Grajciara.
I właśnie Machaj był autorem pierwszego gola, choć największe uznanie należy się Robertowi Pichowi, który wbiegł w pole karne, gdzie został sfaulowany Marcina Pietrowskiego. Machaj bezbłędnie egzekwował jedenastkę, mocnym strzałem posyłając piłkę w róg bramki, poza zasięgiem rąk Mateusza Bąka.
A słowacki skrzydłowy rozgrywał bardzo dobre spotkanie. Jego dośrodkowanie, z którego padła druga bramka, można śmiało pokazywać młodym piłkarzom w celach szkoleniowych. Centra była tak dokładna, że Piotrowi Celebanowi wystarczyo tak naprawdę dostawić głowę do piłki.
Na kilka minut przed końcem meczu trzeciego gola strzelił Marco Paixao, technicznie trafiając do siatki, po dobrym podaniu Ostrowskiego
Lechia dzięki dobrze grającej defensywie Śląska nie stworzyła sobie zbyt wielu okazji na strzelenie bramki. Najlepszą mieli gdańszczanie w 39 minucie, gdy po podaniu Antonio Colaka oko w oko z Mariuszem Pawełkiem stanął Piotr Grzelczak. Nowy kapitan Śląska, wybiegiem z bramki, praktycznie wymusił na skrzydłowym Lechii trafienie wprost w siebie.
Bardzo starał się świetnie znający ten stadion stary kapitan Śląsk, dziś pełniący tę rolę w Lechii Sebastian Mila, jednak koledzy nie korzystali z jego podań, a on sam nie trafiał w bramkę.
ŚLĄSK WROCŁAW - LECHIA GDAŃSK 3:0 (1:0)
Bramki: 1:0 M. Machaj (20 karny), 2:0 Celeban (55), 3:0 M. Paixao (86).
Żółte kartki: Pawelec, Hołota - Grzelczak, Rudinilson
Sędziował: Tomasz Kwiatkowski (Warszawa). Widzów: 11651.
ŚLĄSK: Pawełek - Zieliński, Celeban, Pawelec, Ostrowski - Danielewicz, Hołota - F. Paixao, M. Machaj (61 Grajciar), Pich (82 Kaczmarek) - M. Paixao (90 Angielski).
LECHIA: M. Bąk - Pietrowski, Janicki, Gerson, Bougaidis (46 Rudinilson) - Borysiuk (63 Bruno), Vranjes - Grzelczak (80 Łukasik), Mila, Makuszewski - Colak.