Tomasz Korek
Każdy, kto w niedzielne popołudnie zdecydował się wybrać na stadion przy ulicy Oporowskiej, był świadkiem wyjątkowego wydarzenia w polskiej historii futbolu amerykańskiego. To właśnie na wrocławskiej ziemi drużyna Panter, będąca gospodarzem turnieju finałowego, wywalczyła miano najlepszego zespołu w Europie. Sztuka, która przez kolejne lata nie udawała się kolejnym polskim ekipom, w końcu została osiągnięta. Zawodnicy trenera Nicka Johansena zapisują się złotymi zgłoskami w annałach tej dyscypliny sportu i kończą z przytupem „Wielki tydzień”, podczas którego zaliczyli dublet – mistrzostwo kraju w poprzedni weekend i Ligę Mistrzów w dzisiaj.
Świetny początek
Wielki finał rozpoczął się wybornie dla gospodarzy. Po wygraniu losowania i decyzji kapitana o tym, że Pantery zaczną od przyjęcia piłki, nie minęło nawet 20 sekund, a kibice na stadionie przy Oporowskiej już obejrzeli pierwsze przyłożenie Tomka Dziedzica! W otwierającej akcji ofensywnej po dokładnym rozegraniu EJ White’a piłka trafiła w ręce Dziedzica, który niemal z prędkością światła pomknął w stronę pola punktowego. Obrońcy z Mediolanu nie byli w stanie go dogonić i zespół mistrza Polski objął prowadzenie 7:0. Drużyna Żeglarzy próbowała od razu odpowiedzieć, ale rozbijała się o szczelną obronę wrocławian, która prezentowała się bardzo solidnie nawet mimo braku kontuzjowanego w półfinale Pawła Świątka. Popularny „Nasty” oglądał poczynania swoich kolegów ze szpitala. Po około siedmiu minutach udało się gościom z Włoch zaliczyć pierwszy „touchdown”. Daleki przerzut mediolańskiego quaterbacka do skrzydłowego nie zdołał przechwycić żaden z obrońców i mieliśmy remis. Panthers jednak byli niezwykle efektywni w ataku w pierwszej kwarcie. Kolejna akcja ofensywna ponownie pozwoliła gospodarzom wyjść na prowadzenie. EJ White dostał bardzo dużo czasu na rozegranie akcji, rozejrzał się i podał precyzyjnie do niepilnowanego Patryka Matkowskiego, który bez problemu wbiegł w pole punktowe. Do końca pierwszej „ćwiartki” zawodnicy Nicka Johansena nie pozwolili przeciwnikom nawet pomyśleć o zbliżeniu się do ich bramki. W ataku próbowali akcji biegowych przez środek boiska, ale Żeglarze byli na taki wariant przygotowani. Wynik nie uległ już zmianie i po 12 minutach pierwszej kwarty Panthers prowadzili z przewagą siedmiu punktów.
Twarda walka z obu stron
Niemal identyczny początek drugiej części gry jak ten z pierwszej kwarty. Bardzo szybko po udanej akcji biegowej przyłożenie zaliczył kandydat do miana najlepszego zawodnika meczu EJ White, ale radość z tej zdobyczy nie trwała za długo, ponieważ sędziowie dopatrzyli się przy całej akcji faulu i ostatecznie ten „touchdown” został anulowany. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Pantery nie zaprzątały sobie zbyt długo głowy tą decyzją arbitrów i już w kolejnym ataku zdobyli w pełni legalne punkty. Ryzyko podjęte przy czwartej próbie zdobycia jardów w pełni się opłaciło, bo piłka rzucona na Tomka Dziedzica trafiła wprost w jego ręce, a on takich sytuacji nie zwykł marnować. 21:7 dla mistrzów Polski i tytuł najlepszej drużyny Ligi Mistrzów stawał się coraz bardziej realny. Kolejne minuty to twarda walka z obu stron. Niektórzy zawodnicy musieli korzystać z pomocy swoich klubowych fizjoterapeutów po bolesnych starciach z przeciwnikiem. Wydawało się, że przed przerwą wynik nie ulegnie już zmianie, ale wtedy po raz kolejny swój kunszt na rozegraniu pokazał White. W trzech próbach wykreował akcję punktową dla drugiego z braci Dziedziców – Bartosza, a ten dopełnił formalności. Tym razem nie udało się dołożyć punktu za podwyższenie, bowiem Dawid Pańczyszyn, prawdziwy ekspert w tego typu zagraniach, trafił jedynie w słupek bramki. Semen Milan na cztery sekundy przed końcem zdecydował się jeszcze na kopnięcie z pola z dalekiej odległości i to było udane zagranie gości warte 3 punkty. To była ostatnia akcja przed przerwą i na drugą połowę oba zespoły wychodziły na boisko przy stanie 27:10 dla Panthers Wrocław.
Rywale nie odpuszczają
Cios za cios – w taki sposób najlepiej opisać to, co się działo na początku trzeciej kwarty. Najpierw byliśmy świadkami błyskawicznej redukcji straty punktowej przez Włochów po kilkudziesięciojardowym biegu skrzydłowego Żeglarzy. Chwilę po tym, jak zrobiło się 27:17 Pantery, odpowiedziały przyłożeniem Wiktora Zięby, nie pozwalając się zanadto zbliżyć z wynikiem przeciwnikom. Wielką pracę przy tych punktach wykonał Konrad Starczewski, który niczym czołg przepychał się przez obronę, zdobywając kolejne jardy dla swojej drużyny. Gra nieco się zaostrzała, sędziowie odgwizdywali dużo przewinień, w tym także kilka za niesportowe zachowanie. Zawodnicy gości nie zamierzali odpuszczać, decydowali się na mocno ryzykowne warianty rozegrania piłki, co przynosiło efekty. Kolejna taka akcja i kolejne punkty, 34:24 to wynik, który ciągle nie pozwalał wytypować zwycięzcy tego finału. W następnych minutach to drużyna Seamen dominowała na placu gry, dokładając jeszcze siedem punktów. Ekipa Panthers Wrocław, podobnie jak w półfinale, zanotowała bardzo słabą trzecią kwartę. Przed ostatnimi 12 minutami mistrzowie Polski nadal prowadzili, ale już tylko 34:31.
Przebudzenie i wygrana w wielkim stylu
Przełamanie złej passy nastąpiło niemal od razu po gwizdku. Trochę uśpiony w ostatnich minutach EJ White znowu błysnął wypieszczonym podaniem wprost do rąk Patryka Matkowskiego, który popędził skrzydłem po sześć punktów za „touchdown”. Drugi raz nie udało się jednak dołożyć punktu za podwyższenie, bowiem kopnięcie Pańczyszyna zostało zablokowane przez defensorów rywali. Wrocławianie nie poszli za ciosem, duża w tym zasługa żelaznej defensywy Żeglarzy, którą coraz ciężej było rozrywać zarówno akcjami biegowymi, jak i długimi podaniami. Na cztery minuty przed końcem meczu Mediolańczycy znowu zdobyli kontaktowe punkty i ponownie zrobiło się niebezpiecznie. 40:37 zwiastowało emocje do ostatnich sekund wielkiego finału. Gospodarze starali się szanować piłkę, rozgrywali długo i dokładnie, zdobywając wymagane jardy, przez co formacja ofensywna zespołu cały czas utrzymywała się na placu gry. Ta taktyka przyniosła zamierzony skutek, goście do końca meczu nie dotknęli już piłki ani razu. Końcowy gwizdek arbitrów spotkania i ostateczny rezultat 40:37! Panthers Wrocław w wielkim stylu zdobywają Pucharu Europy!
Panthers Wrocław – Seamen Milan 40:31 (14:7, 13:3, 7:21, 7:0)
I kwarta
7:0 przyłożenie Tomasz Dziedzic (podwyższenie za jeden punkt Dawid Pańczyszyn)
7:7 przyłożenie Seamen Milan
14:7 przyłożenie Patryk Matkowski (podwyższenie za jeden punkt Dawid Pańczyszyn)
II kwarta
21:7 przyłożenie Tomasz Dziedzic (podwyższenie za jeden punkt Dawid Pańczyszyn)
27:7 przyłożenie Bartosz Dziedzic
27:10 kopnięcie z pola Semen Milan
III kwarta
27:17 przyłożenie Seamen Milan
34:17 przyłożenie Wiktor Zięba (podwyższenie za jeden punkt Dawid Pańczyszyn)
34:24 przyłożenie Seamen Milan
34:31 przyłożenie Seamen Milan
IV kwarta
40:31 przyłożenie Patryk Matkowski
Galeria
Kliknij na zdjęcie aby powiększyć