wroclaw.pl strona główna Sport i rekreacja we Wrocławiu – najświeższe wiadomości Sport i rekreacja - strona główna

Infolinia 71 777 7777

9°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 09:17

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Sport i rekreacja
  3. The World Games 2017
  4. Bohaterowie TGW
  5. Tomasz Skrzypek

Rozmowa z Tomaszem Skrzypkiem, trenerem polskiej kadry narodowej w kick-boxingu i opiekunem Michała Turyńskiego, zawodowego mistrza świata organizacji WAKO PRO, ambasadora The World Games 2017.

Reklama

Tomasz Skrzypek to wrocławianin z krwi i kości?

Wrocławianin albo podwrocławianin, bo w końcu wychowałem się na Stabłowicach – tam, gdzie kiedyś było pole, a dziś stoi osiedle. Nie mogę zatem powiedzieć, że jestem człowiekiem z blokowiska. Nie mogę się też nazwać chłopakiem z trudnej dzielnicy, za to na pewno osobą z przedmieść Wrocławia. Dopiero od lutego 2015 roku mieszkam na Krzykach.

I co Pan robił jako dzieciak na tych Stabłowicach?

Przede wszystkim tym dzieckiem byłem jeszcze w XX wieku, a to czasy, gdy za wykładnik męskości uchodził udział w treningach piłkarskich. Więc kopałem i ja, wtedy w należącym do klasy okręgowej Włókniarzu Wrocław, dziś byśmy powiedzieli, że IV-ligowym. Występowałem również w seniorskiej drużynie, przy sporej liczbie wiernych kibiców. Głównie na lewej pomocy, czasem na lewej obronie, a niekiedy też jako rozgrywający na środku pomocy. Bywało też, że desygnowano mnie do zadań specjalnych, jako tzw. plaster.

I w tych plastrach do dziś Pan robi, tyle że przy jeszcze bardziej kontaktowej profesji.

Nigdy nie byłem na boisku zawodnikiem, który udawał i koziołkował po faulach, tylko myślał, co zrobić, żeby jak najszybciej oddać. Do dziś uważam to za bardzo niemęskie zachowanie, to kulanie się po faulu przez pół boiska. Wtedy, w okręgówce, grało się bardzo twardo, można było wjeżdżać wślizgiem od tyłu niemal bez konsekwencji. Bywało, że cały mecz się na dupie siedziało. A między słupkami uwijał się w naszej drużynie obecny szef DZPN-u, Andrzej Padewski. Muszę przyznać, że bramkarzem był bardzo dobrym.

A jakim Pan był uczniem?

W szkole podstawowej (nr 95) najlepszym, jeździłem na olimpiady matematyczno-fizyczne, wygrywałem na szczeblu dzielnicowym, a i później tworzyłem czołówkę. Dzięki wynikom byłem zwolniony z egzaminów ustnych do szkoły średniej. W czasach liceum (nr VI) nauka przestała być jednak priorytetowa, bo na ekrany kin zaczęły wchodzić filmy z Brucem Lee.

Dlaczego sporty walki?

Wtedy wszyscy mężczyźni trenowali sporty walki, bo były w modzie, a przy tym poza centralnym obiegiem. Można było przyjść z ulicy, zapisać się i udowodnić wszystkim, że jest się dobrym. Czułem się wtedy uduchowiony i uważałem, że robię coś ważnego, choć do dziś nie wiem, dlaczego tak czułem. W każdym razie można było poznać brutalną prawdę o sobie, nie było udawania. Trenowałem więc jednocześnie piłkę i karate, a punktem przełomowym okazały się igrzyska w Seulu (1988), gdzie po brązowe medale sięgnęło czterech naszych pięściarzy: Andrzej Gołota, Janusz Zarenkiewicz, Henryk Petrich i Jan Dydak. Dzień po tym wydarzeniu grałem mecz ligowy i postanowiłem, że będzie moim ostatnim. Że pod wpływem boksu poświęcę się karate. Dziewczyny nie miałem, za to jako student II roku wrocławskiej AWF byłem już trenerem małych piłkarzy, trampkarzy, ale i to porzuciłem. Nie zostałem dobrym piłkarzem, a dlaczego? Dziś uważam, że zbyt szybko odpuściłem. Obraziłem się na futbol, później rozegrałem już tylko jedno spotkanie, w reprezentacji AWF, i do dziś nie mam na to ochoty, choć piłka była przecież moim życiem. Zostało karate, a gdzieś w tle zaczęliśmy słyszeć o sukcesach za oceanem kickboksera Marka Piotrowskiego, naszego Bruce’a Lee. No i ten kick-boxing zaczął chodzić mi po głowie.

Kilka sukcesów na koncie się pojawiło.

Byłem niezłym zawodnikiem, zostałem pierwszym zawodowym mistrzem Polski, pokonując Lecha Buczyńskiego. Do walki doszło na wielkiej gali w sopockiej Operze Leśnej, pamiętam jak dziś, 15 czerwca 1990 roku. Przemek Saleta walczył wówczas o tytuł zawodowego mistrza świata, a moją walkę pokazywała telewizyjna jedynka, zdaje się, że w przerwie meczu Niemcy – Arabia Saudyjska, bo był to czas mundialu we Włoszech. Wywalczyłem też pięć tytułów mistrza kraju, w tym dwa zawodowe, zostałem wicemistrzem Związku Radzieckiego, zdobyłem międzynarodowe mistrzostwo Bułgarii. Trzykrotnie biłem się na MŚ, dwukrotnie dochodząc do ćwierćfinału, a jako zawodowiec z 15 walk wygrałem 14, będąc klasyfikowanym na trzecim miejscu na świecie organizacji WAKO PRO.

I zjeździł Pan kawał świata…

Przede wszystkim trenowałem w kadrze Andrzeja Palacza, a to był wówczas wykładnik twojej klasy. Zwłaszcza że wtedy nasza reprezentacja we wszystkich wersjach kick-boxingu liczyła dwanaście nazwisk, to byli najlepsi z najlepszych, tymczasem dziś w każdej wersji tworzy ją 30 nazwisk. Wtedy byli to również Przemek Saleta, Józek Warchoł, Piotr Siegoczyński czy Agnieszka Rylik.

A kaskaderka filmowa to tylko epizod?

Ciężki temat. Kaskaderka może się ludziom kojarzyć z Hollywood, światłami, wielkim show etc., tymczasem u nas ona raczkowała. Jako student AWF-u byłem na uczelni jedynym mistrzem Polski w sportach walki, stąd też trafiłem do grupy, która głównie jeździła na pokazy, np. dla Amerykanów, rozważających kupno wytwórni filmowej. Mimo lęku wysokości uczyłem się skakać z samochodów, miałem brać udział w scenach walki i pokazałem się w filmie „Gunblast Vodka” z 2000 roku, polski tytuł brzmiał „Córka konsula”. Po kilku latach wziąłem udział w jakimś castingu i zaczęły się propozycje, m.in. z „Fali Zbrodni”. Trzy razy zostałem tam uśmiercony, pod różnymi postaciami, ba, zawsze byłem tym pierwszym, który umierał w danej scenie. Mówili mi, że mam „perfect face”, świetną twarz, więc umierałem np. jako rosyjski gangster, choć sceny walk również układałem. Choć tę swoją kaskaderską przygodę traktowałem z przymrużeniem oka, to jednak szukałem bardziej ambitnych wyzwań, nawet zadzwonił do mnie Wojciech Smarzowski, że ma rolę w filmie „Róża”. Dostałem 70 stron scenariusza, a w nim opis czterech scen z moim udziałem. Niestety, skłamałem, że mam złamaną rękę, bo w jednej z tych scen miałem brać udział w zbiorowym gwałcie na kobietach ukraińskich, a w innej leżeć bez rąk i bez nóg w krzakach, po wybuchu granatu. Wciąż miałem być tym przegranym. Czułem, że moja kariera zmierza donikąd…

I uznał Pan, całkiem słusznie zresztą, że jako trener może osiągnąć więcej.

Najpierw przez sześć lat prowadziłem kadrę w wersji ligh-contact, wtedy będącej jedną z ważniejszych. Dwukrotnie wygraliśmy klasyfikację medalową MŚ seniorów, MŚ juniorów i ME. Później sam sobie wymyśliłem misję, obejmując też kadrę formującego się wówczas na świecie K-1 i byliśmy trzecią-czwartą siłą globu. W sumie 23 zawodników, których prowadziłem w kadrze, zdobyło tytuł MŚ, 19 – tytuł ME, a jeśli chodzi o Fighter Wrocław, to w marcu Michał Turyński zdobył dla klubu 15. tytuł MŚ.

Jest Pan również znany ze współpracy z żużlowcami. Jak do niej doszło?

Znałem bardzo dobrze panią Krysię Kloc i pana Andrzeja Rusko, już od lat 90., kiedy jeszcze współorganizowali gale bokserskie, m.in. walkę Andrzeja Gołoty z Timem Witherspoonem. Pani Krysia pomagała, pamiętała i kiedy Mariusz Cieśliński przerwał zajęcia z zawodnikami Sparty, dostałem propozycję, by przejąć pałeczkę. Zresztą wcześniej też miałem kontakt z żużlowcami, bo przecież Mariusz był zawodnikiem mojego klubu, zatem często trenowaliśmy wspólnie.

W marcu media informowały o rozpoczęciu przez Pana współpracy z Włókniarzem Częstochowa. Dlaczego została przerwana?

Ciężko określić. Po prostu na linii główny sponsor klubu (z Wrocławia)- zarząd pojawiły się tarcia i osoby z Wrocławia zostały usunięte w cień. Oficjalnie nikt mnie o zakończeniu współpracy nie poinformował, jednak na mecze Włókniarza nie jeżdżę. Szkoda, bo poczułem znów park maszyn i emocje z tym związane. Fajne emocje.

Kiedyś powiedział Pan żartobliwie, na jednej z konferencji, że "my, kick-bokserzy – w przeciwieństwie do bokserów – nie operujemy wyłącznie równoważnikami zdań." Często musi Pan walczyć z takim stereotypem?

Sądzę, że do momentu, w którym się odezwę. Po prostu ktoś musi ze mną porozmawiać, bo moja fizyczność na pewno nie pomaga.

Ale za to ma Pan nosa do sportów walki. No i jest Pan również życiowym kaskaderem. Jakiś czas temu były trudne momenty, uzależnienie...

Jestem osobą uzależnioną od kilku leków i od alkoholu. Rywalizuję z F19.2, bo tak się nazywa to moje krzyżowe uzależnienie, od którego umierali prawdopodobnie Michael Jackson i Whitney Houston. Generalnie nie wszyscy ludzie się po tym zbierali. 30 czerwca minie jednak 20 miesięcy od momentu, w którym zdecydowałem się podjąć terapię. Jestem trzeźwy i nie ukrywam, że inaczej postrzegam świat. Wbrew pozorom nie jest to okres, który można określić jako superspokojny, ale w swoich zeszytach zapisuję wszystko, co mnie spotyka i z pewnością żyję bardziej świadomie.

Nawet jedno z Pańskich zdjęć na facebooku przedstawia potężną falę. Bo często Pan powtarza, że życie to fala.

Teraz jednak surfuję z pełnym przekonaniem, a nie na pokaz. Muszę się do tego przyznać, że kiedyś gubił mnie grzech pychy i ułańskie szarże.

Sporo Pan też czyta. Co jest ostatnio na topie?

Zdecydowanie "Shantaram" Robertsa. Kiedyś myślałem, że po połknięciu "Potopu" nie znajdę już lepszego dla mnie głównego bohatera, który wpłynie na moje życie. Myliłem się.

Wybiegnijmy nieco w przyszłość. Czy na przyszłoroczne The World Games przyjadą do Wrocławia najlepsi kickbokserzy, by powalczyć w formule K-1?

Owszem, przyjadą najlepsi. Cieszę się, że czeka nas we Wrocławiu tak piękna impreza. Nasz sport zostanie dostrzeżony, a to bardzo fajny sport. Choć i bardzo trudny.

Jak będzie wyglądać polska drużyna narodowa?

Ogranicza nas nieco format imprezy, tzn. rywalizacja toczyć się będzie w 12 spośród 19 kategorii. Panie wystąpią w czterech kategoriach (52, 56, 60 i 65 kg), zatem nie zobaczymy naszej wielokrotnej mistrzyni świata, Pauliny Bieć. Panowie powalczą natomiast w ośmiu kategoriach, od 63 kg do wagi superciężkiej, w której liczymy na Michała Turyńskiego. W Serbii, Rosji, Turcji czy na Białorusi nasz sport można uznać za resortowy, to najmocniejsze obecnie reprezentacje, ale możemy z nimi powalczyć. W każdej kategorii wystąpi ośmiu uczestników, zatem droga do złota wiedzie przez trzy walki (ćwierćfinał, półfinał, finał). Nie można jednak mówić, że wystarczą trzy zwycięstwa, by zdobyć tytuł, bo przecież najpierw są eliminacje krajowe, a później trzeba się jeszcze znaleźć w półfinale ME. Zatem walka o medale 10. Światowych Igrzysk Sportowych rozpoczyna się na długo przed tą imprezą. Ciekawostka jest taka, że w każdej kategorii rezerwowym będzie Polak. Zatem jeśli ktoś nie dojedzie, a to się zdarza, szansę dostanie kolejny nasz reprezentant. Mamy młodą, ale obwalczoną już drużynę. Na ostatnich MŚ w kategoriach z programu The World Games 2017 wywalczyliśmy cztery medale i myślę, że stać na to, aby poprzez ME wprowadzić do przyszłorocznej imprezy ośmiu, dziesięciu zawodników.

Jeśli miałby Pan zachęcić do uprawiania kick-boxingu, to jakby tę dyscyplinę zareklamował?

Są różnego rodzaju sporty, które dają nam różne profity. Niektórzy szukają sławy, niektórzy pieniędzy, a jeszcze inni poszukują siebie. Jeśli ktoś szuka siebie i wie, dlaczego, to zapraszamy na salę.

Ma Pan jakiś cel, marzenie?

Jakiś czas temu przeglądałem swoje sportowe pamiątki i wycinki z wywiadami sprzed lat. Zwróciłem uwagę na wywiad z 1990 roku, w którym na pytanie o marzenie odpowiedziałem "polecieć do Meksyku i do Tajlandii". Dużo się od tego czasu zmieniło, bo dziś w ogóle nie chce mi się tam jechać. To ostatnie miejsca, o jakich marzę. A o czym myślę? Na pewno nie o pieniądzach, mimo że jestem przedstawicielem generacji X. Kiedyś gromadziłem środki, ale to przeszłość. Dziś chciałbym, żeby po prostu córka (Oliwia) nadal mówiła, że jest ze mnie dumna i nie dlatego, że jestem dobrym trenerem, lecz dlatego, że wie, jaką drogę przeszedłem. No i w lipcu chciałbym pojechać nad polskie morze, ale tam, gdzie nie ma ludzi, o ile to możliwe, i połazić po plaży. Czy z córką? To chyba mało realne, jest piętnastolatką...

Rozmawiał Wojciech Koerber

* Tomasz Skrzypek urodził się 17 maja 1967 roku we Wrocławiu.

FOT: archiwum prywatne sportowca

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl