Oba w poniedziałek wieczorem (21.03) dały w Firleju porządnego, „staroszkolnego” metalowego czadu.
Oprócz tych dwóch zasłużonych kapel w Firleju zaprezentowała się także młoda wrocławska formacja Antiflesh. To od niej zaczął się cały wieczór. Zagrali krótko i niezwykle treściwie, siekąc jeden kawałek za drugim, niezbyt to wszystko było odkrywcze, ale z pewnością dzikie i bezkompromisowe. Szkoda tylko, że występowi autorów „In Peccatis Nostris In Sanguine”
przyglądało się raptem trzydzieści parę osób, i to z nader bezpiecznego dystansu od barierek. Cóż, taki już los supportów. Goście wyglądają jednak na twardzieli, na pewno więc sobie poradzą i jeśli tylko minie moda na kaptury, a powróci zapotrzebowanie na demoniczny corpsepaint, niewykluczone, że z czasem wypłyną na szerokie wody.
Siła doświadczenia
Po młodziakach z Antiflesh na scenie Firleja pojawili się znacznie bardziej doświadczeni wymiatacze ze Stillborn. Trzech facetów, perkusja, gitara i bas, a hałas, moc i energia – niezrównane. Muzyka Stillborn również nie poraża oryginalnością, w wersji live robi jednak naprawdę niezłe wrażenie. Czterdziestominutowy set nie dał nikomu chwili oddechu, ogłuszał i przewiercał bebechy; po hołdujących starym death/blackowym klimatom artystach właśnie tego można się było spodziewać. Fani (już trochę liczniejsi) byli bardzo zadowoleni.
Ave, Cezar!
Supporty wypadły wyjątkowo przyzwoicie, ale co to znaczy doświadczenie, profesjonalizm i charyzma, można się było przekonać dopiero wtedy, gdy przed ludźmi pojawili się muzycy Christ Agony. Cezar, twórca, lider i frontman tego zasłużonego zespołu, przez cały koncert ani razu nie odezwał się do publiczności, nie kokietował jej i nie stroił min, ale od pierwszej sekundy koncertu absolutnie panował nad jej emocjami. Świetnie partnerował mu w tym dziele Reyash, który nie tylko grał na basie, ale i z wprawą „dośpiewywał” gdzie trzeba swoje umiejętnie growlowane partie. Brzmieli potężnie, nie oszczędzali się, fantastycznie zagrali i pochodzący z nowej EP-ki pt. „Black Blood” utwór „Coronation”, i stare kultowe numery jak „Devilish Sad”, „Paganhorns” czy – zwłaszcza – niezmiennie niesamowity „Mephistospell”. Klasa sama dla siebie, zawodowstwo i godna pozazdroszczenia witalność.
Do tej beczki miodu należy dodać jednak czubatą łyżkę dziegciu. Bo to jednak cholernie smutne, że zespół Christ Agony, dwie dekady temu jedna z najjaśniejszych gwiazd rodzimego ekstremalnego metalu, grupa, która zaistniała również z powodzeniem poza granicami naszego kraju, zbiera na koncercie w kilkusettysięcznym mieście raptem kilkadziesiąt osób. Owszem, przyszedł, kto miał przyjść, tych, którzy krajową metalową ekstremę odkryli po debiucie Furii, raczej w Firleju nie było, ale... no, nie tak to wszystko powinno wyglądać. Gdzież te wojska Cezara? Już na emeryturze?