wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

10°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 17:03

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. 36.PPA – Villas, Kleszcz, „Wojna” i Skubas

Wspaniała „Wojna” Władimira Pankowa, fatalna „Melancholia/Violetta Villas”, zadziwiająca Maja Kleszcz w „Eremicie” i lekko osamotniony Skubas – pierwszy weekend 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej mamy za sobą.

Reklama

„Wojna”, że ciary

Wspaniały, epicki i zarazem przejmujący spektakl pokazali we Wrocławiu rosyjscy aktorzy z moskiewskiego SoundDrama Studio. „Wojna”, choć przygotowana na 100-lecie wybuchu I Wojny Światowej, zabrzmiała wyjątkowo aktualnie. Władimir Pankow w swoim spektaklu połączył fragmenty „Iliady”, zapiski poety, podróżnika i żołnierza Nikołaja Gumilowa, straconego w 1921 przez bolszewików oraz fragmenty powieści Richarda Aldingtona „Śmierć bohatera”. I choć każda opowieść obejmuje różne doświadczenia – rosyjskie, brytyjskie i mityczną historię, to każda z nich brzmi przerażająco aktualnie. Groza, beznadzieja i okrucieństwa wojny są przedstawione symbolicznie, pozorny dystans, jaki mamy do I wojny sprawia, że oglądamy wojnę jak w soczewce mikroskopu. Jednak nie jest to bezduszne, naukowe spojrzenie ograniczone do faktów. Każda śmierć, bezsensowny rozkaz, ślepe poddanie żołnierzy, proza życia w okopach budzą w nas – obserwatorach głębokie poruszenie. Niebywale spójny przekaz antywojenny brzmi tym głośniej, że wypowiadają go ze sceny Rosjanie. Scena, w której rodzice domagają się wydania ciała poległego syna jest jedną z najmocniejszych w tej inscenizacji. Czujemy autentyczny ból matki, rozpacz ojca. Rosyjscy aktorzy grają wspaniale, zresztą cały spektakl zachwyca przemyślaną, spójną wizją reżyserką. Wspaniały śpiew, choreograficznie doskonałe sceny zbiorowe, apokaliptyczne, porywające. Pankow uświadamia nam jak kruchy jest pokój, jak niewiele brakuje, by rozpętać kolejną wojnę – tak dobrego spektaklu nie widziałam od lat.

Villas bez Villas

Tomasz Wygoda i Agnieszka Olsten mieli zamiar opowiedzieć o Violetcie Villas inaczej. Zapowiadali, że pokażą jej nieznaną twarz, i że pomogą w tym zwierzęta, którymi opiekowała się artystka. Zdecydowanie to im się nie udało. „Melancholia/ Violetta Villas” okazała się spektaklem opartym na stereotypach i plotkarskich doniesieniach brukowców. Być może z nich korzystał autor tekstu Artur Pałyga pisząc „I nikt mnie nie poznał”. Mam wrażenie, że dużo więcej o Violetcie i jej problemach z uniesieniem sławy, nieprzystawaniem do przaśnej rzeczywistości PRL-u, jej rozterkach, problemach, uzależnieniach i ogromnej samotności dowiedziałam się z biografii artystki napisanej przez Izę Michalewicz i Jerzego Danilewicza „Villas. Nic przecież nie mam do ukrycia”. Jak większość widzów oczekiwałam, może nie rewii, z jakich była znana Villas w Las Vegas, czy w Paryżu, ale opowieści godnej divy. Chciałam choć przez chwilę zajrzeć do garderoby artystki, by zrozumieć jej upadek i powody dewocji zakrawającej na szaleństwo. I przede wszystkim usłyszeć jej głos, albo przynajmniej współczesną interpretację jej przebojów. Cóż z tego, że kiczowate i prościutkie. Taka chyba była sama Villas – Czesia z Lewina Kłodzkiego, która pogubiła się w życiu, ale zatańczyła na balu. Dostaliśmy nudne i męczące widowisko, w którym nawet nie zabrzmiały piosenki Violetty. Smętnie zaśpiewany przez Justynę Szafran jeden utwór tylko dowodzi, że banalny repertuar Villas opierał się na sile jej osobowości i nieprzeciętnym głosie. Monika Niemczyk nawet nie próbowała śpiewać, a Villas w jej interpretacji zupełnie mnie nie przekonała, tak samo jak aktorzy wijący się wokół niej, udający stado psów i kotów. Villas –rozmodlona diva, ikona środowiska LGBT i zwykła Cześka z Lewina zasługuje na coś lepszego. Na pewno jej życie jest do opowiedzenia, ale nie na tle okropnego ogrodzenia i szopy odlatującej do góry pod koniec spektaklu.

Kabuki po polsku

Maja Kleszcz w swoim premierowym „Eremicie” pokazała co jej w duszy gra. Problem w tym, że jej muzyki nie zrozumieli widzowie. Większość przyszła, by usłyszeć piosenki Mai Kleszcz śpiewane w jej charakterystycznym stylu – z rockowym pazurem i kobiecą łagodnością. „Eremita” to performance, którego nie nazwę złym, ale innym. Jest świadectwem poszukiwań artystki, pytaniem do publiczności, zaproszeniem do wejścia na nową ścieżkę artystyczną. Maja Kleszcz ubrana w śnieżnobiałe kimono, z pomalowaną na biało twarzą, zamknęła się w umownej sferze wyznaczonej przez niebieski kwadrat ułożony na scenie. Świat eremity jest obok, za szybą, nie mamy z nim styczności. Możemy do niego zajrzeć jak do akwarium i obejrzeć jego zmagania ze sobą, próbować zrozumieć jego poszukiwania. Pustelnik świadomie skazuje się na samotność, umartwia się, by osiągnąć doskonałość, by wznieść się na wyższy stopień percepcji, by choć liznąć Obecności. Jego przeżycia, jak w teatrze kabuki, którym inspirowała się artystka są graniczne. Silna ekspresja, wystylizowana poza pozwala ostro zarysować emocje bohatera. Dlatego nie ma tu miejsca na słowa, ale na wokalizy, na które składają się wrzaski, mruczenie, oddechy. To też muzyka, ale bez słów i raczej nieprzyjemna. Za to jak najbardziej aktorska.

Skubas bez pozy

- Nie wiem, czemu tu jesteśmy – niby to żartował, niby to usprawiedliwiał się Skubas podczas niedzielnego występu w ramach 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej. – Nie mamy nic Majkela Bejdżora ani Kabaretu Starszych Panów – dodawał. I choć był zauważalnie stremowany, choć jego koncert zaczął się od zabawnej pomyłki w „Rain Down” (zdaje się, że zawalił perkusista), choć grał dość krótko, wypadł świetnie. Publiczność zgromadzona w Scenie Ciśnień Teatru Muzycznego Capitol nie była jednak w specjalnie rozrywkowym nastroju. Skubas faktycznie nie przygotował niczego specjalnie „pod” festiwal, zdaje się, że z pełną premedytacją – ale i zapewne przy akceptacji organizatorów PPA – postanowił nie silić się na artystowskie pozy i pozostać sobą. W Capitolu zagrał po prostu zwykły koncert, ze zwykłą setlistą. Znalazły się w niej piosenki z obu jego płyt. Pierwszą reprezentowały m.in. „Nie pytaj”, „Więcej nieba”, „Wilczełyko” i „Linoskoczek”, drugą takie kompozycje jak m.in. „Diabeł”, „Plac Zbawiciela”, „Rejs” czy „Nie mam dla ciebie miłości”. Ciekawostką mogło być wykonanie piosenki z repertuaru zespołu Daab. „Moje paranoje” zabrzmiały zupełnie inaczej niż w oryginale. Ostrzej, bardziej rockowo, świeżo i intrygująco.

I mógłby to być naprawdę fajny koncert, gdyby nie ten dystans, z jakim wrocławska (czy raczej „przeglądowo-aktorska”) publiczność przyjęła Skubasa i jego kolegów. Na zaproszenie pod scenę (między ostro pnącymi się w górę rzędami foteli a scenicznym podniesieniem było jakieś sto metrów kwadratowych pustej przestrzeni) zareagowało ledwie kilkanaście osób, które owszem, pod scenę podeszły, ale zaraz potem sobie zwyczajnie pod tą sceną usiadły. Zachęty do wspólnego śpiewania w „Moich paranojach” zaowocowały cienkim, niemal niesłyszalnym chórkiem. Na pierwsze takty hitowego bądź co bądź „Nie mam dla ciebie miłości” nie zareagował dosłownie nikt. I tak to wyglądało aż do momentu, gdy obok Skubasa pojawił się Maciej Wasio z Oceanu, zaproszony do wspólnego wykonania „Wyspy nonsensu”. Wasio nie patyczkował się zanadto, tylko z miejsca ochrzanił publikę („Wypadałoby okazać trochę gościnności!”) i jakoś tak się porobiło, że w mig pod scenę podeszli – gdzie tam podeszli, podbiegli! – niemal wszyscy. I zaczęli się nieśmiało bujać, i klaskać, i wyklaskali nawet bisy... No cóż, Skubas oczywiście nie odmówił bisów, ale trochę już było za późno na zabawę, zwłaszcza, że artysta miał prawo nie dowierzać w szczerość tak nagle pobudzonych emocji. Wręczony mu na koniec kwiatek (ech, te rockandrollowe zwyczaje!) być może wzruszył go i z PPA Skubas wywiezie same przyjemne wspomnienia, ale pewności mieć nie można. Z pewnością natomiast wszystkim innym rockowym wykonawcom, którzy przyjmą zaproszenie na następne edycje festiwalu, należy polecić sceniczną kolaborację z liderem Oceanu. Wasio uratuje wam imprezę. Tylko nie można zwlekać, trzeba go brać od razu do pierwszego numeru.

„Wojna” –  21 marca w Teatrze Polskim, reż. Vladimir Pankov / Chekhov International Theatre Festival i Edinburgh International Festival we współpracy z SounDrama Studio 

 „Melancholia/Violetta Villas” – 21 marca w Teatrze Muzycznym Capitol, reż. i chor. Tomasz Wygoda / Teatr Nowy z Łodzi i Teatr Muzyczny Capitol

Skubas – 21 marca Teatr Muzyczny Capitol

„Eremita” Maja Kleszcz – 22 marca w Teatrze Współczesnym

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl