Introligator

Piotr Harasym

Piotr Harasym prowadzi zakład introligatorski przy ul. Więziennej 19, informacji o numerze lokalu szukamy przy domofonie (szyld niedługo wróci na stare miejsce, po odnowieniu elewacji kamienicy), choć to adres, który wrocławianie znają od lat. Także dlatego, że nazwisko Harasym jest w mieście kojarzone z zawodem introligatora od 1947 roku, kiedy to dziadek pana Piotra, Ryszard, założył swój pierwszy zakład naprzeciwko fontanny z Szermierzem (działał do 1976 roku). Rodzinna tradycja oprawiania i odnawiania książek jest znacznie dłuższa. – Jestem czwartym pokoleniem introligatorskim, zaczynając od mojego pradziadka Ryszarda, który pracował jeszcze we Lwowie – opowiada Piotr Harasym i dodaje, że na nim zakończy się piękna rzemieślnicza saga. – Mam dwie córki, ale nie chciałbym, aby kontynuowały moją pracę, bo jest niełatwa – przyznaje.

Pan Piotr do zakładu ojca trafił przez przypadek. – Miałem 13 albo 14 lat i do taty przyszedł akurat kolega introligator błagając, by pomóc i pociąć 14 tysięcy okładek na legitymacje – wspomina. Pan Piotr oszczędzał wtedy na głośniki i wzmacniacz, więc propozycja zarobienia dodatkowych pieniędzy była nie do odrzucenia. Pocięcie tekturek zajęło dokładnie cały weekend, ale honorarium wystarczyło na sprzęt, a sporo pieniędzy udało się jeszcze odłożyć. – Tato mnie uspokoił: „Taka robota zdarza się raz w roku, nie podniecaj się, bo na co dzień to przede wszystkim ciężka praca” – mówi wrocławski introligator. Zaryzykował i zaczął przychodzić do zakładu, a od 1983 roku , nawet w wojsku udało mu się dostać do Warszawskich Zakładów Graficznych i pomagać przy introligatorskich zajęciach. W tym roku minie 70 lat od momentu, gdy dziadek Ryszard Harasym założył we Wrocławiu zakład, do którego zaglądał m.in. słynny immunolog profesor Ludwik Hirszfeld, czy architekt profesor Ryszard Natusiewicz. Pan Piotr świętować zamierza skromnie, jak zawsze w pracy. – Kiedyś robiło się więcej obrazów, passe-partout, naklejania plansz i oprawy książek, a teraz głównie książki, oprawy prac dyplomowych, magisterskich, doktorskich – wylicza pan Piotr.

Na stole w pracowni leży „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej, najnowsze wydanie, dostanie twardą oprawę, w obecnej nie trzyma już klej. – Powinien być elastyczny, a sztywnieje po wyschnięciu, dlatego książka pęka np. pośrodku – tłumaczy Piotr Harasym. Poza tradycyjnymi zdarzają się oryginalne zlecenia, jak konserwacja i oprawa książki z połowy XVII wieku, czy książki, z którą wiąże się niezwykła rodzinna historia. – Kiedyś pani po sześćdziesiątce przyniosła modlitewnik, tak zniszczony, że spędziliśmy kilkanaście ładnych godzin, by go doprowadzić do dobrego stanu. Okazało się, że jej pradziadek nosił go na piersi, umieszczony pomiędzy dwiema deseczkami i tak oprawiona książeczka uratowała mu życie, kiedy trafiła go kula strzelca wyborowego – opowiada pan Piotr. – Kiedy nasza klientka zobaczyła modlitewnik po konserwacji usiadła i się rozpłakała, ja też się wzruszyłem – przyznaje introligator. Dla niego co piąta książka jest wyzwaniem, choć na co dzień więcej jest jednak tradycyjnych zleceń. – Najczęściej przybiegają studenci pod odbiór oprawionych prac, dosłownie na 15 minut przed zamknięciem dziekanatu – śmieje się pan Piotr Harasym. Z reguły nie odmawia, potrafi zostać po godzinach (pracuje od 9-16). Z miłości do książek i zawodu, który we Wrocławiu staje się ginący.

Magdalena Talik

fotografie: Janusz Krzeszowski