Pieczątkarz

Wojciech Podgajny

Pieczątkarz zamiast zegarmistrza

Pan Wojciech Podgajny miał zostać zegarmistrzem, na to liczył jego ojciec, nauczyciel, który chciał ułatwić dzieciom start w życie. – Doradzał, by uczyć się konkretnego zawodu – przyznaje dziś pan Wojciech. Los chciał jednak inaczej – u zegarmistrza zabrakło miejsc dla czeladników, znalazł się natomiast wakat dla ucznia w Wytwórni Pieczątek w Jeleniej Górze. – Zakład był poniemiecki, musieliśmy dorabiać polskie akcenty, składać pieczątkę. Spodobało mi się, choć praca nie należała do lekkich, osiem godzin dla piętnastolatka było wyzwaniem, ale poznałem fach – wspomina dziś wrocławianin. Pan Wojciech bakcyla złapał właśnie wtedy. W międzyczasie odbył służbę wojskową, potem znowu wrócił do Wytwórni Pieczątek, ale pracował niecały rok. Rodzina przeprowadziła się z Cieplic do Wrocławia (oryginalnie Podgajni pochodzą spod Siedlec). – Po przyjeździe zacząłem pracować w Prasowych Zakładach Graficznych jako zecer, bo znałem już zawód, postanowiłem też uczyć się w Technikum Kinematografii, gdzie zdałem maturę. Nie pracowałem jednak np. w kinie, bo wtedy nędznie się tam zarabiało – opowiada. 

Linotypista we wrocławskich gazetach

Jako linotypista (drukarz pracujący przy maszynie do składania tekstów) przepracował 30 lat do 1993 roku. Składał „Wieczór Wrocławia”, „Gazetę Robotniczą”, „Słowo Polskie”. Przez lata zdarzały się kawały, na przekór władzy. – Pamiętam krytyczny artykuł o Polskim Związku Piłki Nożnej w dziale sportowym. Kolega skrót PZPN zamienił w nim na PZPR – śmieje się pan Wojciech. – Korekta to przepuściła, upomnieli się natomiast „towarzysze” z Komitetu Wojewódzkiego i kolega musiał się tłumaczyć, że matryca w linotypie była uszkodzona, a „R” wpadło do „N” – dodaje wrocławski pieczątkarz. Prztyczka ówczesnemu systemowi dawało się też inaczej, np. podrabiając kartki na żywność. – Największym wzięciem cieszyły się, rzecz jasna, odcinki na wódkę – mówi Wojciech Podgajny.

Pieczątki, wizytówki, ex librisy dla każdego

Przed odejściem z Prasowych Zakładów Graficznych, jeszcze w 1989 roku założył własny zakład (mieści się przy ul. Jagiellończyka 37/1a). – Klienci wpadają, zamawiają z reguły wizytówki, pieczątki, ex librisy na karteczkach, albo na pieczątkach – wylicza. – Jeśli zainteresowany poda mi temat, sam skomponuję wzór, jak dla kolegi, któremu zrobiłem ex libris z odchodzącą dziewczyna, bo akurat wtedy rzuciła go kobieta – opowiada pan Wojciech. Zainteresowanie jest dziś mniejsze niż kiedyś, choć pan Wojciech ma swoich fanów. Z Poznania przyjechali niedawno akademicy, którzy piszą pracę na temat dawnych pieczęci, wrocławski rzemieślnik prowadzi też warsztaty w pracowni – można nauczyć się samodzielnie robić m.in. pieczątkę, czy wizytówkę. Przeszkolić u pana Wojciecha może się każdy, wystarczy zgłosić się przez Infopunkt Nadodrze (ul. Łokietka 5, www.lokietka5.pl). Praca pana Wojciecha zawsze cieszy, choć jest świadomy, że stał się przedstawicielem ginącego zawodu. – Kiedyś we Wrocławiu istniały 3 punkty, w których wykonywało się pieczątki, dziś jest ich 60, ale pieczątki robi się w nich z polimeru, a nie tradycyjną metodą, ginie tradycja – ubolewa rzemieślnik. 

tekst: Magdalena Talik

fotografie: Janusz Krzeszowski