Peaches wystąpiła w roli śpiewającej DJ-ki i nie miała za sobą muzyków i żywych instrumentów. Akompaniament generowała z dużego didżejskiego kontrolera i choć mogła skryć się za tą całą maszynerią, w zapamiętaniu kręcąc gałkami i przesuwając suwaki, jak zwykle dała swoim fanom wszystko to, z czego jest słynna od samego początku swojej kariery. Czyli kampowy, wodewilowy, niedorzeczny, ostentacyjnie wulgarny, a często po prostu ogromnie zabawny performance, w którym muzyka i teksty grały równie ważną rolę, co (ob)sceniczne wygibasy. A w związku z tym, że Peaches przywiozła ze sobą dwie bardzo sprawne i gotowe na wszystko tancerki, jej show wypadł naprawdę imponująco.
Show live
Co więc działo się w Eterze? Peaches ubrana w złoty obcisły kombinezon i absurdalną czarną perukę połączoną z czymś, co można by nazwać włochatym bolerkiem (szybko się tego zresztą pozbyła, zostając tylko w kombinezonie), już na początku występu zrobiła szpagat. Jej koleżanki najpierw pokazały się w mundurach, tańcząc robot dance, potem jedna była kowbojką z pejczem, druga... hm, konikiem, następnie występowały w charakteryzacji jak z japońskiego teatru kabuki, dalej – pokazały się z doczepianymi wielkimi piersiami i z rogami na głowach, później całowały się, udawały bójkę, a ta bardziej blond zrobiła częściowy striptiz. Peaches nieustannie biegała po scenie, robiła selfie za selfie, a także zdjęcia sobie i koleżankom, oblewała ludzi szampanem, poiła ich tymże szampanem, dwa razy udał się jej klasyczny crowd surfing, aż wreszcie – i to był kulminacyjny moment tego wieczoru – weszła do środka wielkiego, długiego na kilka metrów nadmuchiwanego balonu i w nim, niesiona na rękach zachwyconych widzów, czy raczej: widzek – wykonała całą piosenkę. Najgoręcej z całej jej setlisty przyjęty został chyba kawałek „Boys Wanna Be Her”, tu zabrzmiały gitary, rzecz jasna z komputera, ale była to przyjemna odmiana po czysto mechanicznych, wybitnie tanecznych dźwiękach, które zdominowały wieczór. A zakończył go chóralnie wyśpiewany hit Tiny Turner „Private Dancer”. Ponad półtorej godziny z Peaches minęło jak kwadrans.
Balanga roku
Bo Peaches live to przede wszystkim zabawa. Nieoczywista, przegięta, absurdalna. Peaches w wersji didżejskiej nie daje w zasadzie koncertów, ona robi dionizyjską, upojną dyskotekę. Jej sobotni show nie był więc koncertem roku. Ale balangą roku? Imprą? Bibą? Niewykluczone.
Przemek Jurek