Mela Koteluk od czasu „Migracji” z 2014 r., drugiej płyty w jej dorobku, nie wydała nowego longplaya, repertuar koncertu składał się więc z piosenek dobrze już znanych i lubianych, pochodzących zarówno ze wspomnianych „Migracji”, jak i z debiutanckiego, rewelacyjnie przyjętego przez słuchaczy i krytyków krążka „Spadochron”. Zgromadzona w efektownej sali NFM publiczność wysłuchała przede wszystkim tych nowszych utworów. Były to m.in. „To nic”, „To trop”, „Tragikomedia”, „Przeprowadzki”, „Pobite gary” i „Jak w obyczajowym filmie”. Pochodzących z debiutu kompozycji było już mniej – Mela Koteluk ze „Spadochronu” wybrała m.in. „Działać bez działania”, „Stale płynne” i „Niewidzialną”. Rzecz jasna nie obyło się bez wykonania największych hitów z dotychczasowego dorobku wokalistki, czyli „Melodii ulotnej”, „Żurawi origami” i „Fastryg”. A wszystko to w nowych, ciekawych aranżacjach, błyskotliwie wykonane przez towarzyszących Meli muzyków, doskonale brzmiące i fantastycznie zaśpiewane przez jedną z najpopularniejszych dziś w Polsce artystek.
Bez klimatu
W setliście koncertu znalazło się wszystko to, co znaleźć się powinno. Forma wykonawców, dźwięk, światła – to była absolutna ekstraklasa. Występ Meli Koteluk w Narodowym Forum Muzyki miał jednak jedną podstawową wadę – odbył się w Narodowym Forum Muzyki. Ta cudowna sala potrafi sparaliżować zarówno artystów, jak i publiczność. Po „Tragikomedii” – trzecim numerze z kolei – Mela powiedziała wprost, że ma razem z kolegami sporą tremę i że w tak pięknym miejscu jeszcze nie grali. Zachęcała też nieśmiało (może zbyt nieśmiało?) do „spontanicznych reakcji”, ale tych próżno oczekiwać od ludzi usadzonych w fotelach i mogących czuć, że... tak po prostu nie wypada. Owszem, kilka razy, ale zawsze z inicjatywy samej Meli, publika dośpiewywała refreny, kilka razy przez jakiś czas klaskano do rytmu, wszystko to brzmiało i wyglądało jednak słabo i nieprzekonująco. Szkoda, bo w muzyce Meli Koteluk dużo jest radości, to przecież pop, ambitny, ale pop – i prezentowanie go ludziom w okolicznościach godnych jubileuszowego recitalu Michała Bajora to spore nieporozumienie. W zeszłym roku podczas koncertu Meli w wypełnionym po brzegi Eterze klimatyzacja ledwo zipała, ale był świetny klimat, w klimatyzowanym wnętrzu NFM klimatu nie było go za grosz w klimatyzowanym wnętrzu NFM klimatu nie było za grosz.