wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

4°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: brak pomiaru

brak danych z GIOŚ

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Frank Turner w Firleju: ależ to był koncert!

Koncert Franka Turnera & The Sleeping Souls w Firleju był jednym z najbardziej zadziwiających i najfajniejszych koncertów, jakie wydarzyły się we Wrocławiu w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Oczywiście, że nie widziałem wszystkich, ale idę o zakład, że tego, co działo się w piątek (15.04) w klubie przy Grabiszyńskiej nie był w stanie pobić nikt. I jestem absolutnie pewien wygranej.

Reklama

Frank Turner & The Sleeping Souls... Hmm... Ktoś kojarzy? Ktoś zna, słucha, zbiera płyty? Nie? No właśnie. Ten brytyjski folkowy artysta – wywodzący się, co ciekawe, z ostrej, hardcore'owej kapeli Million Dead – jest w Polsce niemal zupełnie nieznany. Nic więc dziwnego, że do Firleja nie zwaliły się tłumy. Podczas występu supportującej Turnera kapeli Ducking Punches na sali było jakieś 60 osób, po „kuluarach” przechadzało się może drugie tyle. Czyli niezbyt imponująco. Tym większy można było przeżyć szok, patrząc na to, jak to mało liczne audytorium reaguje na koncert rogrzewacza. Okazało się otóż, że sporo ludzi zna kawałki Ducking Punches (świetne, swoją drogą), ale nie tak, że rozpoznaje melodię i potrafi od biedy zanucić refren – nie: na pamięć, w całości, od pierwszego do ostatniego wersu.

Firlej się trzęsie

W takich momentach człowiek zaczyna poważnie wątpić w swoje kompetencje. Co to za jedni, skąd publika ich zna, gdzie grali wcześniej, jakimi drogami poszedł ten hajp? Przerwa techniczna między występami przyniosła na szczęście odpowiedź na te dramatyczne pytania: w Firleju, przy barze i w jego najbliższych okolicach rzadziej można było usłyszeć język polski niż angielski. Uff. Czyli na Turnera i Punches przyszli po prostu Anglicy. Zapewne głównie ci, którzy akurat są we Wrocławiu, kto wie, może i tacy, co jeżdżą za Turnerem po Europie. I to właśnie oni sprawili (no, dobrze, nasi też tam byli, więc niech będzie, że i oni również...), że podczas występu gwiazdy wieczoru Firlej dosłownie zatrząsł się w posadach. Naprawdę można było mieć obawy, czy wraz z rozbrykaną publicznością artysta nie wyląduje w zajmujących parter budynku delikatesach. Taki to był koncert.

Frank Turner, czyli gwiazda

To trzeba było zobaczyć, usłyszeć i przeżyć. O ile Ducking Punches mieli świetne przyjęcie, o tyle Turner został przywitany... jak absolutna gwiazda. Słusznie, bo na Wyspach właśnie taki ma status, wystarczy popatrzeć na statystyki wyświetleń jego teledysku na YouTube. Ludzie skakali, tańczyli, śpiewali z Frankiem każdą linijkę tekstu, reagowali entuzjazmem na każde jego zagajenie, dziewczyny patrzyły w niego jak w święty obrazek. A Turner i jego kapela dwoili się i troili, po trzecim kawałku byli mokrzy od potu, a kolejne pozycje z liczącej bodaj ponad 20 kompozycji setlisty cięli jedną po drugiej, z werwą i zaraźliwym, punkowym entuzjazmem. Turner mówił po polsku (z kartki), śpiewał po polsku, żartował, doskonale brzmiał (on i cały zespół), i dawał się kupić w całości, z całym dobrodziejstwem swojego repertuaru, od pełnego energii „Get Better” aż po liryczny, fantastyczny kawałek „Tell Tale Signs”. A pod koniec show, w trakcie jednego z kawałków na scenę wparowała ekipa z Ducking Punches i jeden z muzyków został przez dwoje przyjaciół z kapeli „live on stage” obcięty na kompletne zero. Po czym gość rzucił się w tłum, a publiczność pozwoliła mu na radosny, oczyszczający crowdsurfing.     

Taki to był koncert. 

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl