Wielka improwizacja lekkiego kalibru
Ironia, groteska, przerysowanie – tym posługuje się Bartosz Porczyk, wcielając się w Mickiewiczowskiego Konrada. Nie ma tu miejsca na świętości narodowe. Jest egocentryczny więzień, który najpierw, zanim zacznie wadzić się z Bogiem, musi wysikać się do wiadra w kącie celi. Bóg, do którego przemawia, nie jest wszechmocnym i wszechwiedzącym. Namalowana węglem na ścianie twarz reprezentuje Boga pozbawionego właściwości, Boga współczesności – oswojonego, trochę oldskulowego. Czy jest w stanie dać Konradowi „rząd dusz”? Chyba nie, bo i sam Konrad jest po prostu śmieszny. Wadzi się z Bogiem, ale w gruncie rzeczy to zapatrzony w siebie egoista. Bliżej mu do dzisiejszych celebrytów, przekonanych do swojego wątpliwego geniuszu, niż do cierpiącego za naród Mesjasza.
Porczyk jest w tej roli znakomity, ale mimo to ma się chwilami dosyć jego maniery aktorskiej. Dystans, z jakim Zadara podchodzi do postaci Konrada, pozbawia ją z głębi, odziera z tajemnicy. Reżyser sugeruje, że być może współcześnie nie potrzebujemy kogoś, kto umierałby za miliony. Jego czas minął. Pozostał ktoś żałosny. Czy właśnie tacy, jako naród, jesteśmy? Skupieni na sobie, szczęśliwi w samozadowoleniu?
Świetni, poruszający
Pięć godzin teatralnej inscenizacji nie dłuży się. Reżyser zachował historyczny kostium, nawiązał też do dekoracji z epoki. Scenografię tworzą olbrzymie, malowane sceniczne horyzonty. Nie mamy jednak wrażenia, że oglądamy historyczną ramotę. Każda scena jest bowiem zaskoczeniem, a zasługa w tym znakomitych aktorów. Marusz Kiljan jako ksiądz Piotr znakomicie odgrywa księdza-patriotę, który nie wzgardzi mocniejszym trunkiem, nie ustępuje mu Wiesław Cichy w roli Senatora, służalczyka-hipokryty, działającego przede wszystkim na swoją korzyść, pod przykrywką służby dla cara. Przejmująca Ewa Skibińska jako ociemniała Rollisonowa budzi olbrzymie współczucie. Zaskakuje demoniczna Monika Bolly w wieczorowej sukni, śpiewająca z akompaniamentem kontrabasu. Aktorzy balansują na granicy groteski w scenie śpiewanej w czasie Balu u Senatora. Ich przerysowane kreacje budzą szczery śmiech publiki. Świetnie brzmi muzyka Mai Kleszcz i Wojtka Krzaka oraz Jana Duszyńskiego, który napisał fragment muzyczny nazywany przez Mickiewicza „Sceną śpiewaną” w scenie „Pan Senator”.
Bez wstrząsu
Brakuje jednak w tej inscenizacji wstrząsu, sceny, która zmusiłaby publiczność do wyborów związanych z określeniem swojego stanowiska. O tych „Dziadach” nie będzie burzliwych dyskusji, zabrakło bowiem choćby lekkiego nawiązania do współczesności, a o to aż się prosi. Brakuje mi też mimo wszystko tajemnicy, mistycyzmu, na których Mickiewicz zbudował swój dramat. Nie chodzi o to, by było pompatycznie i na kolanach. Jednak „Dziady”, pozbawione pierwiastka metafizycznego, tracą i na nic ironia, na nic reżyserski dystans.
„Dziadów część III” Adam Mickiewicz, reż. Michał Zadara, premiera 10 kwietnia w Teatrze Polskim.