A jednak pustki
Frekwencja była zawstydzająco słaba. Połowa krzesełek ustawionych na części płyty stadionu była pusta, pustkami świeciły również narożne i boczne trybuny, a już ta główna, vis-à-vis sceny (ustawionej wzdłuż linii bocznej boiska, nie – jak to bywa najczęściej – w okolicy jednej z bramek) pusta była niemal kompletnie. Ilość widzów trudno oszacować, nie można się było jednak oprzeć wrażeniu, że wszyscy zainteresowani z powodzeniem zmieściliby się w Hali Stulecia. Nabita po brzegi hala „zrobiłaby” atmosferę, niezaludniony stadion robił głównie przygnębiające wrażenie.
Dobra organizacja
Organizacja całego wydarzenia była jednak niezła. Mimo dwudziestominutowej obsuwy czasowej – która oczywiście pod koniec koncertu urosła do niemal godziny – na scenie wciąż się coś działo, nie było dziur i przerw, a artyści brzmieli nie najgorzej (choć dźwięk odbity od trybun tym, którzy siedzieli na płycie, mógł jednak odrobinę przeszkadzać). A jak poza tym wypadli głowni bohaterowie imprezy?
Król i królowa
Zawodowo. Krótkie występy Grażyny Łobaszewskiej, Wojciecha Gąssowskiego, Jerzego Połomskiego i Ryszarda Rynkowskiego były po prostu sympatyczne (nawet mimo tego, że Połomski i Gąssowski śpiewali do podkładu z „taśmy”, a Rynkowski miał wyraźnie słyszalne problemy z głosem), ale już koncerty takich estradowych wyjadaczy jak Krzysztof Krawczyk i Maryla Rodowicz porwały publikę (przeciętna wieku – na oko – 50+) do tańca, śpiewów i zabawy. Krzysztof Krawczyk wszedł na scenę i zachowywał się na niej jak udzielny król polskiej piosenki, Maryla Rodowicz – jak jej królowa. I, jak łatwo było przewidzieć, to właśnie ona wypadła najlepiej z całej stawki, ona najskuteczniej trafiła do serc publiczności i ona miała najlepszy i najbardziej efektowny show.
„Czerwona gitara” Czerwonych Gitar
Zaskakująco dobrze wypadły też Czerwone Gitary. Jerzy Skrzypczyk i Jerzy Kossela w składzie z młodymi muzykami (albo po prostu: młodszymi...) brzmieli świetnie, śpiewali fantastycznie i dali dowód na to, że wcale nie mają ochoty żyć wyłącznie z grania starych hitów. Ich nowa piosenka „Czerwona gitara” z pewnością ma przebojowy potencjał i fajnie byłoby, gdyby udało jej się przebić do mediów innych niż radiowa Jedynka.
Janowski czyli Pazura
Nie zawiodła organizacja, nie zawiedli artyści, zawiódł natomiast prowadzący „Dozwolone od lat 18” i również występujący w koncercie Robert Janowski. Jako „podmiot wykonawczy”, wypadł oczywiście dobrze, wiadomo od lat, że Janowski potrafi zaśpiewać wszystko (tym razem padło na rodzime evergreeny), ale jako konferansjer – fatalnie. W jego natrętnym umizgiwaniu się do publiczności nie było krzty uroku, była za to jakaś wprawiająca w zażenowanie maniera, znośna jeszcze u szarżującego na kabaretonach Cezarego Pazury, niestrawna u faceta, którego można by podejrzewać o kulturę i klasę. Czasami aż przykro było patrzeć i słuchać. Na szczęście zawsze można było wyjść na koronę stadionu, żeby kupić coś do zjedzenia. Od popisów Janowskiego lepsze było wszystko, nawet miękka jak gąbka, na wpół surowa zapiekanka.