wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

2°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 02:35

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Coma symfonicznie

Przy okazji różnych koncertów dziennikarze piszą, że oto miłośnicy danego zespołu czy artysty mieli swoje małe fanowskie święto. Ot, zwykły chwyt retoryczny, stosowany nierzadko na wyrost i nieadekwatnie do sytuacji. Ale nie w wypadku koncertu, który odbył się w niedzielę 12 października w Hali Orbita. Ten koncert był naprawdę wyjątkowy, a święto – wcale nie takie małe.

Reklama

W Orbicie wystąpiła łódzka Coma, zespół od swojego debiutu w 2004 roku niezwykle popularny. Mniej może ceniony przez krytyków, ale wśród fanów tradycyjnego, bazującego na grunge'u rocka cieszący się kultowym niemal statusem. Nie był to jednak zwykły koncert, ale występ wraz z orkiestrą symfoniczną. Okay, to też niby nic, w końcu to nie Coma jako pierwsza wpadła na pomysł kolaboracji na linii rockowcy-muzycy klasyczni, ale w wypadku tego zespołu to rzecz o tyle warta zainteresowania, że występów z orkiestrą kapela Piotra Roguckiego, począwszy od tego pierwszego, w Gdańsku, w roku 2009, dała jak dotąd raptem... trzy. Wrocławski był czwarty. Hala była więc pełna. Na Comę przyszło i przyjechało z całej Polski grubo ponad dwa tysiące ludzi. Można zespołu nie lubić, można kpić z niejasnych często tekstów „Roguca”, ale tak liczną, oddaną i zdyscyplinowaną rzeszą fanów – nawet jeśli w naszym mieście zgromadzili się przy okazji rzeczywiście nietypowego widowiska – może pochwalić się chyba tylko Kult. To bez dwóch zdań imponujące.

Imponujący był również sam show. Orkiestra wrocławskich symfoników pod batutą Andrzeja Szczypiorskiego zagrała wraz z Comą 19 utworów, a koncert – z piętnastominutową przerwą na nastrojenie instrumentów – trwał niemal trzy godziny. Co ważne, a jak pokazał fatalny przykład Metalliki – chyba wręcz najważniejsze – orkiestra i zespół nie przeszkadzali sobie, nie dublowali swoich partii, ale wzajemnie się uzupełniali, brzmieli czysto i klarownie. Świetnie wypadła doskonale zaaranżowana „Transfuzja”, nie gorzej – „Eckhart”, „Popołudnia bezkarnie  cytrynowe” czy zagrany już na bis utwór „Los cebula i krokodyle łzy”. W zasadzie wszystko brzmiało co najmniej dobrze, ciekawie wypadły również zagrane w akustycznych wersjach piosenki  „Święta”, „Tonacja” i „Zero osiem wojna”.

Z wdziękiem i humorem

Piotr Rogucki z wdziękiem i humorem zagadywał publiczność w przerwach między utworami (ze świecą szukać frontmana, który tak wiele mówi do fanów i który ma z nimi tak fajny kontakt), ta z kolei przez długi czas zachowywała się dość powściągliwie, siedziała wszak na krzesełkach, zupełnie jak w filharmonii, ale w końcu – podobno z inicjatywy tajemniczego jegomościa w kraciastej koszuli – ruszyła pod scenę. Wokalista Comy żartobliwie przywoływał wszystkich  do porządku i nakazywał rozejście się, nie odniosło to jednak żadnego skutku. Finał koncertu odbywał się już w iście rockowej atmosferze, a zagrana na koniec regularnego setu piosenka „Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców” (ech, ta „rogucka” liryka) przyjęta została wręcz euforycznie.

Dali czadu

Dobry koncert i niezły show. Piotr Rogucki powiedział co prawda w pewnej chwili, że dla jego zespołu to „duża trudność grać z PRAWDZIWYMI muzykami”, ale i jego zespół, i ci prawdziwi muzycy dali porządnego czadu. Kto był, ten wie. A kto nie był i teraz żałuje, musi poczekać na kolejną okazję. Jak długo? Niestety – póki co, nie wiadomo.      

Przemek Jurek            

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl