Klasycy XX wieku
Dwa balety, które są klasyką XX wieku. Pierwszy autorstwa Igora Strawińskiego, którego romans z tańcem współczesnym trwał nieprzerwanie od „Ognistego ptaka” właśnie po „Agon” napisany na prośbę i specjalnie dla nowojorskiego zespołu wielkiego George’a Balanchine’a. Drugi skomponowany przez Bélę Bartóka jako balet-pantomima. Obydwie jednoaktówki, choć z diametralnie odmiennym librettem i muzyką. W pierwszym balecie wątek ludowy zaczerpnięty z baśni rosyjskich, w drugim libretto jest już „miejskie” – banda złodziei i ich przynęta – piękna kobieta. Orkiestracje w obydwu przypadkach zupełnie rewolucyjne, do tego stopnia, że dla Strawińskiego poszukiwanie języka muzycznego i czerpanie z muzyki rosyjskiej skończy się paryskim skandalem podczas premiery „Święta wiosny”, zaś „Cudownego mandaryna” po premierze nikt nie będzie chciał grać uważając dzieło za skandalizujące.
Oto jednak dziś ówczesne uprzedzenia krytyków i publiczności to jedynie część bogatej historii muzyki ubiegłego stulecia. Wciąż brzmiącej zdumiewająco świeżo i porywającej (choć podczas premiery w Operze Wrocławskiej odtwarzanej, niestety, z taśmy). Choreograf Robert Bondara przypomniał publiczności klasykę współczesnego baletu w całkowicie nowej oprawie, która przywodzi na myśl sprawnie zrealizowany thriller z perfekcyjnie dopracowanym scenariuszem i świetnie zagranymi nie tylko głównymi, ale też drugoplanowymi rolami, czy epizodami. Brawa dla solistów i calego zespołu!
Thriller trzymający w napięciu
W „Ognistym ptaku” zrezygnował z anturażu ludowego – lasu, ogrodu, carówny, jej świty i złego czarodzieja – istotnie mógłby być zbyt staromodny. Akcja toczy się natomiast w szpitalu, co tylko pozornie wydaje się dziwactwem realizatorów. Wszystko jest tu doskonale uzasadnione – chory chłopiec, który przechodzi w szpitalu metamorfozę w mężczyznę (Michał Halena) mającą zresztą posmak przeobrażenia postaci, jakie pamiętamy z „Alicji w krainie czarów” Lewisa Carrolla. Szpital jako puste, smutne korytarze i lekarze w kitlach oraz maskach na twarzach kojarzący się z zadawanym bólem (tu sceny rodem z dobrego, trzymającego w napięciu thrillera), wreszcie troskliwa pielęgniarka (Paulina Woś), która broni przed złym światem, a element baśniowy to poruszający się w kształt elipsy tytułowy ognisty ptak (Anna Gancarz), przeniesiony niemal w skali 1:1 z przekazów ludowych. Dodajmy do tego doskonale rozplanowaną scenografię Julii Skrzyneckiej, która służy doskonale w obydwu spektaklach, a odpowiednio podświetlona (Łukasz Różewicz) wydaje się albo sielska albo demoniczna, w zależności od potrzeb. Fantastyczne projekcje Ewy Krasuckiej, które rozpoczynają każdy z baletów zostały dosłownie skrojone na miarę potrzeb każdego z baletów. Jakie? Nie wolno zdradzać, trzeba obejrzeć.
Morderstwo z premedytacją
W „Cudownym mandarynie” z kolei Bondara przetwarza historię złodziejskiej szajki i dziewczyny, która służy mężczyznom do przywabiania nieświadomych niczego przechodniów. Zamiast cudownego mandaryna mamy zwykłego chłopaka, bardziej opornego na wdzięki i wyzywające zachowanie dziewczyny. Melina to jedno z mieszkań, którego przekrój służy, aby widz zobaczył, jak akcja równolegle rozgrywa się w salonie, kuchni i łazience. Napięcie tworzy nie tylko sama sytuacja kradzieży, czy potem wstrząsającego morderstwa z premedytacją, wszystkie ruchy wyprowadza Bondara rewelacyjnie z muzyki Bartoka, zna w niej każdy takt, idealnie, podobnie jak wcześniej w „Ognistym ptaku”, rozgrywa najdrobniejsze nawet gesty i większe sceny – walki, czy miłosne.
Zobaczmy to raz jeszcze
Balet Opery Wrocławskiej dawno nie tańczył tak autentycznego, przejmującego spektaklu. Warto lekturę „Ognistego ptaka” i „Cudownego mandaryna” powtórzyć, wrócić po raz kolejny. Dopiero wtedy, oprócz świetnej choreografii dodatkowo rozkoszować się będzie można także muzyką, bo barwne, rozbudowane orkiestracje Strawińskiego i Bartóka mają wciąż ogromną siłę oddziaływania na wyobraźnię.
Magdalena Talik