wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

5°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 14:20

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Artur Rojek na żywo. Było kapitalnie.

W Imparcie w środowy, zimny i nieco mglisty wieczór (26 listopada) wystąpił były frontman zespołu Myslovitz Artur Rojek. Ależ to był koncert!

Reklama

Na sali komplet widzów i to w różnym wieku, także panowie z włosami przyprószonymi siwizną i panie – już nie nastolatki. Ale i sporo młodych fanów, a także... zupełnie nieźle bawiący się pięciolatek. Na scenie Artur Rojek, dla fanów Rojas, i jego zespół. Perkusja, klawisze, gitara, bas zamiennie z trąbką. Rojek dość mocno cofnięty w głąb sceny, przynajmniej trzy metry od jej krawędzi. Za plecami muzyków – śladowa scenografia w postaci czegoś w rodzaju długich i wąskich wysoko upiętych firan, dobre światła, doskonałe brzmienie. Dokładnie tak, jak powinno być. Bez zbędnych efektów, z klasą i dbałością o wizję i fonię.  

Naturalnie i dowcipnie

Jednak ten dystans „stanowiska mikrofonowego” od publiczności początkowo mógł budzić niepokój. Czyżby Artur Rojek nie miał ochoty na bliższą interakcję z publiką? Szybko okazało się, że to zdecydowanie mylne wrażenie. Artysta w przerwach między piosenkami mówił dość dużo, często niezwykle dowcipnie. Przykłady? Ot, gdy zaśpiewał cover grupy Low „Over The Ocean” z kamienną twarzą tłumaczył publiczności, że wolne piosenki wcale nie są takie łatwe, jak mogłoby się wydawać, i że bardzo trudno jest zagrać wolną piosenkę równo. I że „Over The Ocean” zagrali w zasadzie dwa razy szybciej niż powinni. Gdy doszło do bardzo zabawnego falstartu przy wykonywaniu wstępu do „Good Day My Angel” (swoją drogą jedyny kawałek Myslovitz tego wieczoru), Rojek mówił, że ten kawałek ma cztery akordy (basista twierdził, że trzy, wokalista, że cztery, bo on jeden akord gra dwa razy) i że jest dowodem na to, że siła muzyki tkwi w prostocie. „To nie jedyny prosty kawałek w naszym repertuarze” – kwitował. I tak dalej. Jeśli ktoś sądził, że Rojas to ostentacyjny neurotyk i mizantrop, mógł się mocno zdziwić. To artysta ujmujący naturalnością. Pozbawiony pozy i z miejsca zjednujący sobie sympatię nawet tych – a można zaryzykować tezę, że w Imparcie było takich sporo – którzy widzieli go na żywo po raz pierwszy. 

Kapitalny finał

Repertuar koncertu zdominował oczywiście materiał z płyty „Składam się z ciągłych powtórzeń”. Świetnie wypadło „Lato 76”, doskonale „Lekkość” z niesamowitym, rozbudowanym początkiem. Równie imponująco zabrzmiały „Syreny” i „Beksa” – ten ostatni numer z przeciągniętym, niemal psychodelicznym zakończeniem. „Kot i Pelikan” wzruszał jeszcze bardziej niż na płycie, a „Czas, który pozostał” w finale niemal ogłuszał (– Nie za głośno? – pytał potem Artur. – A nie za cicho?). Był jeszcze „Dom nauki wrażeń” z repertuaru zespołu Lenny Valentino. A na bis jeszcze raz „Syreny”, „Beksa”, „Czas...” i „Pomysł 2”. I tym razem publiczność poderwała się z miejsc i koncert zaczął się jakby na nowo. Kapitalny finał kapitalnego występu. Kto nie był, bo nie mógł, kto zniechęcił się cenami biletów, niech żałuje. Jest czego.                         

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl